Mala Tičarica, czyli uznanie
październik 7, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Mala Tičarica 2072 m npm, zostanie w mojej głowie jako nagroda, za to jak dużo wkładamy wysiłku w to, że razem chodzimy po górach. Jak fajnie jest usłyszeć pochwałę i to wyrażoną w tak fajny, przyjacielski sposób od ludzi, którzy nas nie znają, są obcokrajowcami, nawet w Słowenii. To nas spotkało podczas tego przejścia.
Ci którzy patrzą na nasze górskie przygody, to z pewnością poznają te zdjęcia z tego jednego miejsca. Planina Blato bo z tego miejsca idzie się na większość z gór w Słowenii ma specyficzny, “rozgrzewkowy” jak ja to nazywam charakter. Od razu do góry, by się zmęczyć. Chłopcy poszli, a my spokojnie zaczęliśmy człapać za nimi.
Trasa na Mala Tičarica jest nam w dużej mierze już znana. Dwa lata temu, jak już byliśmy zmęczeni zdobywaniem szczytów, poszliśmy oglądać planiny: Pri Jezeru, Dedno Polje, Ovcarija. Tym razem, też chcieliśmy przejść przez te planiny i dopiero od tej ostatniej skręcić na nasz szczyt, nową dla nas trasą. Kluczową atrakcją miały być oczywiście krowy.
Na Pri Jezeru szybko je ominęliśmy, chyba było za wcześnie na ich podziwianie.
Na Dedno Polje już ich nie było…
…ale gdy tylko Kamil doszedł do granic lasu…pojawiły się całym stadem.
Udało się jakoś powymijać idące luzem “towarzystwo” i na Ovcariji ich już nie było.
Przejście przez planiny w Słowenii to jak chodzenie w Polsce po Beskidach, czy Sudetach. Niby nisko, niby łatwo, a zmęczyć człowiek się może.
Dopiero z Ovcariji zaczęliśmy zdobywać to, co dla nas nieznane. Planina ma wiele poziomów tutaj, ma swoje oczka wodne. Rano wyglądało to bardzo rozleniwiająco…ale była to typowa “ściema”.
Jak to w Słowenii bywa, każda planina kończy się jakąś “ścianką”. Nie wygląda ona jakoś przerażająco, bo to nie jest lita skała, a porośnięte zbocze. Jednak to my zostaliśmy na podejściu z tyłu, pod tą “ścianką” i tak już chyba zawsze będzie, a chłopcy byli ponad 10-20 metrów nad naszymi głowami. W takich sytuacjach istnieje wciąż problem, jak ich spowolnić by nie odstawili nas na amen. Janek generalnie nie reaguje na nic w takiej sytuacji bo on jest pierwszy. Kamil już nie chce go zatrzymywać i woli sam się zatrzymać, ale już nie z Jaśkiem.
Pozostaje w takiej sytuacji gwizdanie, czasami to zadziała. Janek jak ma “drive’a” do przodu to idzie i koniec, a jak Ty masz hamulec włączony, to Twój problem, a nie jego. W konsekwencji należy oczekiwać, że natura zadziała…i tym razem zadziałała. Było za szybko pod górkę w wykonaniu Janka, więc łaskawie się zmęczył i poczekał na mnie.
Zaczęliśmy podejście pod przełęcz Štapce o wysokości 1 851 m npm. Pojawił się masyw Tičarica, cały w zieleni łąk z tej strony gór. Przełęcz jest zwodniczo zielona, także dzięki kosówkom. Robi niezłą niespodziankę tym, którzy myślą że jest łagodnie, miło i fajnie. Ja tylko popatrzyłem przez jej “okno” w dół na Dolinę Triglavskich Jezior i wiedziałem, że to zejście nie dla mnie, te wysokości także nie dla mnie.
Koniec przełęczy widać tutaj na zdjęciu, po prostu obrywa się w dół, a my na szczęście poszliśmy do góry, nawet precyzyjnie oznaczonym szlakiem.
Byłem zaskoczony, bo jak zwykle ostatnio, nawet trzymaliśmy się mocno wyśrubowanych czasowych wskazań Słoweńców.
Przed nami było podejście. Problem jaki się pojawił na starcie, to kogo jest plecak, który leżał przed wejściem. Myśli były oczywiście różne. Poszliśmy. Jak to zazwyczaj w górach jest, od razu musieliśmy podejść mocno pod górę.
Janek oczywiście pierwszy. Zaskoczenie pełne. Podejście, które z dołu wyglądało na typowe, stwarzało problemy, nawet pojawiły się łańcuchy, bolce metalowe-podparciowe. Tam spotkaliśmy, na mijance, grupę międzynarodowych turystów, którzy schodzili z góry. Jeden z nich był właścicielem plecaka. Zrobił po prostu wymianę: plecak zostawił, a swojego syna 4 letniego na plecach, dzielnie znosił w dół. Janek oczywiście błysnął, bo po angielsku, niemiecku, słoweńsku, a nawet było odrobinę włoskiego, pogadał z każdym przedstawiając się po angielsku:” My name Jaś”…a potem po prostu śmignął do góry. Im było wyżej, tym łatwiej.
Podejście pod szczyt prowadzi szlakiem, którym w istocie można dojść aż na Mala Zelnarica, szczyt który był nad nami w naszej wyprawie na Kanjavec, a którego do tej pory nie zdobyliśmy. Trawersuje on nasz masyw Tičarica. My na przełęczy odbiliśmy od niego, nowym szlakiem podejściowym.
W tym czasie chmury już nadciągnęły, a nie miały, przez to nawet nie patrzyliśmy jak się idzie, tylko szybko przed chmurami chcieliśmy zdobyć szczyt i się udało.
Janek jak zwykle dzięki Asi, naznaczył naszą obecność wpisem do książki wejść. To jest tak duża frajda, że trudno to naprawdę jakoś opisać. Jest to motywacja, dla której warto wspinać się do góry!!!
Atrakcje na górze:
-pieczęć i było wow!
-oraz ten widok w dół na schronisko w dolinie bezpośrednio pod nami….ja tam już nie patrzę!
Chmury się zatrzymały. Odpoczęliśmy i zaczęliśmy schodzić w dół. Nagle okazało się, że są kominki, galeryjki, które jak wchodziliśmy jakoś ze swoją ekspozycją nie robiły problemu, a tym razem trzeba było patrzeć w inną stronę, po prostu.
Potem znów w dół i Mala Tičarica oferuje niezwykłe widoki. Z lewej strony ogrody alpejskie, z prawej przepaść i z daleka piękne dwutysięczniki.
Zeszliśmy do skrzyżowania szlaków pod szczytem. Za nami była już chmura, przed nami daleko padało, a my w oczku pogody. Zejście okazało się być trudniejsze niż wejście. Było ślisko, nie tytułem wilgoci, ale samej nawierzchni szlaku. Janek hamował wyraźnie. Asia z Kamilem za to odważnie do przodu.
Zejście przy tym było bardzo widowiskowe. Te skały z jednej strony pionowo ścięte, z drugiej łagodne, nastawione do słońca z zielenią robiły fajne wrażenie.
Końcówka “łańcuchowa” była trochę męcząca, choć nie tak niebezpieczna jak się spodziewaliśmy. Musieliśmy odpocząć na Štapce oglądając się za siebie na Mala Tičarica.
Nasz powrót odbywał się w ramach dyskusji pod jednym tematem: czy krowy wróciły na planiny?
Wejście na Ovcariję było spełnieniem oczekiwań, bo krowy oczywiście były, choć daleko. Postanowiliśmy wracać dalej innym szlakiem, którego do tej pory nie testowaliśmy, a wydawało się że będzie łatwiejszy i krótszy.
Do pewnego momentu tak było. Potem zaczęły się przygody. Krowy to oczywiście podstawa. Idąc przez jedną z dolinek, do jej końca minęliśmy kilka krów. Były nawet przyjazne, z tym wyjątkiem, że im byliśmy bliżej jej końca tym było ich więcej. W końcu musieliśmy zmierzyć się z jedną, która stanęła na szlaku i postanowiła z niego nie schodzić. W lewo były krzaki, w prawo krzaki i jak tutaj to zrobić?
Janek był bardzo dzielny dopóki krowa nie zrobiła kroku w naszym kierunku…więc jednak to my musieliśmy jej ustąpić. Minęliśmy dolinkę z krowami i patrzymy a tutaj liny, łańcuchy…a miało być łatwo.
Było ślisko, kamieniście, była przygoda która skończyła się bardzo fajnie dotarciem do planina Viševnik, na której znajduje się osada turystyczna. Powiedziałbym bardzo turystyczna . Podobała nam się.
Kolejna niespodzianka, ot jednak tutaj padał deszcz. Zejście do Planiny Pri Jezeru okazało się niezłą gimnastyką. Trzeba było być bardzo ostrożnym, gdyż szlak był wymagającym na tym etapie.
Dojście na Planinę Pri Jezeru było wybawieniem. W końcu było coś łatwego no i czekała na nas niespodzianka. Janek schodził pierwszy.
Doszedł pod schronisko i od razu witał się ze wszystkimi. Nagle okazuje się, że to wycieczka którą mijaliśmy na podejściu pod Mala Tičarica. Wymiana zdań, zdziwienie: “To Wy zdążyliście wejść na górę i zejść!?”. “Jesteście jak prawdziwi hikerzy!” czyli ci którzy chodzą po górach Było to tak ciepłe i fajnie powiedziane, że aż urośliśmy z wrażenia. Szkoda było się rozstawać, ale deszcz szedł i my musieliśmy uciekać do auta. Dotarliśmy do vrat, Janek je zamknął kończąc symbolicznie nasze słoweńskie przygody.
Za rok kolejny raz na pewno wrócimy. Jakie szczyty zdobędziemy, tego jeszcze nie wiemy, ale wspinamy się wyżej i wyżej, może w końcu przyjdzie czas na Triglav. Warto mieć marzenia i ciężko na nie pracować.