Łysocina.
czerwiec 10, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Wybieraliśmy się na Łysocinę, a doszliśmy na Przełęcz Okraj. Miało być jak zwykle około 15 km a wyszło 20,7 km. W tym roku dłużej nie wędrowaliśmy.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81ysocina
Łysocina ma 1 188 m npm. Zdobywaliśmy ją w zimie, w lecie i to na samym początku naszego chodzenia. Raz od Niedamirowa, a raz od Rozdroża pod Sulicą.
http://www.zespoldowna.info/niedamirow-az-pod-piekny-widok-sniezki.html
http://www.zespoldowna.info/lysocina.html
…ale nigdy nie “centralnie” od Jarkowic.
Zatem zaplanowane zostało zdobycie Łysociny od Jarkowic. Zaparkowaliśmy i …zaczęliśmy od zdobywania “asfaltu”. Pierwszy problem jaki się objawił, to naszych mapach w telefonie nie było naszych szlaków…a na papierowej mapie, nie wszystkie kolory się zgadzały. Zatem pierwszy cel to Schronisko Srebrny Potok. Powoli do góry szliśmy tym asfaltem i żałowaliśmy, że nie podjechaliśmy do jego końca.
W końcu doszliśmy i od razu atrakcja. Stary wapiennik przypominający basztę, czyli “zamek” od razu ożywił Janka.
Wybraliśmy drugi cel, czyli skałki na Bielcu. Nigdy tam nie byliśmy a po ubiegłotygodniowych Rudawach, Janek tylko o tym mówił.
http://www.zespoldowna.info/wolek.html
Jednak to była zmyłka. Skręciliśmy w żółty szlak i od razu były skałki…Janek poszedł dalej.
Powiem więcej nawet się zapędził i trzeba było go ściągać z powrotem…ale nie zrobiło to na nim wrażenia.
Zazwyczaj to Kamil goni do przodu, ale chyba wciąż odczuwa braki kondycyjne po wirusach. Janek to go wyprzedzał to zatrzymywał, a szlak pozwalał na takie harce. Prowadził wciąż do góry przez las aż pod Bielca.
Szukaliśmy tych skałek…i dobrze że chłopcy byli zajęci sobą, bo ich po prostu nie znaleźliśmy. Kolejny celem była Borowa Góra 1 056 m npm.
Zaczęły się pojawiać widoki na Łysocinę, która jest długim grzbietem i u podstaw którego jest dolina. Z drugiej strony Rudawy były jak na dłoni.
Podejście pod Borową Górę nagle przypomniało, że jesteśmy w górach. Do tej pory nie czuło się tego, że idziemy w górę. Było to bardzo przyjemne, w szczególności przy tej pogodzie. Kto śmigał pierwszy? Janek oczywiście. Trzeba przyznać, że jest inny, silniejszy, sprawniejszy i ma kondycję!
No to wchodziliśmy i nie czuło się, jak wysoko jesteśmy. Janek pytał gdzie szczyt, a tutaj tylko choinki i choinki. Dopiero jak na przesiece zobaczyliśmy, gdzie jesteśmy było wow.
Borowa nas zaskoczyła jednym. “Tato owady nas atakują”. Po pierwsze owady, po drugie rzeczywiście owady i na koniec te wszystkie muszki rzeczywiście “polubiły” Jaśka. Teraz wiadomo było, czego Janek uczy się w szkole: O OWADACH!
Tuż pod szczytem, przy młodniku była świetna panorama na Dvorský les, który już też kiedyś padł naszym łupem.
http://www.zespoldowna.info/cern-hora-i-dvorsk-les.html
Jak tylko z niego zeszliśmy, to zostaliśmy zaskoczeni tym, że Łysocina i owszem jest grzbietem ciągnącym się kilka kilometrów i spadającym w kierunku Przełęczy Okraj, ale także tym, że tuż pod nią ciągnie się całkiem fajna długa dolina kolejna już.
I tak nas wtedy wzięło. “Może by tak pójść czerwonym szlakiem i patrzeć w dół…aż po Okraj? W końcu stąd nigdy nie doszliśmy na Okraj!” To był plan, mieliśmy formę, było rewelacyjnie ciepło ze świetnym chłodzącym wiaterkiem i szliśmy.
Dochodzimy do rozdroża pod Łysociną i tu zong!
Tytułem ochrony cietrzewi szlak czerwony zamknięty!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cietrzew_zwyczajny
Nic tam, poszliśmy żółtym od razu na Łysocinę i stamtąd chcieliśmy pójść zielonym po pieczątki do Schroniska na Przełęczy Okraj.
Janek z Kamilem ostro wystartowali, trochę pastwiąc się przy tym nad nami.
Raz jeden, raz drugi gonili do przodu, a my powoli po kamieniach i wodzie na słuch i czasami na widok za nimi.
…no i było wow! Jak weszliśmy na górę. Ta droga na dole to nasz początek, a nie wyglądało to na jakieś wysokie i trudne.
Chłopacy zdobyli górę i dzięki temu, że był obiecany postój doszliśmy do nich…ale “Owady atakują” i poszliśmy dalej.
Na samej górze najwspanialszy spacer wśród krzewinek jagodowych i borowinowych, z tym że my spacerek a oni swoim tempem do przodu.
Janek idąc krzyknął “Śnieżnik”…choć zobaczył Śnieżkę i szedł dalej.
W końcu zatrzymali się na picie i wybrali rewelacyjne, jedyne takie miejsce. Trochę skałek i przepiękny widok na Śnieżkę.
Oczywiście odpoczynek nie mógł trwać długo, bo trzeba zrobić pieczątki do książeczki GOT na Okraju.
Janek wykolegował Kamila z prowadzenia i pociągnął do przodu. Jak dzień długi dopiero tutaj spotkaliśmy turystów i Janek świetnym czeskim przywitał się AHOJ i było nieźle.
Na przełęcz wtargnął pierwszy i sposobem Kamila czekał na słupku, a stamtąd już tylko rzut beretem było do schroniska…na pieczątkę i herbatę.
Długo tej herbaty nie piliśmy. Nie wiem czy turyści lubią się zmawiać na określoną porę, ale jak tylko usiedliśmy, to samochód za samochodem jechał na Okraj z Polski. Zatem my z powrotem
Powrót miał być już prosty. Zielonym przez Łysocinę, żółtym na rozdroże i niebieskim do Srebrnego Potoku…bo już 11 km w nogach!!!
Na chłopców oczywiście można było liczyć i trzeba było ich gonić…choć Śnieżka obok nas.
Gdy wołałem, że widać z góry nas samochód…też ich to nie ruszało.
Janek kontrolował tempo i Kamila. Gdy ten oddalał się za daleko od niego, ten go łap za rękę i łaskotał.
Łysocinę znów w biegu uchwyciłem …
… choć tym razem zobaczyliśmy jakie połacie są wycięte i wyczyszczone na górze.
Zejście było przyjemnością…a owady atakowały.
Zejście żółtym szlakiem trwało chwilkę i wszystko się zepsuło, bo musieliśmy wybierać niebieski szlak,którego chłopcy nie znali.
Po pierwsze ślady po przecince i dużo błota.
Po drugie niby się schodzi, a jednak się spada i to ostro w dół.
Po trzecie to istny tor przeszkód przez połamane drzewa. I gdy w końcu nastała przerwa od zadań specjalnych, to znów trzeba było schodzić ostro w dół…i dobrze że nie wchodziliśmy tędy.
Janek tak szybko schodził, że znów pominął skałki, jakie były przy szlaku. Nagle się zatrzymał i krzyczy…OWADY TATO!
No to były owady i ich oglądanie…a potem dalej spadanie, aż do doliny Srebrnego Potoku.
W doskonałych humorach, szybko i sprawnie chłopcy szli bez marudzenia…
…aż doszliśmy do asfaltu przy schronisku i zaczęło się…stopy bolą, nie mogę iść.
Jak się okazało mogą boleć bo zrobiliśmy zacne 20,7 km…i to w górach co widać na profilu. Jestem pod wrażeniem, jak to się udało, ale szlak nam sprzyjał, pogoda też i było po prostu fajnie! Ja polecam.