Mogielica i Lubomir.
maj 30, 2018 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Ten wpis zacznę od szczególnych podziękowań dla Tereski, która pomogła nam znaleźć super nocleg i Dominiki, która przypilnowała nam pogody Dziękuję Wam.
Dzień drugi naszej wyprawy miał za zadanie zdobycie Mogielicy o wysokości 1 170 m npm, “Królową Beskidu Wyspowego”, od razu przyznam przepięknego pasma gór, oraz Lubomira 904 m npm, omyłkowo zaliczonego do Beskidu Makowskiego. Jednak w Koronie tak jest i my chcieliśmy tam wejść. Góry miały być “średnie”, wiec wybraliśmy zielone szlaki na ten dzień i poszliśmy w góry, piękne góry Beskidu Wyspowego.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mogielica
https://pl.wikipedia.org/wiki/Lubomir_(szczyt)
…ale tą historię zacznę od czegoś innego. Moją ulubioną anegdotą naukową jaką najczęściej używam jest ta o studentach szwedzkich, którzy byli zmuszani przez 3 miesiące do “pedałowania” jedną nogą. Potem okazywało się, że ta ciężko pracująca noga jest lepsza, sprawniejsza i ma lepsze geny dzięki sprawniejszej metylacji. Ruch “wzbogaca” człowieka, zmienia jego DNA. Cóż 3 lata już chodzimy po górach i teraz “wzbogaceni” tym faktem chłopcy zadziwiają.
Pierwszym bardzo istotnym sygnałem, że ich “wzbogacenie “ jest lepsze od naszego przyszło na Babie Górze, gdzie szlak wejściowy był opisany na 2:30 h, a my weszliśmy w 2 h dzięki niesamowitej współpracy między Kamilem i Jaśkiem. Mogielica miała wskazanie 2:15 h, a my zrobiliśmy podejście w 1:19 h
Zaczęliśmy naszą “średnią” górę od pięknego miejsca: przełęczy marszałka Rydz-Śmigłego. Stąd widok Beskidu Wyspowego był przedni
Wejście na szlak i dostałem zadyszki. Dużo wody i błota, przy świetnej pogodzie spowodowało bardzo wysokie tempo całej rodziny!
Nie pozwalali mi nawet na delektowanie się krajobrazami, tylko szli i kierownik ustalał tempo i gonił Kamila.
W relacjach z trasy spotkałem opisy mówiące o ostrym podejściu pod górę w jej dwóch fragmentach. U chłopaków jakoś nie było tych fragmentów widać. Zazwyczaj Jasiek oddawał prowadzenie w takich okolicznościach, a tutaj trzeba było go hamować.
Po raz kolejny potwierdziło się, że trudna trasa pod względem nawierzchni faworyzuje Jaśka. Lepiej stawał nogę, umiał sobie z kamieniami radzić lepiej niż Kamil i to powodowało opóźnienia tego drugiego a przyspieszenie tego pierwszego.
Gdy podeszliśmy pod szczyt gonitwa do wieży miała jednego zawodnika.
Przyznam się, że wieża była wysoka, ostra i tylko Jasiek miał wyraźną ochotę na wejście.
No i pieczątki, gnom, czy krasnolud…ważne że była unikatowa i Jasiek je zrobił. Wiedział, że należy otworzyć skrzyneczkę, wiedział, że należy namoczyć pieczątkę w tuszu i “walił” aż miło do 6 książeczek
Jak zobaczyłem czas wejścia to byłem zmartwiony tym, że tabliczka na dole ma “przestrzelony” czas, może wprowadzać w błąd. Z drugiej strony zacząłem się bać kondycji chłopaków. W tym tempie to my z Asią ich po prostu nie dogonimy…i zaczęło to mnie martwić…ale dzisiaj mieliśmy jeszcze trafić na Lubomira, to zarządziłem zejście inną trasą. Jasiek “zbiegł” ze szczytu po chwili zastanowienia się i ociągania.
Zauważył, że mamy już inny szlak-tudzież “zygzak”, bo żółty i trzeba było zrobić zdjęcie. Zejście jest zawsze tym etapem naszych wędrówek, gdzie chłopcy “szukają” celu. Dla Jaśka są to zawsze jakieś zwierzęta. Tutaj analizował chrząszcze występujące w olbrzymiej ilości, bardzo go to bawiło i motywowało.
Druga kwestia to dużo wody płynącej wśród kamieni na szlaku. Była wszędzie, to jest to co Jasiek lubi najbardziej…a Kamil nie.
No i mycie rąk
…a na koniec owce. Dla dzieci “miejskich” owieczki to jest prawdziwy hit. Można stać i patrzeć, choć druga góra czeka na nas Janek był zafascynowany, że są białe i czarne i że chodzą i się boją jego bliskości. To było to…szkoda, że nie dały się dotknąć.
Nasza trasa “średniej” góry nas nie zmęczyła. Choć przeszliśmy 9,4 km nie widać było u chłopców zmęczenia. Jak to wcześniej napisałem, takie góry są w naszej klasyfikacji górami “średnimi” czyli możemy zdobyć jeszcze jedną w trakcie tego dnia i tak zrobiliśmy.
Niedaleko od Mogielicy znajduje się Lubomir. Góra niższa o ponad 200 metrów, ale tym bardziej dla nas atrakcyjna, by wejść najmniej uczęszczanym szlakiem. My wybraliśmy zielony, bo nikt go nie opisywał wcześniej. Start wygląda dość intrygująco, bo były to płyty betonowe. Jak się okazało aż pod samym lasem znajdowaliśmy zabudowania gospodarcze i tam one prowadziły.
I od razu zrobiło się stromo jak pod tego typu górami. Janek usłużnie kazał Kamilowi iść do przodu, a on strategicznie kontrolował sytuację z tyłu. Szlak od samego początku robił wrażenie zaniedbanego, mało uczęszczanego. Jego początek był bardzo urozmaicony, bo szło się przez łąkę, zarośla a potem od razu mocno pod górkę w lesie, gdzie szlak był zarzucony kawałkami drzew, odpadów po ścince. Być może po jakiś wichurach, ale nie było łatwo.
No i był problem: jak ich zatrzymać. Zaczyna być to niestety problem numer 1 w naszych wędrówkach. Kamil jeszcze reaguje jak jest widoczny, ale Jasiek…jak złapie tempo i motywację, jest nie do zatrzymania po prostu.
Całe podejście to była chwila. Dla Jaśka na szczycie liczyła się znów tylko wieża…która okazała się tylko częścią obserwatorium i był to zawód, i to istotny. Nawet nie chciał pić za bardzo. Dał się namówić na “podwójne” zdjęcie bo jak się okazuje Lubomir ma dwa punkty potwierdzające wysokość, ale potem w dół.
Zejście było tak szybkie jak wejście. Jasiek zdegustowany brakiem atrakcji, brak wieży i pieczątek biegł na obiad jak to usłyszałem.
Na samym dole znów “zwierzęca” niespodzianka. Bardzo ciepły i emocjonalny gospodarz z wielkim koniem. Janek dotknął konia, patrzył wyraźnie zainteresowany, znów było to coś, czego nie ma w mieście.
Nam Lubomir się spodobał. W tym dniu zrobiliśmy dwie ciekawe góry, każda inna. Beskid Wyspowy ma swój urok i klimat. Wymaga sil na podejście, a potem można iść. W tym dniu zrobiliśmy 10 km po górach z dużą sumą podejść 1 125 metrów co było wymagające. Jeżeli popatrzymy, że dzień wcześniej zrobiliśmy 14,6 km z sumą podejść 1 269 metrów to byłem pod wrażeniem sił chłopaków. Udało nam się przygotować ich do wysiłku, o jakim nie mówi się, że jest możliwy dla autysty i chłopaka z zespołem Downa. Cóż jest to niezwykłe i jesteśmy z tego dumni, choć był to wciąż początek naszych wypraw i naszego licznika:
po dwóch dniach 24,6 km i 2 394 m podejść