Ogradi 2 087 m npm.
styczeń 14, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Jeżeli miałem do tej pory dużą dozę niepewności, to teraz mam już takie przekonanie: Janek jest sprawniejszy w górach od Kamila. Inaczej. Janek idzie z werwą i polotem, Kamil z ostrożnością, precyzją i obawą. Janek dominując nad Kamilem, całkowicie podporządkował sobie Kamila, jego tempo poruszania się, obszar swobody, czyli pozwala mu, tak pozwala na odejście od grupy, bo wie że nie ma już sił, lub każe mu poczekać z tyłu, jeżeli jest jeszcze determinacja..gdy burza, to nawet Kamil nie jest w stanie wchodzić i schodzić w takim tempie co Jasiek, mamy to przepracowane w praktyce.
Ogradi, bez względu jak to jest tłumaczone ze słoweńskiego, powinno być odbierane jako alpejskie ogrody Słowenii. Góra wysoka, o bardzo specyficznym nachyleniu w kierunku słońca, powoduje że funkcjonuje tam, bardzo wysoko, specyficzny ogród botaniczny, piękny, bogaty. Tam już raz chcieliśmy wejść, co opisywałem, ale się nie udało. Tym razem byliśmy lepiej przygotowani i mieliśmy plan, poniżej:
1.Nie słuchamy żadnych dobrych rad.
2.Ruszamy przed 7 rano w górę, bo okno pogodowe jest do 12-13.
3.Nie błądzimy, tylko najpierw Planina v Lazu, potem podejście “słoneczne” na Ogradi.
…szykowała się bardzo zdecydowana wspinaczka jakiej na tak krótkim dystansie jeszcze nie praktykowaliśmy. Od parkingu na Planinie Blato, patrząc na mapę, praktycznie nie było miejsca, które pozwalałoby wytchnąć na podejściu do Planiny v Lazu, bo ostro do góry i mieliśmy to już przerobione, nawet ze skrótami, beznadziejnymi.
Od początku widać było, że Janek jest w “gazie”. Kijki wzięte, Kamil podporządkowany z tyłu, przeszkody brane bez wahania.
Wystartowaliśmy 6.50 i pierwsza część podejścia była w chłodzie nocy. Jak tylko słońce wzeszło, stało się po prostu inaczej.
Mozolnie do góry prowadził Janek do pierwszego podejścia, a potem łaskawie pozwolił pogonić Kamilowi, który oczywiście czekał, co duży kamień patrząc na nas. Janek instruował go, “tylko do krów możesz” i tak pokonaliśmy drogę w rekordowym czasie jedynie 1:30h, a nie 2:20 jak ostatnio.
Ogradi z Lazu, jak się na nią patrzy w szczególności w słońcu, jest dominującą górą, ale w miejscu gdzie się zatrzymaliśmy, to nie było jeszcze “czuć” co nas czeka. Ja tylko zastanawiałem się : jak można wejść na pionowe zbocze, skoro jest pionowe, a im było bliżej rozejścia się szlaku, tym bardziej mnie to intrygowało wspominając nasze przedwczorajsze nieudane ataki.
1 300 m podejść przedwczoraj, wczoraj dwa dwutysięczniki i jedna wspinaczka po łańcuchach, co nas dzisiaj czeka…tak myślały na pewno moje nogi.
To ta ściana. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że tam na górę wejdziemy.
Najgorsze w górach są te momenty, gdy patrzysz w góry i widzisz nad sobą pionową ścianę. Oddychasz, patrzysz w dół i widzisz, że ta ściana poniżej Ciebie też jest…choć Ty stoisz na w miarę szerokiej półce. Nie wiadomo wtedy, czy się bać, czy iść…oni wolą iść.
…i dobrze, że ciepłe słońce podświetlało, skąpaną w rosie łąkę, która zaczęła się powyżej 1 800 metrów. Jak usiedliśmy by odpocząć, to wszystko było w zasięgu…piękne góry.
Janek cały czas szedł pierwszy zygzakami, aż baterie jednak się wyczerpały….ale podejście, w linii prostej pod górkę, pod ostrym kątem… miał prawo. Tym razem Asia wsparła syna, bo nie było łatwo.
W końcu doszliśmy do linii kosówki i małych dolinek na zboczu. Zbocze PACHNIAŁO ziołami, kwiatami…nie do powtórzenia.
…i wtedy pojawił się Ogradi na 5 km naszego podejścia, po 2:45h.
Chciałem zrobić powyższe zdjęcie naszemu “górskiemu bohaterowi”, który tak się obronił przed nami…i odcięło mi baterie. Ekipa poszła do przodu, a ja koniec?!
…poczekali i wchodziliśmy razem.
Gdy weszliśmy Triglav był piękny. Znów wyglądający inaczej i znów zapierający widok. Odpoczynek pod jedynym takim krzyżem upamiętniającym ofiary gór, na tak wspaniałej górze był jak marzenie.
Ponad tysiąc metrów do góry, było tego warte. Do dziś jak patrzę na te zdjęcia to pamiętam jak mi się podobały
Piękno nie trwa wiecznie. 10:21 jak walnęło, to od razu wstaliśmy, przebudziliśmy się z letargu i pobiegliśmy w dół. Burza przyszła przynajmniej 2 h szybciej.
Pierwsze grzmoty już było słychać w układzie powtarzającym się. Tempo powrotu narzuciłem Ja na prostej a potem Janek na kamieniach. Sprawność zejścia była zaskakująca, ale Janek miał motywację: burza. Popatrzyliśmy jeszcze w dół na odległą Planinę v Lazu, ale nie było przelewek.
Od tego momentu ścigaliśmy się z burzą i deszczem. Już go słyszeliśmy za nami, to znów gubiliśmy. Goniliśmy w tempie jakiego ja wcześniej nie potrafiłem sobie wyobrazić.
Do auta przeszliśmy w rekordowym czasie 2:10 h i jak wsiedliśmy zaczęło padać. To się nazywa szczęście.
Uniknęliśmy deszczu, zobaczyliśmy Ogradi, byliśmy spełnieni, tak chciało się powiedzieć, ale ja oddech regulowałem jeszcze dobre 10 minut od momentu, gdy wsiadłem do auta.