Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem
czerwiec 27, 2022 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
“Państwo skąd idziecie z chłopakami? Z Czarnego Stawu Pod Rysami?” zapytały uśmiechnięte dwie Turystki, gdy wracaliśmy z naszej wyprawy. “Z Chłopka!” odpowiedziała Asia. Panie zatrzymały się. Popatrzyły na nas, popatrzyły na Kamila, na Janka i zaczęły bić brawo. Po ponad 14 godzinach górskiej, naszej najdłuższej, wyprawy człapaliśmy do parkingu, a nasz syn Jan z ZD, ciągnął nas, bo już nie mieliśmy sił…a Kamil syn z autyzmem, czekał na Palenicy, jak zwykle nie zmęczony.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C4%99guszowiecka_Prze%C5%82%C4%99cz_pod_Ch%C5%82opkiem
Skąd nazwa naszego celu? Za wikipedia.org: “Nazwa przełęczy pochodzi od widocznej z daleka (np. znad Morskiego Oka), charakterystycznej samotnej sterczącej turni na wschodnim zboczu przełęczy o wysokości 15 m zwanej Chłopkiem. Jest to najwyżej położona polska przełęcz, na którą prowadzi szlak turystyczny[3]. “
…ale od początku. Zostało nam 9 punktów: szczytów, przełęczy, do zdobycia z Turystycznej Korony Tatr. Żaden już nie wydaje się łatwy. Jednak dzień w czerwcu jest najdłuższy i to spowodowało, że wybraliśmy Mięguszowiecką Przełęcz Pod Chłopkiem o wysokości 2 308 m npm jako cel, ten dziewiąty. Jak się okazało po, drugie najtrudniejsze przejście w Tatrach, po Orlej Perci…czasami lepiej o tym nie wiedzieć przed….ale byliśmy gotowi na wiele.
https://www.tatry-przewodnik.com.pl/blog/?trudne-szlaki-tatr
Główne elementy przygotowania to: wspomniany najdłuższy 16h dzień w roku, słoneczna pogoda z małym zachmurzeniem między 10-13 i sucho na szlaku. Poza tym wiara, że oni dadzą radę, ale z nami może być różnie, bo kolano, bo stopka itp.
Wczesna pobudka okazała się nie być problemem. Start też nie…ale nuda przejścia pod Morskie Oko, była zabójcza dla najmłodszego.
Od samego początku wiedziałem, że to nasze, a na pewno Jankowe ostatnie przejście 8 km asfalcikiem. Kamila oczywiście można by gonić, a i złapać niekoniecznie. Janek tylko marudził…aż odnalazł brakujące mu słowa: “Gdzie ten Staw?”. No i słowa klucz były odmieniane, wspominane…na pewno więcej niż tysiąc razy w trakcie tej wyprawy, z mniejszą intensywnością, gdy Chłopek “zajrzał “ do nas między drzewami. Od tego momentu było: “Gdzie ten Chłopek? Gdzie ten Staw?”…i na szczęście Asi i moje w końcu doszliśmy do Morskiego Oka, bo emocje stawały się bardzo napięte.
Stanęliśmy przy barierce przy Morskim Oku. Popatrzyliśmy na ścianę Mięguszów i Chłopka…ściana dominowała, odbijając się w tafli stawu. Przerażała nas, bo Janek już szedł…ale Kamil coś nie za bardzo już miał ochotę. Był zdenerwowany i coraz częściej pokazywał w kierunku parkingu mówiąc jednoznacznie: “TAM!” On jeden chyba wiedział, na co rodzina się porwała. W końcu był tutaj na na ostatnim weekendzie z Bonitum.
Śniadanko i wyruszyliśmy. Janek usłyszał, że idziemy do stawu pod Rysami, więc “Gdzie ten Staw?” i szedł wokół Morskiego Oka pięknym szlakiem pod Mięguszami, szukając drugiego stawu…robiły wrażenie. I Janek zobaczył Chłopka!
Wszystko stało się jasne, tylko jak tam wejść? Gdy się stało pod ścianą, nie mieliśmy nawet cienia pomysłu jak poprowadzi nas szlak, a wyglądało to majestatycznie, gdy jeszcze Mnich witał się z nami.
Kierując się na Czarny Staw, oczywiście idzie się prosto w kierunku na Rysy. Janek opanował temat dość szybko. Idąc wokół Stawu nawet nie spodziewałem się, że nasze wejście będzie miarą tego jak widzimy Morskie Oko, Schronisko i Rysy. Gdy robiłem to zdjęcie, nawet nie myślałem, że będzie wyznacznikiem tego co robimy i gdzie jesteśmy. Kamil patrząc na schronisko stwierdził: “Byliśmy” i dorzucił “Tam nie!” w kierunku na Rysy, ale zaczęło się podejście i nie było dyskusji: my człapiąc po “schodkach” powoli i skutecznie, gdy on bez hamowania szybko, by odpocząć.
Janek skutecznie opanował wskazywanie na Chłopka i prawie się nic nie wydarzyło, gdyby nie nie ta drobna zmiana: “Kiedy będą łańcuchy?”. Zasuwał dzielnie. Już mieliśmy ponad 10 km w nogach, a on szedł i chciał się “pobawić” łańcuchami i skałami. Obaj z tymi swoimi celami, byli wykańczający…wciąż je powtarzali, wciąż było głośno…kiedy skończą? Ostre podejście nad Czarny Staw pod Rysami ich nie zmęczyło w tym kontekście. Asia prowadziła nas, Kamil za nią, a Janek w końcu położył się, gadając stale, na kamieniu i powiedział, że on koniecznie musi odpocząć.
Dotarliśmy do Stawu. Magiczne miejsce wielkością szczytów, jakie go otaczają. Do tej pory było długo i męcząco. Od tego momentu, miało być krótko i męcząco. Janek przeczytał, że 2:10 h i wydawało nam się, że to długo, o ile nie patrzyliśmy do góry.
Asia znalazła zielony szlak, Janek nie odstępował jej, a Kamil po raz ostatni wskazał na parking i koniecznie chał iść TAM, a nie TAM …do góry….jednak to, że Janek już “gonił” za Asią zrobiło różnicę. On też poszedł do góry, bo on zawsze idzie z Asią, przecież!
Pierwszy kominek i wszystko wróciło do normy: Asia i Kamil z przodu, Janek ze mną z tyłu. Kamil z Asią, bo tylko ona umie dać mu instrukcje i dzięki temu “usunąć” wszystkie strachy. Janek ze mną, bo on sam…a tato ma patrzeć. Podział ról precyzyjny. Janek co trzy kroki hamowanie, Kamil jak się z Asią rozpędzają, to nie hamują. Jest jednak taki moment, gdzie znów wszystko się zmienia: kaski, bo będą skały i łańcuchy. Oj tylko Janek to lubi najbardziej!
Pierwsze rynienki, pierwsze rumowiska …po prostu kupa skał i Janek ćwiczy swoje przejścia. Do tej pory było ciężko kondycyjnie, ale trening w Górach Suchych i Stołowych zrobił swoje. Byliśmy przygotowani. Jednak pod Bandziochem musieliśmy po raz pierwszy przejść przez rynienki…i skały. Długie nogi były przewagą.
Skończyła się pierwsza rynienka i Janek padł: “Gdzie są łańcuchy?” To się nazywa brak motywacji. Bez łańcuchów nie ma szans na dobrą zabawę. Kamil za to wciąż “gadający”, trzymał się Asi. Uratował nas trochę śnieg, no bo znów było trudno.
…a Morskie Oko już wyraźnie niżej. Patrzyliśmy i odpoczywaliśmy. Pojawił się Pan Tomek i Pan Karol. Obydwaj ubezpieczający się linami. Fajnie się pogadało, Janek przybił piątkę i szliśmy razem dalej do góry po kolejnych skałach i przez kolejną rynienkę. Znów trudniejszą.
Janek z pasją i językiem na brodzie pokonywał skały. Dla Kamila mały krok, dla Janka wspinaczka. Dzięki temu ten, pierwszy ciągle gdzieś na nas czekał i odpoczywał. Pojawiła się rynna. Frajda jak na placu zabaw. Janek wyznaczał oczywiście swoje przejście i nie było szans by zmienił coś w tym poszukiwaniu własnej drogi. Był uparty do bólu, ale wspinał się.
Asia z Kamilem czekali…a my przed nich. Przepraszam przed Kamila, ale tylko do śniegu. Tam znów Kamil bez Asi nie wyobrażał sobie trawersu, a Janek wolał ze mną. Wyszliśmy na krawędź i Morskie Oko było już mocno w dole.
Odpoczywaliśmy. Doszliśmy do najgorszej rynny. Kamil wyraźnie przerażony, a Janek pchający się do góry. Dwa żywioły. Doszły łańcuchy i Janek w siódmym niebie, bo szliśmy do góry, do szczytów. Kamil świetnie sobie radził korzystając ze swojego zasięgu. Dla Janka było to wyzwanie, ale on tylko na to czekał:”Ja sam, mówię SAM!”. Wspinał się SAM!
Na koniec te siedem klamer. Janek chyba nie miał lepszej zabawy. Nawet powtarzał do siebie: “KLAMRA!”. Czuję, że łańcuch “odpadnie”, a KLAMRA zostanie na stałe u Janka. Wydawało się, że będzie to najtrudniejsza część naszej wyprawy. Okazało się, że wejście dla Janka, było tym co on lubi najbardziej! Zaskoczyło to nas, ale pozytywnie.
Doszliśmy na Kazalnicę 2 158 m npm. Patrzyliśmy w dół i było lufiasto. Jak my zejdziemy…ale nie wyparłem tego, bo tak samo było na Kościelcu. Wchodziliśmy z dramatem w oczach, a potem było świetnie!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazalnica_Mi%C4%99guszowiecka
Patrzyliśmy. Przed nami były dwa trudne przejścia: graniówka i Galeryjka. Obie mocno wyeksponowane. Strach się było bać. Najpierw miało być wąsko by podejść do zachodu Czarnego Mięgusza, a potem ten trawers (zachód) nazywany Galeryjką. Widzieliśmy to jak mocno idzie ona do góry.
…no i okazało się, że przejście było dla chłopaków bezproblemowe, a Galeryjka, choć z ekspozycją jakoś ich nie powaliła…nas bardziej…a obok Rysy. W takich momentach, zawsze mam w głowie by komuś powiedzieć głośno: “Uwaga idzie obok Rysów, choć miał nie chodzić!”, albo “Ktoś go nauczył wykorzystywać kończyny za młodu (Dziękuję Tereniu), stąd wspinaczka do góry po skałach to pikuś!”
Patrzę na to zdjęcie powyżej i wiem, że wtedy byłem przekonany, że Janek da radę na ostatnim już kominku i trawersie…znów z lufą! Z tą pewnością siebie, sprawnością i umiejętnością wyboru najlepszej dla niego drogi. Był za niski, by wejść bez problemów. Był za “sprawny” by to było dla niego przeszkodą
Chłopcy jak zobaczyli Chłopka, to nawet to, że idą obok przepaści ich nie wzruszało. Nagle wszystko się zmieniało. Zły humor Kamila i strach z pewnością, zamienił się w uśmiech, choć był zmęczony. Janek chciał się witać z Panem Tomkiem i Karolem, którzy już byli na przełęczy, a oni ze szczerym podziwem patrzyli na jego obecność w tym miejscu. Ja też nie wierzyłem, że się udało, ale to było wspaniałe uczucie widząc nas w miejscu, gdzie nie mieliśmy prawa wejść.
…a Morskie Oko…cóż bardzo daleko w dole, wyglądało niesamowicie nisko, a przecież byliśmy tam na dole, chwilkę temu
Nic tak nie regeneruje jak uśmiech chłopaków i wiedza górska Asi. Kiedyś wszystkie góry wyglądały tak samo. Dzisiaj:”O Koprowski Szczyt!”, albo “Te stawy to Hińczowskie?!” To było wspaniałe. Nie zabłądzimy.
Odpoczynek był rozkoszą, ale trzeba było wracać. “Jak my zejdziemy!” wciąż brzmiało na górze!!! Pożegnani z Chłopkiem rozpoczęliśmy nasze zejście…a wchodziliśmy ponad 3 godziny zamiast tych 2:10 h i jakoś miałem w głowie te słowa Asi, że my zawsze schodzimy tak samo długo jak wchodzimy.
Początek Galeryjki i jakoś nikt nie zauważył tej ekspozycji. Pierwszy kominek…dobrze się “zjeżdża”.
I znów lepiej na zejściu niż na wejściu. Jakoś nie czuliśmy tej wysokości. Kamil uśmiechnięty, Janek “Czy mogę tamtędy?!” i tylko w nas rodzicach wciąż był niepokój…chyba będzie trudniej potem, a potem było następne potem i tak to trwało.
Morskie Oko się “przybliżyło”. Dopiero teraz widać było jak strome podejście było pod Kazalnicę, ale nie było czasu na myślenie, bo ewidentnie ostatni schodziliśmy z góry, a tempo mieliśmy takie “podejściowe”. Padł strach, że nie zdążymy na obiad! Trzeba było przyspieszyć, tak że nie zauważyliśmy tej graniówki, która miała być straszna. Obiad był jednoznaczną motywacją na to wygląda!
Zejście z Kazalnicy wyglądało na zacne. Okazało się świetne w każdym wymiarze, a Janek pytał gdzie łańcuchy patrząc na Mięgusze nad nami. Ja tam na pewno nie pójdę, tak sobie pomyślałem.
Klamry…jako jedyny schodziłem tyłem. Cała Rodzina koniecznie chciała widzieć co jest w dole na to wygląda. Gdzie ta lufa?! Nawet Asia wolała patrzeć. Jednak to wszystko zajmowało czas…bo podziwialiśmy, ćwiczyliśmy i szukaliśmy naszych własnych dróg.
Wydawało się, że kominki na zejściu się nie skończą. W końcu byliśmy nimi zmęczeni, ale po każdym Janek chciał kolejnego!!!
Pogubiliśmy się na rumowisku. Wydaje się, że to niemożliwe, a jednak. Nie szło przejść do szlaku. Ja już miałem dość! Rozwiązanie było łatwe. “Janek jak nie znajdziemy drogi to obiadu nawet w schronisku nie będzie!” Konsternacja pełna, ale jakoś wyszliśmy na szlak i stanęliśmy wobec kolejnego wyzwania. Janek gonił do Siodełka za Kazalnicą. Ona też szła. Janek zobaczył i …zamarł. Ona też. Musiałem wesprzeć Janka i cichutko minęliśmy kozicę, która patrzyła na nas. To było niezłe spotkanie.
Już wydawało się, że zeszliśmy. To była niespodzianka. Jeszcze nie. Zejście do Czarnego Stawu pod Rysami zaskoczyło nas. Zabrakło już sił. Zygzaki, ostre zejście stopniami w dół rozłożyło nas kompletnie.
Musiała być przerwa. No i rodzice popełnili błąd. Zamiast odpoczywać rozmawiali o obiedzie być może w schronisku, ale możemy nie zdążyć…synowie wzięli temat w swoje ręce.
O ile do Morskiego Oka udawało się utrzymywać wspólne tempo, to potrzeba obiadu u chłopaków spowodowała, że byliśmy bez szans w przejściu do schroniska. Widzieliśmy tylko ich sylwetki, ale dzięki temu zdążyliśmy na dobre zupki. Regeneracja była pełna.
Posileni mogliśmy się jedynie oddać doskonałym humorom synów, bez szans w gonitwie za nimi. Dzięki Jankowi dociągnęliśmy do parkingu. Nie zdarzyło nam się jak do tej pory tak długo wędrować i podchodzić pod tak wyniosłą ścianę. Nie bez kozery jest taki opis tej wyprawy:
Jest jednym z najtrudniejszych szlaków znakowanych w Tatrach Polskich wymagającym dobrej orientacji w skalnym terenie oraz obycia z przepaściami i ekspozycją. Dawniej przejście przez przełęcz znane było tylko kłusownikom i zwane Kłusowniczą Ścieżką, stanowiło połączenie Doliny Rybiego Potoku z Mięguszowiecką Doliną.
Poczuliśmy się dumni, gdy ludzie wiedząc skąd wracamy patrzyli na nas z podziwem, a Pan na parkingu…pochylił się nisko i wetchnął:”Ja idę jutro tylko na Kozi Wierch”…byliśmy