“Mamo…ja idę do SZKOŁY!”
październik 1, 2015 by Jarek
Kategoria: Trzy Jaśki
„Mamo … ja idę do SZKOŁY!” tak Jaś poprawiał mnie przez prawie cały wrzesień. A ja z przyzwyczajenia ciągle mówiłam „Jaś, dam Ci śniadaniówkę do przedszkola”, „Jasiu, pospiesz się, idziemy do przedszkola”, „Jasiu, nie można przynosić książek do przedszkola”.
To chyba pokazuje odmienne nastawienie moje i Jasia, który 1 września rozpoczął naukę w pierwszej klasie Szkoły Montessori w Gdańsku.
Dla mnie nie miał to być jakiś przełomowy krok, przecież Jaś chodził dwa lata do przedszkola Montessori, a szkoła jest na piętrze, to ten sam budynek, te same zasady, znamy dyrekcję, nauczycieli ze szkoły znaliśmy z widzenia ze spotkań w szatni. Więc dla mnie to był zwykły powrót po wakacjach. Kontynuacja przedszkola. Jednak okazało się zupełnie inaczej!
Problemy pojawiły się w ciągu pierwszych dni szkoły. Przy odbiorze słyszałam uwagi, że Jaś jest nieposłuszny, ma swój plan, np. nie chce iść na dwór, nie chce wyjść z lekcji, gdzie pokazywane są fajne eksperymenty, przeszkadza innym dzieciom w czasie pracy z grupą.
Nie było mi łatwo. Każdy rodzic chciałby przecież usłyszeć, że jego dziecko jest wspaniałe, mądre, zdolne, grzeczne itd. Ale przecież w przedszkolu Jaś był lubiany, problemów tego typu raczej nie było. Panie sobie radziły. Na ostatnią imprezę, którą Jaś zorganizował w domu, przyszło 12-oro dzieci z przedszkola. Więc co się stało? Zaczęłam nawet myśleć, że może Montessori nie było jednak najlepszym wyborem do Jasia. Było mi trudno. Popadłam w „czarnowidztwo”. Po pierwszym tygodniu zaczęliśmy jednak intensywnie analizować, co może być przyczyną takich zachowań i problemów Jasia. Dodam, że Jaś w grudniu skończy 8 lat i dość dobrze mówi (to może być istotna informacja dla zrozumienia całego mojego opisu).
Króciutko o Montessori: nie ma tu ławek, nie ma tu lekcji grupowych, jakie znamy z systemu edukacji, nie ma oceniania na forum klasy, ocena opisowa będzie do końca szkoły podstawowej, każde dziecko ma indywidualny plan pracy, duży nacisk położony jest na współpracę z rodzicami, pomoce montessoriańskie są przecudowne, zresztą Maria Montessori wymyślała je pracując właśnie z dziećmi zaniedbanymi społecznie i niepełnosprawnymi. Szkoła jest mała, kameralna, chyba ok. 60-70 uczniów plus 2 grupy przedszkolne. Klasy małe – do 15 uczniów. Uczniowie z kl. 1-3 są razem, tworzą jedną klasę, w przedszkolu także dzieci w wieku 3-5 lat tworzą jedną grupę – co ma swoje uzasadnienie. Dodatkowo jest to szkoła chrześcijańska, więc można liczyć na większą tolerancję i wyrozumiałość dla inności. Wydawał się to optymalny wybór.
Co więc poszło nie tak? I dopiero po głębszym zastanowieniu okazało się, że trochę w tym naszej winy – rodziców, trochę mojej, bo edukacją, terapią i rehabilitacją zajmuję się głównie ja. Mąż po pracy chodzi z Jasiem na basen, wychodzi z nim na podwórko, jeżdżą hulajnogami do szkoły.
A w szkole Jaś został wrzucony na głęboką wodę, za głęboką. Zostawał do 15.30 (obowiązkowy czas pobytu w szkole), już w pierwszym tygodniu zorganizowałam mu wszystkie zajęcia dodatkowe, wakacje były czasem odpoczynku. Został wrzucony w nową grupę dzieci, których nie znał, z przedszkola do tej klasy trafiła tylko jeszcze jedna dziewczynka. Musiał poznać dwóch nowych nauczycieli, znał tylko Panią Karolinę – nauczycielkę wspomagającą, z którą pod koniec przedszkola miał trochę zajęć rewalidacyjnych oraz inny tryb pracy niż do tej pory. Stracił też pozycję w grupie, bo w przedszkolu był najstarszy, dzieci go znały, przyzwyczaiły się do niego. Teraz jest najmłodszy, niewielki, dzieci muszą się pewnie z nim „oswoić”, poznać go, zaakceptować. To wszystko musi trwać.
Ponieważ Jaś jest bardzo kontaktowy i dość dobrze radzi sobie społecznie, jest raczej otwarty na nowe znajomości, ma też kolegów na podwórku, łatwo nawiązuje relacje w nowych miejscach, np. na „wewnętrznych” placach zabaw, to nie pomyślałam, że nowa klasa może być dla niego tak dużym wyzwaniem.
Dodatkowo jeszcze – Jaś ze swoim bratem Mateuszem – ostatnie 6 dni wakacji spędził tylko z babcią. My z mężem musieliśmy wyjechać i wróciliśmy dopiero 31 sierpnia późnym wieczorem. Nie było innej możliwości. Był to zresztą pierwszy tak długi nasz wspólny wyjazd bez dzieci od czasu narodzin Mateusza, czyli od 11 lat. To mogło także wpłynąć negatywnie na samopoczucie Jasia, a przede wszystkim obniżyło dyscyplinę i odzwyczaiło Jasia od wymagań i posłuszeństwa wobec dorosłych. Babcia ma swoje prawa, ale wtedy dyscyplina siada…
No cóż! Mama z wykształcenia psycholog, ale jak wiadomo pod latarnią najciemniej! Na swoją obronę mogę powiedzieć, że nigdy nie pracowałam w zawodzie
Gdy już to wszystko sobie uświadomiliśmy, zaczęliśmy wspólnie z nauczycielami, z którymi byliśmy w stałym kontakcie i z którymi rozmawialiśmy o Jasiu – działania „zaradcze”.
Po pierwsze, zaczęliśmy zwracać większą uwagę na dyscyplinę w domu i posłuszeństwo – na wykonywanie poleceń przez Jasia i dopasowanie się Jasia do programu dnia i tego, co robią inni.
Po drugie, „zeszyt opinii”. Nauczyciel wspomagająca, która opiekuje się Jasiem i jeszcze chłopcem z porażeniem mózgowym, który jest w klasie, każdego dnia wpisuje swoje spostrzeżenia na temat zachowania Jasia do zeszytu. Dobry dzień w szkole, zresztą tak samo jak dobre zajęcia dodatkowe, na których Jaś faktycznie pracuje – uczy się, to punkt dla Jasia. W domu odpowiednikiem punktu jest szklana kulka, którą Jaś przekłada do swojego pucharka. 5 kulek to nagroda. Może nią być obejrzenie bajki na komputerze, wyjście na plac zabaw z tatą, wyprawa hulajnogą, czy np. wyprawa na basen z tatą. Dodatkowo to nauka liczenia: czy mam już 5 kulek, jeśli nie, to ile mam i ile jeszcze potrzebuję?
Po trzecie zaczęłam Jasia odbierać wcześniej – po obiedzie 13.00-14.00, żeby się nie przemęczył i nie przestymulował. Zresztą dwa dni odbieram go nawet jeszcze przed obiadem, bo zajęcia dodatkowe mamy dalej, musimy dojechać.
Po czwarte – w drugim tygodniu szkoły w ogólne zrezygnowałam z wszystkich zajęć dodatkowych, których Jaś ma całkiem sporo. Żeby odpoczął, skupił się na szkole, poznał zasady, jakie w niej rządzą, kolegów. Żeby nie był przeciążony.
Po piąte – na prośbę nauczycieli zaczęliśmy z Jasiem rozmawiać, tłumaczyć jak trzeba się zachowywać, czego oczekujemy, czego oczekują nauczyciele. Na początku wydawało mi się to mało sensowne. Czy Jaś zrozumie, czy to odniesie jakiś skutek? Może nauczyciele przeceniają jego inteligencję, ale to może jednak ja jej nie doceniam?
W końcu to wszystko zadziałało, powoli zaczęliśmy wychodzić na prostą. Więcej jest pozytywnych wpisów w zeszycie opinii. Jasiu bardzo się cieszy, gdy miał dobry dzień. Gdy wychodzi z sali mówi dumnie: „Dziś byłem posłuszny”. Oczywiście zdarzają się jeszcze trochę gorsze dni, wtedy niestety punkt się nie należy, ale najważniejsze, że całkowicie złe dni odeszły w zapomnienie.
Widzę, że Jaś wita się i żegna po imieniu z niektórymi kolegami i koleżankami z klasy. I oni czasami też już mu odpowiadają „Cześć Jasiu”. Gdy odbieram go z podwórka też widzę, że czasami z kimś gra w piłkę, albo chodzi z Panią Karoliną i kolegą z porażeniem mózgowym. Bo na początku chodził zupełnie sam. Serce mi się wtedy krajałoL
Początki nie są łatwe, ale jest lepiej i tego się trzymajmy!