Łopiennik, Wołosań
październik 25, 2018 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Te szczyty zawsze będą mi się przypominać swoim pięknem jesiennych spacerów w Bieszczadach. Będę o nich też pamiętał, bo wykończyłem w ten sposób siebie i Asię…ale nie chłopaków. Będę pamiętał też o tym, bo znów ubrałem Kamila buty, a on…nie mógł ubrać moich najlepszych Salomonów. Cóż, mimo wszystko zdobyliśmy je i przywozimy z naszej wyprawy, aż 5 szczytów do Diademu z 6, które mieliśmy zdobyć i było warto to zrobić w październiku, bo Bieszczady wtedy są najpiękniejsze.
Naszym pierwszym celem był Łopiennik 1 069 m npm będący kulminacją Pasma Łopiennika i Durnej. Ktoś powie, co tam “wypierdek”…tylko 3,1 km podejścia z Dołżycy…ale to jest ten typ gór, który jest najbardziej zwodniczy, gdy się tak o nim myśli. Dla mnie od początku podejrzane było to, że na mapie było napisane, że te kilometry robi się w ciut powyżej 2h…trochę podchwytliwe, tak sobie pomyślałem
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81opiennik
Wystartowaliśmy z miejsca przy starym cmentarzu, przy szosie. Dzień wcześniej ponad 18 km, więc zastanawiałem się jak chłopcy dadzą sobie radę na tym trudniejszym szlaku, niż na Wołosań, czy wczorajsza Wetlina. Cóż to było głupie pytanie z natury, bo oni po prostu znów poszli.
I jak to w życiu bywa, tego typu góry mają bardzo duże przewyższenie, co wiąże się z istotnie wymagającym podejściem. Trwało ono aż do Horodka, zwornika. Chłopcy od razu pokazali nam, że powinniśmy się martwić o swoją kondycję, a nie ich.
Ja dopiero w “liściach” pod Horodkiem złapałem oddech, a było to zaledwie 1,7 km!…a chłopcy szli z tym, że Kamil pierwszy Janek drugi.
I to było najgorsze na tym Horodku. Ja myślałem, że to już, a to znów trzeba było iść do góry…ale ze skałkami, grzebieniami, fajnymi drzewami…dla Janka idealne i ta “tona” liści którymi można szurać, specjalnie oczywiście.
Gdy idzie się tym szlakiem trudno uwierzyć, że przed wojną nie było tutaj tych lasów, bo są tak fajne. Buki powykręcane we wszystkie strony, bardzo dużo klonów-jaworów, o tej porze roku to poezja gór…i nagle pojawia się pierwsza skała i myślisz że to już. Jednak nie, ale dochodzisz do pierwszej polanki i myślisz, że to jednak tutaj… by w końcu dojść do tej polany poniżej, tuż za charakterystycznym, obrośniętym porostami kikutem świerka.I szok, motyle latają i to w październiku, Janek kazał zrobić zdjęcie, więc jest.
Na szczycie się wkurzyłem. Na mapie było napisane 2h, my weszliśmy w 1:18 h i głośno wyraziłem swoje oburzenie, że wprowadzają ludzi w błąd…a tutaj Pan Zbyszek, który odpoczywał na szczycie, podsłuchał nas, zdziwił się i potwierdził: “My wchodziliśmy w 2h”…zatkało mnie, bo oznaczało to, że chłopcy po prostu nas zajeżdżają!!!
Odpoczywaliśmy 15 minut, Janek wszedł na skałkę z cytatem Zygmunta Kaczkowskiego i poszliśmy szybko w dół, bo Wołosań czekał.
Powyżej świerk, który mówi uwaga niedaleko szczyt ..ale dopiero wracając można było zobaczyć jak piękny i kolorowy może być las w Bieszczadach w październiku.
Chłopacy jak zwykle biegli w dół, Janek dodatkowo z angielskim na ustach i przepytywał mnie z kolorów.
Okazało się, że nasz GPS pokazał troszeczkę dłuższy dystans niż ten na mapach, a i czasy mieliśmy inne od tych na oznaczeniach…ale ja polecam Łopiennika, warto go odwiedzić z wielu względów. Ja tylko zapisuję tutaj, że wchodziliśmy 150 pięter, to na podsumowanie
Wołosań 1071 m npm, najwyższy szczyt Wysokiego Działu, jest po drugiej stronie Cisnej w stosunku do Łopiennika, jakieś 4 km. Zatem podjechaliśmy najpierw do punktu informacyjnego w tej miejscowości, by tam przybić pieczątki a potem przejechaliśmy przez Majdan, gdzie ma swoją stację Kolej Bieszczadzka, do wioski Żubracze. Mieliśmy plan, by wejść bez szlaku na Przysłup 1 006 m npm, który jest zwornikiem w tym kompleksie i stamtąd na Wołosań, bo to najkrótsza droga. Po sprawdzeniu na mapie papierowej…okazało się, że jest już tam niebieski szlak wytyczony właśnie na Przysłup i dalej aż na Wołosań. Łopiennik nam dał popalić, więc martwiłem się o nasza kondycję: Asi i moją, a Wołosań był dość daleko, to ten w środku najmniejszy.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wo%C5%82osa%C5%84
Zoptymalizowaliśmy plecaki i wystartowaliśmy. Pierwsza niespodzianka: porządna informacja, że mamy “objazd” szlaku ze względu na ścinkę. Super przygotowany, szlak dla koni, był fajny i urozmaicony.
Druga niespodzianka: bardzo szybko weszliśmy w las bukowy i jeżeli ktoś szuka tych bieszczadzkich kolorów, to mój faworyt może być tylko jeden: niebieski, nasz szlak na Przysłup.
Różnica między Łopiennikiem, a Wołosaniem jest jedna: ostrość podejścia. W jednym i drugim przypadku trzeba oczywiście wejść na górę, ale te podejście było znacząco łagodniejsze, poprzerywane znaczną ilością dolinek, kotlin, przejść. Jest to szlak zdecydowanie odmienny, bardziej nadający się na spacer, choć długi to jednak spacer
Janek wyraźnie miał kryzys, a Kamil jeszcze nie. Janek szurał liśćmi i liczył huby jak na drzewie powyżej, było to dla niego fascynujące tyle hub!…a Asia z Kamilem już byli wyżej.
Podejście pod Przysłup tak nas męczyło, jakby nigdy nie miało się skończyć. Jak się okazało potem, dzięki “objazdowi” także było o ponad 1 km dłuższe. Gdy myśleliśmy, że mamy to poza sobą, gdyż weszliśmy na “siodło” zaraz za górą, to trzeba było znów podchodzić do góry choć bardziej komfortowo i w pięknej scenerii, co widać na zdjęciach.
W tym miejscu miałem wrażenie, jakbyśmy byli w “naszych” Górach Złotych, te same buki, te sam las i te same kolory.
Janek przy samym podejściu uwiesił się Kamilowi i go zatrzymał w wyścigu, kto pierwszy ma iść. Wiedział, bo sprawdził, że idziemy niebieskim szlakiem do czerwonego, więc pędził, a Kamil miał wątpliwości.
Na kulminację wszedł pierwszy. Pierwszy zobaczył słupek geodezyjny i pierwszy postanowił odpocząć.
Byliśmy solidnie zmęczeni podejściem, tym że to było drugie tego dnia. Chłopcy szybko się jednak zregenerowali, bo wiatr zaczął wiać. Więc windstopery ubrane i pobiegli na dół.
…ale Jasiek nie byłby Jaśkiem, gdyby nie zaczął się wygłupiać.
Najpierw minki, a potem marchewki Kamilowi, na co ten w miarę spokojnie reagował, poprzez wydłużenie kroku, aż w końcu Jasiek musiał biec…nie odpuszczał aż do Przysłupa…a potem Kamil po prostu odjechał!
Wróciliśmy do auta podejrzanie zmęczeni. Spojrzałem na nasz krokomierz i tutaj kompletne zaskoczenie: ŁĄCZNIE 311 PIĘTER W GÓRĘ I OK. 18 KM. To najwięcej pięter w historii naszych przejść, a długość trasy całkowitej też wymagajaca kondycji.
Wejście na Rysy to było “tylko” 247 piętra, a na Śnieżkę 257 pięter, Halicz 295 pięter. Tutaj przekroczenie 300 mnie zaskoczyło. Jest to nasz rekord.
Co do trasy na Wołosań z 9 km na mapie przed wyjściem, zrobiło się ponad 11 km. Dało to nam w kość…ale nie chłopakom. I tak na drugi dzień się zastanawiałem na temat zmęczenia. Ja czułem te wszystkie kilometry jakie zrobiliśmy w ciągu tych wszystkich dni, ale ja jedyny nie suplementowałem się. Asia była zmęczona tym dniem, ale na drugi dzień już nie…choć też już miała dość. Co do chłopców, którzy byli w “pełni” suplementowani, regeneracja była błyskawiczna…i to mnie najbardziej nie-zaskoczyło .
Mieliśmy świetny czas w Bieszczadach i wyjeżdżając myślałem o tym, byśmy mieli znów tyle szczęcie jak tym razem, by móc w nie wrócić. Zdobyliśmy 5 szczytów do Diademu i te, które nie są do jakiejkolwiek książeczki…Halicz, Bukowe Berdo, Smerek, Roh…i mamy jeszcze wiele do przejścia w pięknych Bieszczadach.
Ja polecam, jedźcie z nami, obyśmy mogli.