Mały Krywań nie jest znów taki mały…
lipiec 22, 2024 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
…można było się zmęczyć. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nasze przejście w tej części Małej Fatry, będzie prawie jak wejście na Rysy. Stąd zdziwiliśmy się, jak od pierwszego metra naszej wycieczki, aż po sam szczyt Małego Krywania szliśmy ciągle do góry, jak to w górach bywa. Pojawia się tutaj wątek naszej ulubionej Lackowej, która do tej pory była naszym faworytem do “wykończenia”. Mały Krywań zajął pozycję numer 1 ze szlakiem najbardziej wymagającym, poza Tatrami oczywiście.
Start naszego szlaku miał miejsce w Jarolimie. Nie wiedzieliśmy, co to będzie, gdyż wszyscy zazwyczaj wchodzą albo od kolejki pod Krywaniem, albo od Doliny Kur. Chłopcy w dobrym tempie od pierwszego kroku ruszyli..i okazało się, że to jest wioska letniskowa w wielkim lesie. Wyraźnie byliśmy pierwsi tego dnia.
Ja jak zwykle ostatnio zacząłem od kwiatków, chłopcy jak zwykle ostatnio od ucieczki do przodu. I tu była niespodzianka: obydwaj zgodnie przed nami, choć kroki Kamila były zdecydowanie większe.
Już po pierwszym kilometrze wiedzieliśmy, że szlak bardzo fajny, szeroki idzie, jak to w górach, tylko do góry. Przez ani chwilę inaczej. Janek zadziwiał od początku. Szedł szybkim, dobrym tempem. Kamil jeszcze lepiej, a my powoli za nimi…i dobrze, że rodzina nie zauważyła pierwszych śladów niedźwiedzi…bo było coraz bardziej do góry. W tym momencie zaczynałem myśleć znów o Lackowej. To samo się włączyło Jankowi. Też umiał docenić to podejście do góry…”Tato Lackowa? Prawda?”…ano prawda.
Za każdym razem, jak podnosiliśmy głowy do góry, to mieliśmy przed sobą taką małą skocznię narciarską. Janek z wrażenia, nawet nie pytał się gdzie idziemy, po prostu szedł. Inaczej niż ostatnio. Kamila nie słyszeliśmy bo był daleko przed nami.
W końcu trafiliśmy do Vendovki na Ostredoku, nasz 846 szczyt razem. Ale odpoczywaliśmy!!! Regulacja oddechu trochę nam zabrała, ale patrzyliśmy w dal i powstała taka zagadka: “Co to za “mała” Śnieżka, co Rysów się nie obawia?”…ale o tym na końcu. Janek oczywiście za to musiał przypomnieć, że będzie dalej do góry! 300 m do góry jeszcze, przypomniało mi to, co nauczyliśmy się o Małej Fatrze: można istotnie się zmęczyć, jak się wchodzi na szczyt o wysokości 1 600 m plus. Tutaj czekało na nas 1 671 m npm
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ma%C5%82y_Krywa%C5%84_(Ma%C5%82a_Fatra)
Po odpoczynku, śniadanku nabraliśmy sił. Kamil jakby ich nie stracił, Janek podobnie, pogonili przez Rypaj i jagodowiska, niebieskim szlakiem w kierunku góry.
Im byliśmy bliżej, tym bardziej nam ona przypominała…Śnieżkę, z tej strony jak podchodziliśmy. Ta sama kopuła, te same skały, nawet wysiłek był podobny. Janek jak zobaczył w końcu, że idziemy na tą górę i jest to Mały Krywań, to zaczął się pytać w swoim stylu:”Tato gdzie Mały Krywań?”…a ten był już pod samym nosem.
Fatra w tym miejscu jest zupełnie inna, inne skały, inne granie, co przypomina Karkonosze. Robią wrażenie urodą i podejściem. Zawsze jest krótkie i wybitne. Jak na Rysy od każdego z jezior :)
Kamil na podejściu pod sam szczyt był wyraźnie zmęczony. Janek i Asia równym, dobrym tempem dochodzili do nas. Ze szczytu…”Karkonosze”…cud malina, tylko pusto.
Jak zobaczyliśmy Mały Krywań po raz pierwszy wyglądał obłędnie skalisto, wybitnie, alpejsko od strony Krywania, Pekelnika (zdjęcie poniżej). Teraz z naszej strony był Śnieżką. Usiedliśmy i nie mogliśmy się napatrzeć. Janek oczywiście, że tutaj był, tutaj też był, a przyszła Pani Dorotka, to musiała mu się przedstawić z rodziną. Janek powiedział, gdzie był i okazało się, że Pani Dorotka to nauczycielka, która uczy autystów, więc zachowanie Kamila ją nie zaskakiwało, ale intrygowało. Jej autyści po górach nie chodzą, a tutaj Janek o Rysach wystartował i już bajki opowiadał o górach. Było fajnie. Nasz 847 szczyt jaki zdobyliśmy, był też w naszym rekordowym czasie osiągnięty, szybciej o 45 minut niż wskazywał na to szlakowskaz na dole. Biorąc tę potęgę pod uwagę, postanowiliśmy zdobyć szczyt na który się patrzy z Małego Krywania i wydaje się być idealną amboną do oglądania: Meskalkę.
Znów zejście było jak ze Śnieżki. Janek w górach w takich szczegółach jest dobry i znów o tym gadaliśmy sobie. Im byliśmy niżej, tym Meskalka stawała się wyższa…jakoś tak.
Na jej szczyt prowadziła przez jagody ścieżynka, która wychodziła na świetną ławeczkę na szczycie. Ktoś ją tam ustawił, by można było patrzeć, patrzeć…a my w dół bo ciężka chmura jak to w górach, tuż nad nami. 848 szczyt zaliczony i chyba jeden z ciekawszych widokowo, jak w Karkonoszach.
Byliśmy już zmęczeni. Asię dobiło to, że zobaczyła ile mamy godzin w dół. Chłopcy tym się dzisiaj w ogóle nie przejmowali, szli idealnie. Dopiero jak Asia przypomniała sobie, że weszliśmy dużo szybciej niż pokazywały to szlakowskazy, ruszyła za nimi. Zejście z każdej tej “skoczni” było dużo łatwiejsze od tego co się spodziewaliśmy, biorąc pod uwagę, jak wymagające były podejścia.
Pokazałem rodzinie ślady żerowania niedźwiedzi i Asia od razu potwierdziła, że to był misiek i to całkiem niedawno. Do auta było niedaleko, zatem wiadomość nie zrobiła istotnego impaktu na nasze wędrowanie…tylko zmęczenie. Ile można schodzić w dół?
Okazuje się, że tutaj jest tego trochę. Przeszliśmy blisko 14 km i aż 1 169 m do góry. Cały czas prosto, cały czas pod górę, albo w dół. Daliśmy radę, nie jest to góra dla tych, co nie mają kondycji. Mały Krywań dla nas okazał się jak nasze czwartkowe Rysy. Zaskoczył nas przy tym, że wyglądał jak nasza Śnieżka. Góra do zdobycia i zobaczenia, choć może być trudna jak Rysy, Śnieżka. Za to, na nią tym szlakiem turyści po prostu nie chodzą, może lubicie takie ścieżki? Polecamy na ciekawe wędrowanie.