Na Wielką Sowę i dalej przez Lisie Skały na Koziołki
styczeń 30, 2023 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Jak tylko dostaliśmy prezent od Filipa, to wiedziałem że to będzie nas pchało…na Wielką Sowę. Kilka tygodni się przekonywaliśmy, że powinniśmy pójść. Potem z trzy dni siedziałem z Jankiem by wymyśleć jakieś nieznane nam przejście i jak zwykle bywa… i tak było inaczej.
Prezent Filipa.
Asia nie mogła z nami pojechać. Zatem spodziewałem się jakiś problemów po stronie Chłopaków, a tych od rana nie było, za to same niespodzianki. Dobre.
Pierwsza. Ślęża jak japońska Fuji!
Kamil pierwszy zauważył słońce. Janek pierwszy, że Ślęża jest różowa. Było wow! Takiego wschodu na Ślęży to ja się nie spodziewałem.
Druga. Po prostu słońce.
Takiego słońca to my nie doświadczaliśmy w tym roku…tak nam się wydawało. Trzeba było zobaczyć radość autysty, który cieszył się jak nigdy, bo słońce nad Górami Sowimi!
Szczęścia nie było jednak nam rozkoszować. Minęliśmy Pieszyce i koniec jazdy w Kamionkach. Okiść zaatakowała i łamała drzewa jak zapałki. Zatem zmiana planów i od “podstaw” postanowiliśmy uważnie zdobyć Wielką Sowę.
Ja zapatrzyłem się na zimę a chłopcy poszli w złą stronę i trzeba było wracać.
Szybko odczuliśmy, co to jest okiść. Słychać było na początku dziwne głosy, jakby ktoś walił młotem o drzewa, a potem widzieliśmy jak wielki buk traci swoje gałęzie pod ciężarem lodu. Od razu był strach, ale i była Narnia.
Wszystko było w lodzie, prawdziwa Narnia. Kamil miał to w nosie, bo –7C było dla niego chyba za wysoką temperaturą.Rozbierał się, a Janek nie chciał, więc był dumny z tego, że idzie pierwszy. Spotkaliśmy Panią Ewę z Brzegu i wywiązała się rozmowa, gdzie to on nie był. Pani Ewa nie była w Górach Opawskich, choć ma tam najbliżej i tak szliśmy zachęcając ją do wizyty tam.
Ja za to wpatrzony w zimę … bo u nas jej nie ma, a tutaj 50 km dalej jest i to niebezpieczna, bo co rusz leciały gałęzie…ale słońce było z nami.
Janek miał cel: wieża. Kamil o dziwo miał cel: Sowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek nam się tak zdarzyło, by Bracia chcieli to samo, choć inaczej to nazywali. Szli w fajnym tempie i nie zagadywali mnie ani, ani. Za to las przerażał.
Jankowi, po opuszczeniu Pani Ewy, włączyła się mapa. Oglądaliśmy, gdzie ta Sowa i ta wieża. Zaskakiwało, że na szlaku była z nami tylko Pani Ewa i nikogo więcej.
Doszliśmy na Przełęcz Jugowską w takim tempie i takim humorze jak nigdy. Było cześć dla Pani Ewy, bo Kamil nie czekał, on wiedział gdzie ma iść i szedł, przecież powiedziałem, że nie czekał!
Skończyło się słońce. Janek chciał składać reklamację, bo śnieg mu na nos leciał. Uczyliśmy się zatem, co to są armatki śniegowe. Najważniejsze, że chmury szły, jak to syn określił, a SOWA NIE CZEKA!
Chłopcy szli fantastycznie! Jednak lód ukrywał śnieg. Chciałem dać chłopakom raczki, za co spotkała mnie reprymenda: “Przecież mam super buty!”. Chciałem inaczej. Może odpoczniemy?…zakładałem, że wtedy się uda. Gdzie tam, jak szukałem miejsca na odpoczynek, Janek rezolutnie mnie butował typu: “Tato lód Ci z drzewa spadnie, mówiłeś!”. NIE DAŁO SIĘ!
Trochę silniej poczułem się po tym, jak sobie przypomniałem rozmowę o metylacji i leptynooporności. W tym chodzeniu znalazłem metodę na jej wspieranie…ale nie mogłem dywagować, ich już nie było! Gdzie te czasy, gdy wejście na Wielką Sowę było wyprawą! Oni idą, nie hamują, nie zatrzymują się.
Chłopcy byli bardzo zgodni! Jak uczyłem Janka, że tutaj tabliczki ze szczytami są na czerwono, patrz Kozie Siodło, Kamil czekał. Potem szok, razem ramię w ramię szli sobie obydwaj na spacer jak gdyby, nigdy nic!
Zatrzymałem chłopaków na chwilę, bo ja zadyszki już dostałem. To był 6 km a tutaj ani chwilki zatrzymania, oni szli…więc na zdjęcie!
Nie dało to zbyt wiele. Skończyło się tym, że oni weszli sami do Sowy, a ja powoli doczłapałem do nich….no i było szczęście u każdego!
Ja że mam sowę, jak ta od Filipa. Kamil, że po sowie jest Nagroda. A u Janka liczyło się jedzenie, śniadanie z zieloną herbatą!
Wielu z Was pyta się, co robimy na szczycie. Tym razem pamiętałem i o to nasz odpoczynek na Wielkiej Sowie …szkoda, że trwał tak krótko. Naszym celem był szczyt numer 778 w naszym zdobywaniu, czyli Koziołki. By go zdobyć, ustaliłem z Jankiem, że po wejściu na Sowę, po prostu zejdziemy do Sokolca, a potem niebieskim szlakiem wejdziemy na te Koziołki. Miałem nadzieję, że na Sowie odpoczniemy. Nie dzisiaj i nie z nimi. Brakowało wsparcia Asi.
Schodziliśmy zielonym szlakiem. Minęliśmy schronisko Sowa. Chcieliśmy tam zdobyć “Orkiestrowe Serduszka”…a tam remont.
Sowa była, a tutaj kolejna tylko “starodawna”, jak stwierdził Janek. Tędy nigdy nie chodziliśmy, więc było to coś nowego dla nich. Janek zdziwił się domem, ja nim też. Jednak Kamil kolejny raz tego dnia, nie czekał. Dogoniliśmy go mijając ruiny starych domów. Ja byłem zauroczony miejscem, a Janek to po prostu biegł w dół. Był zdziwiony, ale było w dół
O dziwo jak powiedziałem Chłopcom, że idziemy na górę, po drugiej stronie doliny, nie protestowali. Jakiż to był dzień pełen niespodzianek. Było fajnie dopóki nie spytał się Janek gdzie idziemy. Przypomniałem mu, że na Koziołki…i Janek się zmęczył. Po prostu “patyk go przemęczył” jak to usłyszałem.
Janek patrzył do góry. Trochę pytał dlaczego zeszliśmy na dół, Kamil na szczęście nie pytał, tylko szedł. Skończyło się filozofowanie Janka. Szliśmy po prostu na Lisie Skały…bo tam nie byliśmy, a tak mapa mówiła.
Znów wchodziliśmy dość intensywnie do góry. Janek zapowiedział, że będzie przerwa i to na Skałkach. Kamil nie brał udziału w naszej dyskusji, bo jak jest zmęczony, to po prostu nie można go dogonić, taki jest Kamil. W końcu weszliśmy na te skałki. Lisie Skałki zrobiły na tyle duże wrażenie, że musiała być przerwa i znów łyk zielonej herbaty!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Lisie_Skały_(Góry_Sowie)
…a chmura była w nas. Szkoda. Odkryliśmy miejsce, które jest najlepsze do zdobywania w całym masywie!!! Było zimno, a my patrzyliśmy i piliśmy najlepszą herbatę.
Ciekawostka. Janek zapytał mnie, gdzie te Koziołki, a tutaj pojawił się szczyt od niego wyższy o nazwie Grabina. Był całkiem wybitny, aż ginął w chmurze. Na górze za to widać była jak ma dużo skał, szkoda że nie było tabliczki, ale skoro Lisie Skały ciągną swoje kamienie aż na szczyt, to uznaliśmy że go zdobyliśmy 778…a tabliczka w końcu pojawiła się na Koziołkach.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Grabina_(Góry_Sowie)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Koziołki_(Góry_Sowie)
Tylko te Koziołki nam zamarzły na amen. Dobrze, że rozmawialiśmy o czerwonych tabliczka wcześniej, bo byśmy nawet nie zauważyli jej, a tak tylko wskazania GPSa potwierdzały nam, że to jest to. Nasz 779 szczyt został zdobyty!
Teraz wiedzieliśmy, że kierunek może być tylko jeden: z powrotem do auta!…ale Koziołki były maksymalnie zmarznięte. Szliśmy lodem, który jak stawaliśmy pękał. Chciałem dać Chłopcom raczki…dowiedziałem się po raz kolejny, że przecież mają buty. Szło się koszmarnie!
W końcu doszliśmy do Rozdroża Pod Kozią Równią. Wszystko się zmieniło. Lód został z Koziołkami. Na pewno było to wyzwanie dla nas.
Chłopcy znów współpracując postanowili, że w końcu obiad zjemy w schronisku. Nic tak nie łączy, jak wspólny głód. Trwali w tym do momentu, jak armatki znów nie zrzuciły nam śniegu na nos. Nie mogło być inaczej. Skręcili od razu w dół z Przełęczy Jugowskiej na nasz zielony szlak byle do domu!
Nie schodziło się łatwo. Wchodząc nie mieliśmy tylu połamanych gałęzi. Teraz było okropnie. Pogoda się zmieniała, zaczęło wiać. trochę się przestraszyliśmy, jak gałęzie się łamały w lesie, uciekaliśmy w dół ile się da!…słońce jednak wciąż było z nami.
Na dole wzięliśmy udział w Wielkiej Orkiestrze i byliśmy szczęśliwi, że mieliśmy taki wspaniały dzień, bo za nami już było inaczej niż rano.
A wyprawa się po prostu udała. Znów potwierdziła się historia: nie ważne jak wysoka jest góra, tylko ile przewyższeń się zrobi. Prawie 800 dało nam popalić, ale było inaczej niż zawsze a ta część z Lisimi Skałkami zrobiła wspaniałe wrażenie.