Lekcja tańca
W jednej z pierwszych scen filmu Jaca van Dormaela „Ósmy dzień” Georges, młody mężczyzna z zespołem Downa, podgląda przez uchylone drzwi swoją niepełnosprawną koleżankę podczas lekcji baletu.
Nathalie wiruje w żółtawym, lekko pomarańczowym świetle, w jakim skąpane są małe cyrkówki Degas’a lub nagie kobiety Renoira. Pulchne ciało nie przeszkadza jej poruszać się z lekkością i wdziękiem. Georges jest zakochany; kiedy Nathalie kończy układ, odwraca się ku niemu – i ku nam, oczarowanym – posyła z uśmiechem buziaka i zakrywa twarz dłonią.
Nie wiem, czy autorzy „Ja też!” świadomie nawiązują do tamtej sceny, ale w ich filmie (omawianym w tym numerze „Tygodnika” przez Łukasza Maciejewskiego) motyw tańca odgrywa rolę równie istotną. Lekcje baletu to dla tancerzy-downowców coś więcej niż tylko okazja do wyjścia z domu. Tam przez chwilę mogą poczuć się wolni, przemówić swoim ciałem, które przestaje być niepełnosprawne, a w każdym razie przestaje być odczuwane jako ciężar. Tam też pojawiają się pierwsze oczarowania, rodzą się pierwsze sympatie.
Drugie skojarzenie: przejmująca scena, w której Daniel, bohater „Ja też!”, usiłuje dostać się do nocnego klubu. Chce, jak inni młodzi mężczyźni, napić się piwa, może zatańczyć, poczuć bliskość kobiety… Być może liczy na coś więcej – ale, niestety, nie zostaje wpuszczony do środka. Daniel wali w drzwi, protestuje, w końcu odchodzi upokorzony. W „Ósmym dniu” Georges zostaje wprowadzony do klubu przez swego przyjaciela. Bawi się świetnie, dopóki jego partnerka nie przyjrzy mu się uważniej i nie odkryje, że jest downem. Georges jest zrozpaczony: rzuca się na ziemię, krzyczy… Jego upokorzenie jest jeszcze większe: został odrzucony, skreślony z listy mężczyzn.
U Van Dormaela było więcej krzyku, łez, efektownych zwrotów akcji. Belgijski reżyser opowiadał mit, bajkę, czarując nas i prowokując na przemian. Twórcy „Ja też!” wybrali inną drogę. Ich opowieść jest rzeczowa, nasycona emocjami, ale rzadko gwałtowną ekspresją. Także dowcip jest inny: Van Dormael chwilami jakby wymuszał na nas śmiech, tu natomiast więcej jest naturalnego komizmu, który osoby mające krewnych czy przyjaciół z zespołem Downa znają z codziennego życia. O ostatecznym efekcie decyduje wrodzona vis comica bohatera/aktora; widać to najlepiej we wspaniałej finałowej scenie, w której rozlega się jego śmiech: śmiech człowieka wolnego i świadomego własnej wartości. Van Dormael „ratował” swego bohatera, uśmiercając go i przenosząc do nieba. Hiszpańscy reżyserzy mówią trochę jak Tischner (i inni przed nim): coś z nieba mamy w sobie, coś z niego przekazujemy innym…
„Ja też!” to ważny film. Jeśli wejdzie na ekrany kin, warto pójść i go zobaczyć. Trzeba jednak pamiętać, że jego główny bohater jest w świecie downów kimś wyjątkowym: skończył studia, ma atrakcyjną, umysłową pracę, jest w zasadzie samodzielny. Wydaje się, że mógłby założyć rodzinę, na pewno nie jest mniej dojrzały emocjonalnie od „normalnych” mężczyzn w jego wieku. Trudno uznać go za reprezentatywnego przedstawiciela niepełnosprawnej mniejszości. Najmocniejszą stroną filmu jest to, że obok historii Daniela poznajemy również inne historie, o wiele bardziej dramatyczne. Twórcy „Ja też!” nie ułatwiają sobie zadania; biorą pod uwagę różne racje tak bardzo, że chwilami miałoby się ochotę posądzić ich o publicystykę. Tyle że – jak na prawdziwe dzieło sztuki przystało – nie chodzi im o to, by przekonać nas do czegoś, lecz by pokazać rozmaite możliwości. Film nie zaciera też granicy między światami, które w rzeczywistości ciągle pozostają w separacji.
Choć mam nadzieję, że po jego obejrzeniu odległość między światem „ich” (downów) a naszym (normalnych?) choć trochę się zmniejszy.
Wojciech Bonowicz