Kowadło 2.
styczeń 15, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
To będzie wpis o zimie, o bezmyślności mojej, pięknie, wysiłku i sukcesie, którego nikt nie doceni, dopóki sam tego nie przejdzie
Kowadło ma 988 m npm i jest najwyższym szczytem Gór Złotych, który często jest traktowany po macoszemu, bo z Bielic to “chwilka”… ale już Kovadlina (czeska nazwa Kowadła) jest trudna, wymagająca sił i rozsądku w szczególności w zimie…
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kowad%C5%82o_(szczyt)
My na Kowadło-Kovadlinę z czeskiej strony w istocie nigdy nie weszliśmy, ale na Peklo pod szczytem, to często i w zimie, w lecie, na wiosnę i na jesieni…i wciąż ich widziałem gdy był ten pierwszy raz na Peklo: Janek “połowa” Kamila, tak jak Peklo to połowa wejścia na Kowadło-Kovadlinę
http://www.zespoldowna.info/biegajacy-w-lisciach.html
http://www.zespoldowna.info/nie-bede-czlapal-na-koniec-wakacji.html
http://www.zespoldowna.info/pierwsza-gorska-wycieczka-w-tym-roku-zobaczyc-zasniezony-snieznik.html
Mam w głowie ten dzień…ale chcemy zdobyć zimą jak najwięcej szczytów należących do Korony Gór Polskich. Styczeń to miesiąc najtrudniejszy bo opady śniegu, bo wiatr, pogoda jest bardzo niestabilna. Zatem jak pojawiło się okienko łaskawe dla nas na 5h, to decyzja była tylko jedna: jedziemy najbliżej gdzie możemy…Kowadło.
Pierwsza moja bezmyślność…zapomniałem o naszych rakach….na szczęście nie musiały się przydać.
Przyjechaliśmy do Kamennej, na parking Nyznerovske vodopady albo jak ktoś woli Vodopady Stribrneho potoka, świetne widokowo w szczególności na jesieni miejsce, zawsze bardzo wilgotne i chłodne…i pełne śniegu w zimie.
Druga bezmyślność: nasz samochód był pierwszy, który przejechał tego dnia, nieodśnieżoną drogą do parkingu i to powinno coś mi powiedzieć…nie powiedziało wtedy, bo było fajnie, a przysypane wcześniejsze ślady pomagały przejechać.
Muszę to napisać od razu: bez Kamila ten dzień byłby porażką. Jego długie nogi, siła i determinacja pozwoliły nam na dużo więcej, niż ja bym się spodziewał. Te pierwsze może 20 metrów Jasiek szedł pierwszy, ale wystarczyło 10 cm śniegu i nastąpiła trwała zmiana: Kamo był liderem.
Jeszcze jedna uwaga: o każdej porze roku, z wyjątkiem zimy, ten szlak, tą trasę robimy poniżej 2 h. W zimie wszystko jednak jest inne, należy wziąć to pod uwagę…ja nie wziąłem bo przecież…no właśnie…
Pogoda zgodnie z oczekiwaniem była świetna. Kamo w nowej kurtce, którą zabrał mi, cieszył się nią i oglądał z każdej strony, nawet nie oglądał się do tyłu i już wtedy na podejściu na wodospady, wyprzedził nas o jakieś 30 metrów.
Kolejna bezmyślność: jeżeli na tym poziomie około 500 m npm, było 20 cm śniegu i szło się już trudno, to należało pomyśleć i wrócić. Niestety cel oślepia, a my nie umiemy się cofnąć…ja najbardziej.
Kamo trałował przejście cały czas, ale nie martwiliśmy się tym, bo wciąż było relatywnie mało śniegu…a u nas nie było go w ogóle i cieszyliśmy się zimą z fajnym mrozem –3C.
Zeszliśmy Pod Chlumem z zielonego na niebieski szlak i zaczęło się. Śniegu już było nawet więcej niż 20 cm…ale Kamo trałował i trudno było za nim nadążyć. Szliśmy od tego miejsca tak, że on śmigał pierwszy, ja goniłem za nim…a Janek z Asią, po oczyszczonym przejściu za nami.
Było pięknie.
Jeżeli ktoś myśli, że jest to łatwe podejście bo góra niska, to zawsze zapraszam na rozgrzewkę pod Chlumem. Od strumienia zawsze odkąd pamiętam, wykańczaliśmy się tym podejściem, zdradliwym. Niby niewiele, ale w kość zawsze dawało, a tutaj jeszcze śnieg.
Kolejnym istotnym punktem dla wyprawy, było dotarcie do drogi pod Chlumem po ponad 260 metrach podejścia. Tutaj zazwyczaj odpoczywamy pierwszy raz…ale tym razem nikt nie chciał, czas był dobry, więc bezmyślnie z mojego powodu szliśmy dalej.
Kamo wystartował oczywiście pierwszy i nie zwróciłem uwagi, że teraz mieliśmy częściej więcej niż 20 cm śniegu, niż mniej.
Świetny sprzęt Salomona też mnie zmylił. Wszystkim było ciepło, humory dopisywały, a jak popatrzyłem na Kamila to śnieg sięgał mu w tym momencie często pod kolana. Janek gonił Kama i próbował iść po jego śladach.
…co czasami kończyło się zabawną sytuacją, gdyż krok Kamila, w głębokim śniegu był nie do skopiowania dla o “połowę” mniejszego faceta.
Ja naiwny pomyślałem, że takie miejscem, bo wiatr nawiał…więc muszę być odpowiedzialny i będę trałował pierwszy szlak…zamiast wrócić…i tak myślałem przez kolejne 800 metrów…a zima choć piękna to nie wybacza głupoty.
Pierwsze kroki w 40 cm śniegu, czasami większym…pobudziły mnie do myślenia…choć niewłaściwego: jak ten Kamil dawał radę, kurczę tak ciężko! Nie mogłem być jednak słaby, bo on szedł uśmiechnięty za mną, Jaś z Asią także już po przetrałowanym szlaku nie wyglądali na zmęczonych…a ja nogi z śniegu rękami zacząłem wyciągać, bo same już nie chciały, taki to jest wysiłek!
W pewnym momencie na Peklo to nawet próbowałem się czołgać, bo dawało to lepsze efekty trałowania, ale dałem sobie spokój. Weszliśmy w las i tak pomyślałem, że czas z powrotem na Kamila. Głupio mi było, bo on z chęcią do przodu wyskoczył…a za nim Janek. Poszli w długą!!! Nagle złapałem się na tym, że my z Asią człapiemy, a oni zniknęli za pagórkiem idąc w złym kierunku. Krzyki…brak reakcji. Gwizdy…brak reakcji…uff nagle Asia zauważyła, że czekają…rześcy, gotowi do dalszej drogi, a śnieg miał już 50 cm, a jak się zapadaliśmy to Jaśkowi po biodra.
Kosztowało mnie to na tyle dużo, że już pod Kowadło patrzyłem jak sami wchodzą, mając nadzieję, że się tym razem zatrzymają i nie będzie trzeba ich gonić!
Kamil wszedł pierwszy i było mu mało. Jankowi włączyło się “Together I can”, więc nie miałem szans by pomarudzić nad swoja bezmyślnością…a było pięknie i jeszcze piękniej na samej górze.
Janek wyjął pieczątkę, zrobił stemple do naszej Korony i schodziliśmy w dół, bo zamiast “chwili” zajęło nam podejście aż 3:11 h…i kończyło się okienko pogodowe. Mieliśmy 1:30 h do zmiany pogody, więc musieliśmy iść.
Zanim zeszliśmy popatrzyłem w dół na nasze ślady. Zobaczcie ile śniegu…jak Kamil to przetrałował…
Zejście było dużo łatwiejsze, ale moje nogi same już nie chciały się podnosić, więc patrzyłem jak moja rodzinka śmiga do przodu, bez chwili odpoczynku, śmiejąc się, a ja powoli…skąd oni mają te siły!
Dopiero pod skrzyżowaniem pod Chlumem okazało się, że istotnie odstaję od grupy. Kamil nie zrozumiał….więc straciłem go z oczu. Asia pilnowała grupki…ale w końcu Jasiek wycofał się, by mnie wspierać, a Asia odpuściła sobie gonitwę za Kamilem…był nie do dogonienia.
Dla mnie ta wyprawa pokazała, dlaczego nie warto być pierwszym na szlaku, gdy nie ma się odpowiedniej kondycji do tego. Pal licho samą wyprawę…ale co było po niej…nie będę wspominał…i dlaczego tylko ja, to też inna historia.
Daliśmy jednak radę wejść na Kowadło w zimie i to się liczy, ale wiem też jedno: pierwsi już nie będziemy, w śnieżycy też nie będziemy chodzić…coś dużo śniegu tej zimy