Najpiękniejsze miejsce początku …
październik 23, 2017 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Są na wakacjach zawsze takie momenty, gdy patrząc na nasze dzieci wiemy, że to jest ten moment, gdy się zmieniają. Potem wracamy w te miejsce początku i wiemy, że to było to. Od niego liczy się teraz czas nowego innego życia. Dla mnie takim miejscem nowego, pięknego początku była ta wyprawa w wysokie góry, idącego odważnie do przodu z wysoko podniesioną głową Jaśka.
Godzina 9 rano zaczęliśmy naszą wspinaczkę. Mgła i chmury były jeszcze bardzo nisko, my już wysoko ponad 1 500 m npm.
Nawet nie przypuszczałem, że to będzie ten dzień kiedy Jasiek “odleci” tak do przodu.
W górach było pusto: MY, SŁOŃCE I PUSTE TRASY!
Start jak zwykle w pierwszych dniach naszego pobytu w Słowenii mamy w kompleksie Vogel 1 535 m npm, które już wielokrotnie było bazą naszych wypadów. Tym razem było początkiem naszego wejścia na szczyt Šija o wysokości 1 880 m npm tak na rozruszanie i na dobry początek.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Vogel_(Alpy_Julijskie)
http://www.zespoldowna.info/to-juz-dziesiec-lat-i-jedno-mam-w-glowie.html
Jak widać wszystko zaczęło się zgodnie z planem: “kierownik” wyprawy Jan Pieniak pierwszy…pozostała część rodziny dysząco za nim…choć przy pierwszej nadarzającej się okazji Kamil postanowił, wziąć przywództwo w swoje ręce i jak się później okazało, Kamil postanowił zafundować nam dodatkowe wyzwania.
Podejście na Vratca nie było specjalnie trudne jak się okazało. Chłopcy to zrobili z dużym rozmachem, więc postanowiliśmy pójść dalej. Przyznam się, że ten dzień po “wcześniejszej porażce”, miał być prostym rozchodzeniem się i popatrzeniem na góry jako realne wyzwanie i zagrożenie. Znów dzięki chłopakom, okazuje się że źle mierzyliśmy nasze cele i możliwości.
…i tam Jasiek się włączył. 5 języków użytych do powitania pierwszych napotkanych turystów robiło wrażenie na każdym z nich, szczególnie że “normalnie” na te góry się wjeżdża wyciągiem, gdyż są bardzo strome, a Jasiek bez wysiłku i zadyszki wszedł tam gdzie rok wcześniej musiał trochę się natrudzić.
http://www.zespoldowna.info/nie-wszystko-sie-udaje-w-gorach.html
Zostawiliśmy Vratca za nami, przeszliśmy obok Vogla i skierowaliśmy się tam, gdzie nas nigdy nie było kierowani przez Kamila…i nie było to nisko. Jasiek wykazywał się pewnością, gdy u Kamila im było wyżej, tej pewności co raz bardziej brakowało. Gdy patrzyłem na grań na którą się kierowaliśmy też nie czułem się aż tak pewnie, ale trzeba próbować i ryzykować, stawiać sobie cele, które z pozoru są nie do zdobycia, a potem okazują się być piękne i wspaniałe, gdy się je ma.
Moi chłopcy umieją zdobywać szczyty, nawet trochę komplikując sobie drogę ku nim. Tym razem też tak było. Kamil prowadząc nas, wszedł starym szlakiem na pionową ścianę o wysokości 6 metrów i wydawało się, że to koniec naszej wspinaczki, gdyby nie szybkie podejście pod ściankę Jaśka. Dodało nam to trochę skrzydeł…ale gdy weszliśmy na grań to odechciało nam się już “latać” widząc pionową przepaść i ścieżkę o szerokości 30 cm na niej…a potem morze zielonej kosodrzewiny. Jasiek wyglądał w niej niczym ryba, która jest gotowa wyskoczyć na falach jej zieloności.
Wejście na przełęcz Suchą i na Šija pokazało jak niesamowitą drogę zrobiliśmy i jak się pomyliliśmy idąc granią, zamiast z tej strony widoczną ścieżką.
Patrząc na te wszystkie szczyty wkoło uwierzyłem, że Jasiek i Kamil mogą zdobyć coś, na co nikt im nie dawał szans. Byli całą drogę silni, zdecydowani i wspaniale ze sobą pracujący. Oglądanie wspaniałych widoków z góry, dawało mi tyle samo radości, jak marzenie o czymś dobrym, bo to było jak marzenie…co widać poniżej.
I wtedy Jasiek pokazał swoją moc. Rozpoczął się ruch turystów idących w górę i w dół.
Gdy weszliśmy na górkę w drodze powrotnej, “wskoczył” niemalże w stado kóz. Musiał być bardzo “słodki” bo jedna chciała go bardzo wylizać, co nie spotkało się z jego akceptacją…Kamil przezornie szybko uciekł.
…a potem Jasiek zatrzymał grupę turystów i precyzyjną angielszczyzną się przywitał i oczywiście zapytał Panie: “What’s your name?” czyli jak się nazywasz prezentując siebie: “I am Jan”. Było to zaskakujące tak, że Panie i my zszokowani nie wierzyliśmy w to co słyszymy i widzimy. Wszystkie Panie przedstawiły się i od tej pory poznawaliśmy wszystkich napotkanych turystów po imieniu…i cieszyliśmy się, gdy ich nie było na skałach bo Jasiek niesiony na fali angielskiego, był gotów pytać się i pozdrawiać ich nawet tam.
W ten dzień w ciągu 4:30 h przeszliśmy 7,9 km. Dzięki tej wędrówce zrozumieliśmy nasze słabości, ale i silne strony, wiedząc że wycieczka która prowadzi w górę na 109 pięter nie jest dla nas trudna, a może być piękna i wspaniała.
Schodząc spotkaliśmy jeszcze mamę dziewczyny z ZD o czym już kiedyś Wam opowiadałem. Ona zostawiła swoją córkę w schronisku na dole. Ja na to nigdy nie wpadłem, by nie dawać Jaśkowi szans i nigdy nie pomyślałem, że on nie ma szans. Ten dzień dał mi kopa, by iść jeszcze wyżej i jeszcze trudniejszymi szlakami, bo Jasiek z zespołem Downa może tak samo jak Kamil autysta i my ich rodzice.
Jarku!Kibicujemy Wam z calych sil!!!! Jest w Was moc!Dac sznse=wygrana!Bierzemy z Was przykład!!!!