Krzesanica po raz 2 do Diademu, przez Ciemniak i do Małołączniaka nasz Światowy Dzień Zespołu Downa 2024
marzec 12, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
“Podziwiam Was, szliśmy za Wami od Ciemniaka. Choć było trudno, to daliście rady. Jesteście wspaniali.” To powiedział Michał na Przysłopie Miętusim, gdzie się spotkaliśmy. To była niezwykła wyprawa, a na jej koniec takie słowa, tylko wzruszały, podkreślały cel z jakim wyszliśmy w te wspaniałe góry. Jaki był cel? Światowy Dzień Zespołu Downa 2024!
W 2023 roku udało nam się wejść na Ciemniak, choć bez Kamila i Asi. W tym roku postanowiliśmy przejść Czerwone Wierchy z Krzesanicą najwyższą wśród ich szczytów. Mieliśmy plan i liczyliśmy na to, że tym razem nam się uda dojść tam wspólnie.
https://www.zespoldowna.info/ciemniak-zima-nasz-swiatowy-dzien-zespolu-downa-2023.html
Plan był dobry, gdyż tym razem mieliśmy dzień wcześniej rozgrzewkę na Lubomira, kapitalne rozgrzewkowe przejście. Sprawdziło się to od samego początku naszej wyprawy. Kamil fajnym krokiem przez Kościeliską dotarł do szlakowskazów na Ciemniak, skąd on to wiedział :), a my za nim. Tam Chłopcy bez dyskusji ubrali raki i byliśmy gotowi na wejście na naszą przygodę. Dla mnie szok, tak szybko i bez komentarzy, to się nie zdarza.
Druga niespodzianka! Chłopcy gdy weszliśmy na śnieg, bez sprzeciwów ubrali okulary, po prostu super! Przy tym zawsze jest sporo kontrowersji, zwłaszcza po stronie Janka, a słońce pięknie odbijało się od śniegu.
Kolejny element planu polegał na tym, że nie zatrzymywaliśmy się przy Piecu. Ostatnim razem Kamil tam odmówił i to z dużymi emocjami, dalszego przejścia. Było to dla nas szokujące.
Tym razem to było to. Na Piecu popatrzył do góry, stwierdził: “Śnieg nie!” ale poszedł. Przełamał się i od tego momentu dzielnie szedł, jak cień za Asią. On bez niej nie poszedłby dalej.
A Janek? On tutaj był i chyba tylko na to czekał, by móc poszaleć. Szedł świetnie do góry, co zaskoczyło Panią Olę, zdziwioną że nas spotkała w drodze na Ciemniak. Janek oczywiście przywitał się, ale poświęcony był przeżywaniu tej drogi. On ją zna i uwielbia na niej kombinować, co było widać w tych podskokach, szukaniu równowagi i jej znajdywaniu.
W końcu padło od Janka: “Byłeś!” i pokazał na Twardą Kopę, ale w głowie miał cały czas Krzesanicę jako nasz cel wyprawy. Trenował jej wymowę, cały czas pytając co minutę: “Tato daleko na “GRZESZANICĘ”? I pokazywał, i zatrzymywał się, aż w końcu się pojawiła i skończyły się pytania.
Dotarliśmy do Przełączki przy Kopie i zawiało. Śnieg/lód sypał w oczy, przepraszam w okulary. Spodziewałem się jakiejś paniki u Janka, a tutaj świetnie szedł dalej, bo “Grzesanica” to raz, a taki trening to on już miał na Śnieżniku i nie było się czego bać.
Asia czekała na nas i odrabiała zaległości z przed roku. Podziwiała piękno zimowych gór i była zauroczona, tymi pierzynkami chmur, wspaniałościami Tatr Zachodnich. Układało się to wszystko znakomicie, bajkowo. Było co oglądać. Janek musiał oczywiście dokładać swoje “byłeś” do znudzenia patrząc na te szczyty, choć trzeba przyznać, że tam daleko on wszędzie już był w Tatrach Zachodnich.
Dotarliśmy w końcu do tego samego miejsca, co rok temu, tuż poniżej Chudej Turni, gdzie robiliśmy nasze pierwsze zdjęcia z okazji Światowego Dnia Zespołu Downa. Nie mogliśmy sobie odmówić, by nie powtórzyć tej sesji…WYŻEJ, DALEJ, PONAD OCZEKIWANIA. Tak chcemy w tym roku łamać stereotypy o zespole Downa.
Wiatr już wiał mocniej i był problem z fruwającymi kartkami, ale sesja musiała być zrobiona widząc, że to nas niesie i buduje, a idący Ludzie Gór patrzyli, pytali się co to, dlaczego. Stamtąd był “jeden krok” na turnię. Robi ona wrażenie zimą, gdyż latem się idzie dołem. Tutaj rok temu Janek uciekał na samotny trawers, a ja nie mogłem go dogonić. Tym razem było spokojnie, dopóki nie doszliśmy do przełączki.
To było bardzo efektowne. Idąc przez Turnię widzi się Tatry Zachodnie po prostu inaczej. Potem stojąc przy słupku na Przełączce wiatr wzbił śnieg/lód do góry i krążył wokół nas. Tatry Zachodnie stały się trochę jeszcze bardziej malownicze, ale wiatr wiał. Asi bardzo się spodobało. Kamil nawet nie narzekał, choć słowo śnieg i biały pojawiało się. Kamil wyraźnie cieszył się, że idzie. Było to łatwiejsze niż przewidywał, choć my nie przewidzieliśmy jednego, że Asia będzie mieć tyle sił. Zamiast wchodzić zygzakami na Twardą Kopę, Asia wzięła ją centralnie :) . Kamil za nią, my za nim, a Pani idąca z Panem obok, dopingowała męża by szedł tak jak Ci chłopcy obok, czyli my.
Widoki? Dla nich jest się w zimie w górach. Ludzie? Najwspanialsi turyści, bo oni doceniają gdzie jesteśmy my, bo czują to w swoich nogach. My świetnie przygotowani, prowadzeni przez Asię, wyprzedziliśmy kilku z nich.
Wysiłek podejścia był duży. Kamil był bardzo dzielny, a Janek robił za przewodnika…choć Kamil od Asi nie odstępował, gdy Janek szukał swoich ścieżek, bo on te miejsca już zna.
Krzesanica w końcu była w zasięgu ręki. Weszliśmy na płaskowyż Ciemniaka i pojawiła się jej druga strona. Dla Asi wow, dla Kamila dobre miejsce na zasłużony odpoczynek.
Na Ciemniaku już drugim dwutysięczniku tego dnia, Pan Sławek zrobił nam zdjęcie, a jak zobaczył dlaczego Janek ma kartkę, był tym bardziej pełen podziwu dla niego, dla nas. Dopytywał się znaczenia, był zaskoczony tym, że osoby z zespołem Downa mogą chodzić po górach i to w takich warunkach. Gratulował, jak prawdziwy Człowiek Gór.
Krzesanica była celem. Jest najwyższa w Czerwonych Wierchach, a my chcieliśmy wejść na nią “dalej” za Ciemniak, “wyżej” od Ciemniaka i poza wszelkie oczekiwania. Czekała na nas i zapraszała.
To były emocje, które nas napędzały. Jak do tej pory nikt nie narzekał na zmęczenie. Byliśmy już na ponad 2 100 metrach i szliśmy na szczyt. Janek dopytywał się czy to już..i nie zobaczył w słońcu Krzesanicy.
“Tata będą kamienie!”, Janek to przypomniał sobie na samej końcówce, na podejściu i wtedy przyszła chmura. Nie przeszkodziło nam zrobić naszego zdjęcie na WDSD 2024 z naszym hasłem:” WYŻEJ, DALEJ, PONAD OCZEKIWANIA!”, ale kamieni nie było bo chmura, bo śnieg. Dla Pana Edwarda, stojącego w grupie, to było szokujące, bo po Janku nie widać było wg. niego ZD. Był jeszcze bardziej zaskoczony, że on tutaj dotarł, a jak okazało się, że Kamil ma autyzm, gratulował. To było fajne, otrzymać takie wsparcie na górze, na którą się wybierało…tylko gdzie to słońce!
Odpoczęliśmy, bez wiatru, choć w chmurach. Byliśmy w tak świetnych humorach, że Małołączniak, który wydawał się być już za daleko dla nas, tam na dole, tutaj nie stanowił problemu. No i słońce na zejściu przez sekundy poświeciło. Kamil uśmiechnięty, Janek pełen ekscytacji bo chmura przecież przyszła. Zaskoczenie, pełne, bo jeszcze niedawno był to problem. Wszystko się układało.
Wejście na Małołączniaka było po prostu w “bieli”. Chmura biała, śnieg biały więc Janek znalazł swoją drogę. Przewrócił się w zaspie i …nie nauczył się. Testował dalej. Kamil wciąż jak cień za Asią.
Na Małołączniaku znów złapaliśmy słońce przez sekundy, by zrobić zdjęcie przy szlakowskazie. Chłopakom się to bardzo podobało, raz chmura, raz słońce. Kamil zaczął tak gadać, że widać było jego rozbawienie sytuacją…ale też chciał w końcu odpocząć.
No to zbiegaliśmy Czerwonym Grzbietem w dół. Okazało się, że umiemy to robić tak szybko, że chmury zostawiliśmy za nami. Janek był podekscytowany tym. Obiecał, że powie Panu Krzysiowi o tym. Czekam na feedback zobaczymy :)
Kamil był przeszczęśliwy zejściem. Oczywiście było “byłeś” i pokazywał na Krzesanicę. U Janka zainteresowanie “Grzesanicą” spadło, choć zastanawiał się jak to powie Dziadkowi. Postanowił pobiegać w dół i skończyło się to w ten sposób: “Tato ratuj!”. Dziecko wpadło nogą po uda w śnieg i nie szło tej nogi wyciągnąć. Wspólnie udało się!
Dotarliśmy pod Żleb i trzeba było odpocząć, oglądając wszystko to co spotkało nas dzisiejszego dnia. Musieliśmy nabrać sił przed zejściem w dół. Popatrzyliśmy trochę na Giewont będący jak na wyciągnięcie ręki. Potem trzeba było zejść w dół.
To było świetne przejście, choć było wyczerpujące. Trzeba było przełamać swoje obawy i podziwiać odwagę naszych chłopaków. Kamil w stromych miejscach, świetnie schodził tyłem, ze wsparciem Asi. Janek trzymał się mnie i schodziliśmy “boczkiem”, razem. Pan Ratownik pochwalił, ale na dole patrzyliśmy do góry, co w lecie jest kompletnie inne, a w zimie wymaga tylu sił i spokoju.
To były emocje. Nie czuliśmy zmęczenia, tylko głód i świetnie szliśmy do Przysłopu Miętusiego. Teraz liczył się tylko zasłużony obiad.
Jednak to nie był koniec emocji. Na Przysłopie Miętusim spotkaliśmy Pana Michała i opowiedział nam, jak na nas patrzył przez całą drogę od Ciemniaka. Jego podziw nam się udzielił. Z rekordową szybkością zeszliśmy czarnym szlakiem do Doliny Kościeliskiej, cały czas ciesząc się tym dniem. Nie spodziewaliśmy się, że damy radę przejść ten szlak zimą. Byliśmy zaskoczeni kompletnie świetnym przejściem Synów, to robiło wrażenie.
Po ponad 10 godzinach doszliśmy do końca. Wciąż pełni emocji, jakby mało zmęczeni, bo było dalej, wyżej i ponad oczekiwania. Dopiero po obiedzie padliśmy z wyczerpania, ale cel zrealizowaliśmy! Spotkaliśmy też Dobrych Ludzi Gór, którzy nas wspierali i podziwiali. To było złamanie stereotypów, bo nikt nas tam się nie spodziewał. My tego też, tym bardziej cieszy nas to i oby te chwile trwały jak najdłużej.
…a Góry są po prostu piękne i pozwalają na wiele, jak się ich nauczy. Po prostu.