Ořešník, Holubnik.
lipiec 26, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Wychowałem się w Górach Izerskich. Wydawało mi się, że je znam od lewej do prawej.Smrek, Stóg Izerski, Garby były mi znane. Potem przyszła Korona, która pozwoliła odkryć Wysoką Kopę. Idąc przez Karkonosze, pewnego dnia w 2018 roku, okazało się, że nie wiemy nic o Górach Izerskich, dzięki grupie turystów. A na koniec Špičák (Oldřichovská vrchovina) z Włóczykija mocno nas zaskoczył, że w Górach Izerskich może być taki fajny szczyt.
http://www.zespoldowna.info/izera-i-pick.html
To wszystko zaskoczyło mnie…ale jeszcze nie przekonało. W zimie jednak wpadł mi w ręce blog dotyczący fotografii górskiej i tam znów pojawiły się szlaki, których nie znaliśmy, ale już słyszeliśmy. W ten sposób odkryliśmy Ořešník, Holubnik, szlak który jest z pewnością jednym z najfajniejszych w całych Sudetach.
Karol Lenartowicz na swoim blogu tak zareklamował nasz cel:
http://www.karolnienartowicz.com/10-najpiekniejszych-szlakow-w-gorach-izerskich/
…i było po prostu wow!
Asia nie mogła. W trójkę zrobiliśmy sobie męską wyprawę. Było 19 C, pusto. Zaparkowaliśmy w jednych z osiedli miasteczka Hejnice, ale tak by móc zrobić sobie pętle izerską , zawsze blisko początku i końca wyprawy. Naszym celem był ten grzbiet górski. Wyglądał niewinnie…i niech tak na początku wydaje się każdemu.
Zaczęliśmy od skrótu do czerwonego szlaku.
Sytuacja była do przewidzenia od samego początku. Asia jest bezcenna, jako kobieta gdy jest trzech facetów. Umie ich kontrolować. Gdy jej nie ma, czynnik lidera, zwycięzcy ma tak silny impakt, że kończy się zawsze źle do najsłabszego.
Janek wystartował i od razu pilnował, by tytuł najsłabszego nie przypadł jemu. Gdy Kamil go dochodził, zawsze pojawiało się coś co należało sprawdzić, zobaczyć, omówić…. W ten sposób jak tylko zobaczyliśmy górę z krzyżem, wiedzieliśmy że to Ořešník. Janek taki kit wciskał Kamilowi, że mało brakowało a ja bym uwierzył…Kamil został zatrzymany po prostu.
…a Janek do przodu. Jak ktoś mówi Góry Izerskie, to w pierwszej kolejności z pewnością widzi w swojej wyobraźni delikatnie zarysowane grzbiety, łagodne podejścia i takie góry na start. UWAGA: to podejście nie jest trudne, ale porównałbym to do tego co jest na Ślęży. Niby nie wysoka góra, ale wejście zaczynamy od bardzo niskiego poziomu. Tutaj start jest ok 450 m npm i trzeba wejść w bardzo krótkim dystansie na 800 m…powtórzę: w bardzo krótkim. I tak Janek gnał do przodu, Kamil zgięty w pół, ja jak parowóz za nimi…i młody chłopak, który dyszał jak ja został minięty jak wyścigówka mija samochód z ulicy. I to był jeden z 3 turystów tego dnia, jakiego spotkaliśmy na szlaku…a nie był rowerzystą.
Każde góry mają coś charakterystycznego, typowego dla siebie. Jak pisałem, Góry Izerskie dla mnie to przede wszystkim bardzo łagodne góry. Ten szlak już na starcie pokazał coś innego: każda strona góry, przy jej podejściu, miała inne podłoże. Było trochę typowego leśnego duktu, który po chwili przeszedł w kamienne schody, a potem zamienił się w trudną, kamienistą, skalną nawierzchnię a na końcu w leśną ścieżkę z przeszkodami. Jankowi było to w to mi graj. Odstawił nas i można znów było krzyczeć, wołać…”goń mnie” odpowiadał.
Pod koniec już po samych kamieniach, ale szczyt nas zaskoczył, bo nie był szczytem. Janek czekał pod tabliczką, a tam pełno skał…a la Szczeliniec i dodatkowe wskazanie na punkt widokowy.
Janek bez litości szedł do przodu, a im było trudniej, tym bardziej Kamil nam się wycofywał. I zobaczyliśmy skałę, jaką pokazał w pięknej perspektywie Pan Karol. Skalna iglica. Janek poszedł, a im bardziej się wspinał, tym bardziej ja o niego się bałem…bojąc się o siebie. To trzeba przeżyć.
Tam spotkaliśmy drugiego turystę tego dnia…bardzo zdziwionego naszą obecnością.
Wejść wszedłem, zejść…popatrzyłem i nie wiem jak ja wszedłem…lepiej tyłem. Janek nie miał oporów oczywiście.
Ta pierwsza godzina naszej wędrówki dostarczyła tyle emocji, co nieraz cały dzień. To był jednak dopiero początek i wiem, że niektórzy idą na Ořešník by kompletować na skale nawet cały dzień. Niezwykłe miejsce.
Wróciliśmy dość szybko. Janek oczywiście poprosił o zdjęcie przy tabliczce…ale potem po prostu pogonił do góry.
I znów zaskoczenie. Na początku wciąż było dużo skał, by nagle szlak zmienił swój charakter na typowo leśny, typowy dla lasów bukowych. Musi być “szeleszcząco” jesienią! Gdy myślałem, że to koniec skał na dziś, one wróciły i znów zmieniły wszystko.
Schodziliśmy w dół i to była niespodzianka, ale przypominało mi to bardziej żółty szlak z Przełęczy Kondrackiej w Tatrach, niż szlak w Górach Izerskich. Ostre zejścia, kamienne schody, wilgotne odcinki, bardzo śliskie. To było tam.
W ten sposób dotarliśmy do niezwykłych przełomów rzeki i przede wszystkim wszystkim do wodospadu o nazwie takiej samej jak rzeka jego tworząca, Černý Štolpich (Velky Štolpich) mającego prawie 30 metrów wysokości.
http://www.vodopady.info/cz/jizerky/Jizerky.php?page=velkystolpich
Przejście do żółtego szlaku znów było czyś rewelacyjnym. Schodki, kamienie, woda obok i na koniec mostki nad wodospadem.
Na górze kolejna niespodzianka, zupełnie inny typ szlaku. Ja nazywałbym autostradą…która nas doprowadziła do autostrady rowerowej. O ile do tej pory nie spotykaliśmy turystów, to tak na odcinku około 500 metrów spotkaliśmy z pięćdziesięciu rowerzystów. Musieliśmy przejść kawałek magistrali rowerowej, po asfalcie i to było wydarzenie. Byli wszędzie! O tym, że musimy skręcić na nasz zielony szlak, też dowiedzieliśmy się od pędzącego rowerzysty…dobrze że wyhamował. Na Zdarku, gdzie weszliśmy na zielony szlak…mieliśmy autostradę, ale leśną
Powiem tak. Do tego momentu nikt nawet nie pisnął, że jest zmęczony, gdyż najbardziej zmęczony byłem ja. Chłopcy świetnie ze sobą współpracowali. Jak było za ciężko dla Janka, Kamil dostawał zgodę i szedł pierwszy. Ciągnęli mnie do przodu w zaskakującym tempie. Na “autostradzie” spokojnie mogłem się z nimi ścigać, ale po chwili weszliśmy na “autostradę prze błota” szlak jaki Jasiek lubi najbardziej. I znów mogłem być co najwyżej drugi, ale większości trzeci.
Od tej pory szliśmy najpiękniejszym, jesiennym szlakiem w górach. Dziś pełnym jagód, ale sierpniu, wrześniu te kolory będą potrafiły zachwycić wszystkich.
Chłopcy szczęśliwi, dokuczali sobie równo…ale ze śmiechem. Tutaj Kamil zaczepiał Janka…i dobrze mu tak, bo “marchewkował” Kamila.
W pewnym momencie pojawił się szczyt. Kiedyś te tereny należały do biskupstwa, stąd każda góra miała swój krzyż, tytułem czegoś. Dzięki temu są najlepszym system lokalizacji celu. My chcieliśmy zdobyć górę Holubnik 1071 m npm. Dlaczego? Cóż nigdy tutaj nie byliśmy i wydawało nam się, że powinniśmy wyznaczyć sobie za cel górę. Szło się nam do niej na tyle dobrze, że poszliśmy za daleko i trzeba było wracać.
Szlak stawał się co raz ciekawszy, góra zbudowana była ze skał i krzyż widoczny był z daleka.
Janek nie odmówił sobie zdobywania szczytu, a z niego widać było cały piękny świat Gór Izerskich. Kolejne tego dnia wow!
Gdy już myślałem, że “szczęście do skał” w dniu dzisiejszym wyczerpaliśmy weszliśmy na drogę do kolejnego wyzwania. Zespół skał o nazwie Ptačí kupy. Najpierw trzeba było zejść by potem wejść na skały o wysokości 1 015 m npm.
Zmienność szlaku, znów skały, znów zawalone drzewa był tym czymś co Janki lubią najbardziej i dlatego Kamil śmiało szedł pierwszy. Gdy zobaczył łańcuchy zatrzymał się, a Janek oczywiście miał szansę przetestować swoje umiejętności wspinaczkowe.
Kolejne tego dnia niezwykłe miejsce.
Powtórzę się: i znów gdy myślałem, że atrakcje się skończyły, mieliśmy ich w nadmiarze. Schody, różnego typu, łańcuchy, klamry, skały. Janek miał po prostu trening…a skał było więcej, niż mniej!
Zeszliśmy na dół i szlak okazał się magistralą rowerową. Przed nami było 2 km i wszędzie rowerzyści. Spodziewałem się kryzysu Janka jak zawsze na asfalcie…ale najpierw celem był Kamil. To mu podkładał swoją brudną rękę do jego czyściutkiej, w każdej kropli wody mytej…
…potem marchewkował…i w końcu wieloryb nas nas wskoczył i te 2 km przeleciały jak nigdy.
W końcu doszliśmy do wodospadów-Velky Štolpich i naszego żółtego szlaku.
Janek od razu wypatrzył Ořešník pokazując na niego w każdym możliwym miejscu. Mnie za to zaskoczyły kamienne barierki, które przypominały o tym, że ta droga to nie przypadek…tylko te kamole w niej…
To była najprzyjemniejsza część naszej wyprawy. Cały dzień było duszno i ciepło. Schodząc żółtym szlakiem, wzdłuż strumienia było bardzo rześko i miło. Ostre zejście nie było zatem problemem, ale wciąż nawierzchnia szlaku była przynajmniej wymagająca…dla mnie, nie dla chłopców.
Minęliśmy ściany skalne pojawił się mostek i ta informacja: że jest to droga cesarzowej Sisi.
Od tego momentu mieliśmy utwardzoną, miękką mimo wszystko, szeroką drogę, która prowadziła nas na parking przez ostatnie 2 km naszej wycieczki. Dla nóg coś super, w szczególności po tylu kilometrach.
Męska wyprawa okazała się być szybka, wykańczająca dla ojca, ciekawa dla dzieci, wymagająca i interesująca. Chłopcy mieli na tyle jeszcze sił, że oczywiście biegli w dół, a co tam, w końcu zrobili 17 km
Muszę zgodzić się z Panem Karolem. Gdyby nie te kawałki asfaltu dla rowerzystów, nasza dzisiejsza wyprawa byłaby jedną z fajniejszych w Sudetach. Tak zmienna, tak urokliwa, tak wymagająca i tak inna, że trudno by uwierzyć, że znajduje się w Górach Izerskich…a jednak!