Na Ślężę przez Masyw Raduni
styczeń 9, 2023 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Słońce miało świecić do gór. Zatem jedyną górą, gdzie mogliśmy pójść była Ślęża, bo była przed górami. Ciężki wybór, ale postanowiliśmy ją zdobyć w taki sposób”górski” sposób, w jaki nie zdobywaliśmy jej do tej pory.
Kierunek Sulistrowiczki i stamtąd naszym pierwszym celem miał być Masyw Raduni. Tak do tej pory nie chodziliśmy! Okazało się, że nasz wybór trafił na ścieżkę do źródła, które odwiedza istotna część aglomeracji naszego Wrocławia, pobierając setki litrów wody stamtąd. Dzięki temu było świeże błotko, ale i słońce.
Nasza ścieżka prowadziła obok Rezerwatu Sulistrowicka Łąka, która była tak przeorana przez dziki, że Janek tym solidnie się zainteresował. To jest edukacja i trzeba było dziecku wytłumaczyć, że “orka” dzików w rezerwacie jest jak najbardziej właściwa.
Trafiliśmy tam na ścieżkę edukacyjną, która miała nas poprowadzić przez Masyw Raduni. Kamil nie czekał, tylko wykorzystał idealne podejście, prosto do góry i odjechał. Dobrze, że wiedział o skrótach i czekał przy każdym.
Podchodziliśmy i tak rozmawialiśmy o pogodzie, gdy Marysia podesłała zdjęcie z podejścia na Jagodną. To był koszmar mgły i wilgoci, a my słońce!
Naszym celem była Tąpadła. Zaskoczeni jednak zostaliśmy Sępią Górą, na której nigdy nie byliśmy! Nasz 775 szczyt!
Dlaczego? To tylko tutaj można zobaczyć wąskie ścieżki w lasach dębowych z graniami skalnymi. Była zabawa.
Jak uczy się dziecko idąc taką ścieżką? Cóż ty myślisz o bezpieczeństwie, a dziecko ogląda budki lęgowe i rzuca pytanie: “Czy ta budka to dla dzięcioła? “…a budka to może rozmiarem dla sikorki była. Trzeba było gimnastykować się słownie i pokazywać różnice. Niby łatwe, ale polecam Wam potrenować. Słaby byłem i nie wyszło tak jak powinno.
Dotarliśmy na Przełęcz Tąpadła i tak jak przypuszczaliśmy, mistrzem był ten który znalazł miejsce na parkingu…szlakowskaz to potwierdził, mocno obity przez jakiś samochód
Szybko wzięliśmy niebieski szlak w bok, gdyż poziom zaludnienia szlaku i ilość psów był porównywalny do tych miejskich chodników. Słusznie, że wszyscy chcieli zdobyć to co najlepsze było w tym momencie. My w bok, gdyż tak sobie pomyśleliśmy, że to będzie dobre połączenie z pierwszą częścią naszej wyprawy.
Kamil pogonił, ale i poczekał, gdy było to potrzebne. Zmieniała się pogoda i czuć było to po nim. Szalenie głośny, gadatliwy, powtarzający cały kalendarz, ale też napięty. Czuć było, że mała iskierka może wyzwolić coś…lepiej że tak szybko szedł. Męczył się ale i wyrzucał swoje nerwy.
Niebieski szlak potrafi wyzwolić człowieka . Nie ma nudów. Kamil nie hamował tylko dawał krok i szedł dalej. Janek po trzecim drzewie był zdziwiony. Traktował to jako najlepsze ćwiczenie o jakim wspominała Pani Iwona na rehabilitacji. Ja tylko się zastanawiałem nad jednym: człowiek zmęczony to człowiek spocony. Ani Kamil, ani Janek nie byli spoceni, choć obydwaj przygarbieni mocno, bo w końcu pod górkę szli! Janek do tego wszystkich witał, życzył miłego dnia, prosił o przedstawienie i sam się przedstawiał, a miał komu, bo tutaj było dużo ludzi, którzy po prostu lubią góry. Panu Bartkowi dało do myślenia, że ostatnim razem tutaj szliśmy późnym wieczorem, na nocne zdobycie Ślęży. Sam powiedział, że chciał nam doradzić, ale po informacji od Janka zostało tylko zdziwienie, że tak można
Kamil czekał na nas na Kazalnicy. Potem poszedł. Napięcie było coraz większe. Szedł gestykulując i coś mówiąc głośno. Poczekał na nas dopiero pod Percią. To jest nasza najbardziej ulubiona część trasy.
Skały, skały i to takie, że trzeba na nie wciągać się. Było jak zwykle wow! Janek za to po raz kolejny poszukiwał swojego wariantu przejścia! Musiał, po prostu musiał!
Przejście jak w wysokich skalistych górach. Pyszne! Kamil czekał na nas przed Olbrzymkami. Kolejne skały i znów bajka dla Janka…ale górą szedł wiatr. Kamil popchał Janka…i się zaczęło. Dobrze, że zaczął przepraszać i przepraszać. Widać, że napięcie eksplodowało i na szczęście tylko w ten sposób. Wiatr zwiastował zmianę pogody i już to widzieliśmy nad nami. Słońce się chowało, Kamil zmartwiony wydarzeniem szedł jak te chmury, które były nad nami. Ciężko i pełen swoich rozterek.
Już jednak było widać Ślężę, tylko schody w dół, w górę i mieliśmy być przy wieży.
Janek na górze wyrwał do przodu, bo on przecież idzie do “misia”. Kamil za to wyglądał jak “zbity pies”. Przepraszał wszystkich i siebie, zapewniał że jest grzeczny…mówił, mówił każdemu którego spotkał.
Pod schroniskiem śniadanko, zmieniło jego humor. Uśmiech od ucha do ucha i czekolada wszędzie. Wystarczyło! Zmienił się w drugą stronę. Żartował, zaczepiał ale i przepraszał. Ucieszył się, że schodzimy w dół…ale nie znał tego szlaku. Wybraliśmy czerwony, którym raz tylko wchodziliśmy, dawno temu. Dzisiaj trzeba było zejść!
Doszliśmy do szlaku czarnego i tam skręciliśmy, ale po chwili wzięliśmy skrót ścieżką, którą przeszło setka dzików chyba. Dobrze, że przed nami szła rodzina z psem, bo byliśmy gotowi wracać. No i spotkaliśmy Panią Anię, która z córką, koleżanką i jej córką szły do góry. Zachwalały szlak i okazało się, że znają nas…poznała Pani Ania po Kamilu. Dlaczego mnie to nie dziwi. Pozdrawiamy Panie!
My z uśmiechem szliśmy do auta. Janek tak gonił, że jak zrobiłem chwilę przerwy, to marchewki miałem pewne. Oczywiście to nie była jego wina, ale cóż 14 km nie zrobiło na nim wrażenia, choć można by to porównać do tego co przeszliśmy w ubiegłym tygodniu na Śnieżniku przez górskie szlaki. Taki jest mój Janek.