Královecký Špičák i Turzec.
sierpień 29, 2018 by Jarek
Kategoria: Włóczykij i Tysięczniki
Po Wielkiej Raczy, mieliśmy szansę na “ochłodzenie się” u nas. Miało padać, wiać…ale bez burz. Na celowniku był Královecký Špičák, który wielokrotnie miał być już przez nas zdobyty…ale coś stawało na przeszkodzie. Pobudka rano, pełne zachmurzenie, tylko 21C czyli rewelacyjnie.
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Kr%C3%A1loveck%C3%BD_%C5%A0pi%C4%8D%C3%A1k
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/G%C3%B3ry_Krucze
Královecký Špičák po prostu dominuje nad drogą, która prowadzi poniżej. Niby tylko trochę ponad 300 metrów wyniosłości, ale to robi swoje. Wygląda jak idealny stożek, i jest nie do zdobycie poza szlakiem…chyba, że z góry…ale o tym potem. Mi zawsze kojarzy się z Lackową, z tym, że on po prostu może człowieka jeszcze bardziej zmęczyć.
Zaparkowaliśmy przy drodze do kamieniołomu. Nie ma innego parkingu w tym miejscu. Podeszliśmy niebieskim szlakiem, drogą dojazdową do skrzyżowania szlaków w miarę trzymając się …a potem znów się zaczęło. Nie wiem, czy my już kiedykolwiek będziemy mogli razem iść, czy jest to wykonalne
Jaśka nie zatrzymała ani widok góry, ani moje okrzyki, tylko tablica informacyjna, że będziemy przechodzić przez kamieniołomy. I od razu włączyło mi się takie myślenie, że chyba korzystać z tego szlaku w niedzielę, tak jak my, bo w dni powszednie niekoniecznie może to być najlepsza opcja.
Chłopakom od samego wejścia było gorąco, Asi niekoniecznie, ale to był dobry znak, że się dzisiaj ochłodzimy troszeczkę.
Podejście pod górę w sposób bezpośredni jest po prostu niewykonalny tytułem jej nachylenia, braku szlaków. W istocie niebieski szlak jest jedynym, który prowadzi na szczyt w układzie spiralnym i chłopcy wykorzystali to już na początku. Powoli, ale systematycznie zwiększali przewagę nad nami. Janek “pilnował” Kamila na różne sposoby, by był za nim. Argumenty jakie padały są nie do powtórzenia…ale świadczy to o istotnej poprawie jego komunikatywności, słownictwa i CWANIACTWA!
I tutaj trzeba nadmienić, że jedynie on reagował na nasze wezwania do wyhamowania! “Mały czołg” tytułem dominacji nad wszystkim parł do przodu, bez oglądania się na “ofiary” jego pędu do przodu.
Jak góra jest stroma może choć trochę oddadzą te zdjęcia: do góry trzymając się drzew można by było wejść, spadanie tylko na paralotnii, innych wersji nie polecam, choć jest sposób…
Punktem krytycznym było odejście szlaku na sam szczyt. Tam udało się towarzystwo poskromić i szliśmy razem, a Jasiek odpuścił Kamilowi przywództwo na szlaku.
Jakieś 200 metrów przed końcem szlaku nagle okazało się, że od drugiej strony góry jest zrobiony skrót, czy to rowerowy, to nie było ważne, ale Jasiek próbował przejąć pierwszą pozycję i się niestety nie udało. Kamil był Mistrzem. Gdy my weszliśmy, siedział na ławeczce i oglądał piękno gór i Śnieżki.
Zrobiliśmy zdjęcie i odpoczynek…a potem zbieg w dół, Jasiek musiał być pierwszy!
No właśnie, od strony wschodniej, polskiej, okazało się że istnieje skrót, chyba do zjazdu jednak rowerowego w dół. Postanowiliśmy z niego skorzystać, by obejść górę z innej strony. Janek trenował schodzenie bokiem, męczył edukacyjnie też Kamila, potem testował przejście nad rowem i szło się co raz lepiej bo to nagle słońce wyszło i stało się pięknie i ciepło.
…ale zrobiliśmy błąd. W pewnym momencie stwierdziliśmy, konkretnie ja, że warto dojść do ścieżki, która na mapie istniała i dawała świetną ekspozycję na świat.
Gdy do niej doszliśmy, to oprócz wspaniałych widoków, nic nie znaleźliśmy i trzeba było się jednak wrócić, a słonko zaczęło grzać!
Janek zaczął znów trenować swój zbieg, choć wczoraj zrobiliśmy Wielką Raczę i powinien pamiętać w nogach to…ale to my nie on. Potem Kamil, to samo.
Zejście w ten sposób okazało się, górskim rzeczywistym przeżyciem..i tylko człowiek się zastanawiał jak i kto ten wchodzi, wjeżdża, zjeżdża…
Na koniec wchodzi się w miły szlak prowadzący do kamieniołomu spongowca czerwonego, jak się dowiedzieliśmy
I nawet takie przejście ma swoje niezwykłe zalety, jak centralny widok na Śnieżkę, czy też widok na spongowca oczywiście.
Słońce w tym momencie już smażyło, niebo było piękne i można było podziwiać piękną sylwetkę Szpiczaka na tle błękitu. Robi wtedy wrażenie i to znaczne.
To było nasze “niebo”, a potem przyszedł czas na “piekło”. Stwierdziliśmy, że Královecký Špičák to za mało i zdobędziemy jeszcze Turzec najwyższy szczyt Gór Ołowianych o wysokości 683 m npm, który też z jakiś powodów był przez nas zostawiany na później…bez przygotowania nigdy nie idźcie w góry!
Gdybym przeczytał jakiś blog prawdziwych turystów przed, może inaczej byśmy to wszystko zaplanowali, a tak …
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Turzec_(g%C3%B3ra)
http://jacekgedlek.pl/poreba-turzec-gory-kaczawskie/
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/G%C3%B3ry_O%C5%82owiane
To co było niezwykłe dla mieszczuchów to jak przejść przez łąkę bez źdźbła trawy w butach. Dla “pedancicka” Kamila to był koszmar…ale szedł….bo innego szlaku, jak od Świdnika w istocie nie ma, nawet za bardzo nie było widać jak iść, gdyby nie dwa słupki drogowe wyróżniające się na wejściu do lasu…ale poszliśmy zielonym do góry.
Po wejściu do lasu szlak niby pnie się lekko do góry, wygląda to w miarę precyzyjne, do momentu dotarcia do drzew zwalonych podczas jakiś silnych nawałnic. Z blogów wynika, że to już przynajmniej 6 miesięcy tak trwa, szlak staje się przez to trudny, męczący i człowiek myśli tylko o kleszczach, gdyż widać, że nie jest uczęszczany, zarasta.
Do pewnego momentu była to frajda, potem już mus, skoro doszliśmy aż tak daleko to skończmy z tym. Nawet ciekawostka polegająca na tym, że jest szlak prowadzący do źródeł Kaczawy, jakoś nas nie zainteresowała…a potem szukaliśmy szczytu, który nie jest oznaczony, skałki będące na wyraźnym grzbiecie były trudno dostępne…w tej temperaturze nie było to przyjemne. Zrobiliśmy zdjęcie w miejscu dostępnym, jak najbliżej wskazań GPS, że to jest szczyt i z radością uciekaliśmy z tego piekła, oczywiście Janek pierwszy.
W ten sposób kończąc nas dzień od “nieba” do “piekła”.