Palenica Kościeliska
listopad 12, 2024 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Gdy z perspektywy braku miejsc parkingowych, wiesz że w Tatry musisz wejść w “kolejce”, to może zmień perspektywę. Z naszej, nie mogąc nigdzie się zatrzymać tytułem długiego weekendu i pięknej pogody w Tatrach, postanowiliśmy na nie popatrzeć bez ludzi. Był plan i udało się!
Jedną maleńka wadą tego planu, była konieczność przejścia zielonym szlakiem ruchliwą ulicą, by w końcu dojść do skrótów w bok, jak to Janek podkreślił. Wyjście z drogi i można było skończyć wycieczkę, tak piękne widoki na Tatry Zachodnie były za nami. Patrzyliśmy na nie długo, gdyż takich jeszcze nie widzieliśmy. Nawet nie spodziewaliśmy. Przed nami były niespodzianki, które miały nas zaskoczyć. Nawet nie byliśmy na to przygotowani.
Niespodzianką dla Janka było to, że dwa psy które go wystraszyły, szły ciągle przed nami, jakby wiedziały gdzie chcemy iść. Janek przez to pilnował się Asi, gdyż to dla niego najlepszy obrońca! Wiedziały kiedy zniknąć. Jak tylko weszliśmy do lasu, na typową ścieżkę/szlak, psy przestały być widziane i słyszane. Wszystko wróciło do normy, nawet to, że Janek zaczął prowadzić i poszukiwać skrótów…bo tutaj szlaku nie było.
Trenowaliśmy wymawianie nazwy Palenicy i o ile pierwszy człon nazwy jakoś szło, to Kościeliska było ciut za długie. Szukaliśmy skrótu do szczytu i zaskoczyła nas ilość ścieżek, których nawet nie ma na mapie. Janek czuł się jak ryba w wodzie, on takie przygody lubi, w szczególności z błotkiem, ale który wariant wybrać? Bez mapy by się nie dało, za duży wybór.
Szczyt, w pierwszym momencie, był w idealnym miejscu: na środku dróżki przy płocie z informacją sadzonki. Była to jednak zmyłka, albo inaczej uproszczenie. W drugim przy drzewie z krzyżem, a w kolejnym na końcu lasku jarzębinowego. Janek nie czekał długo na wyjaśnienie wątpliwości, skoro na mapie się zgadzało, a on miał iść do czarnego to szedł.
My zadowoleni, że spacerek się udał zastanawialiśmy się jak zejść z naszego 866 zdobytego wspólnie szczytu. Inaczej: którędy? Szybkość Janka, nie pozwoliła na wybór innego przejścia, jak właśnie czarnym szlakiem. Nigdy tu nie byliśmy i nie wiedzieliśmy co nas spotka, ale na to wygląda, że tak musiało być.
Janek szczęśliwy prowadził nas na polanę z przeszkodami dla nas większych. Kamil ledwo się zmieścił, gdy on śmignął tylko. W końcu doszliśmy. Wiedzieliśmy, że ma być, ale że taka! “O Tatry!” wyrwało się Jankowi. Nam…warto było tutaj przyjść by je zobaczyć, zupełnie inne,było wielkie wow! To nie był koniec zachwytów. Po chwili Janek już pokazywał…”Tata Babia Góra!”. No takich widoków się nie spodziewaliśmy!
Nie było istotne jak się ta polana nazywa, a tych nazw było sporo: Kojsówka, Płazówka, Długa Polana, Ciepłówka, Kierpcówka, Dziedzicówka, ale nigdzie w Tatrach już takich nie ma i to już wiedzieliśmy. Warto tutaj dla nich przyjść i odpoczywać :)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Miet%C5%82%C3%B3wka
Obrazy malowane także mrozem były przednie, ale to Janek dyktował tempo przejścia. Słońce powoli zachodziło, więc syn nie zwalniał, tylko gonił do przodu. Nie dało się oglądać tylko.
Tatry z każdego miejsca wyglądały inaczej. Szczyt 20 metrów wcześniej, nie był taki sam po pokonaniu tych 20 metrów. Wiedzieliśmy jedno: za nami była Palenica Kościeliska…a przed nami Mietłówka 867 szczyt do kolekcji…tylko gdzie on jest?
Odnalazł się na końcu polany, przy naszym skrócie w dół. Jednak tak, jak na Magurze, tutaj oznaczeń szczytów nie ma. Gdy myśleliśmy, że to było wow ostatnie, myliliśmy się. Teraz słońce miało malować nam obrazy. Janek gonił, bo słońce “gaśnie”. My za nim przez las i wtedy wypadliśmy na kolejną polanę.
Tym razem nie mogło być inaczej: kolacja na polanie o zachodzie słońca. Tego nie praktykowaliśmy, ale nie można było tym razem inaczej. Było ciepło, magicznie, chłopcy spokojni i cisi, jak nigdy.
W końcu zdecydowaliśmy się iść. Im słońca było mniej, tym bardziej zimno stawało się wokół. Janek wciąż na prowadzeniu, ale jak tylko Kamil zobaczył, że wracamy na “górski” szlak przejął prowadzenie. Weszliśmy do jaru, gdzie nasza ścieżka stała się strumieniem.
Kamil musiał poczekać, nie wiedział jak iść. Dostał instrukcje i spokojnie “przefrunął” na drugą stronę. Janek nie musiał dostawać instrukcji, po prostu przeszedł strumyk z dużą radością.
Doszliśmy do domów. To było słychać. Piesek biegał za ogrodzeniem…a potem okazało się, że bramy nie ma. Janek kurczowo złapał się Asi, a piesek pomerdał nam ogonem i tyle go widzieliśmy, a szykowała się kryzysowa sytuacja :)
Doszliśmy do końca naszego spacerku, gdy słońce zgasło. Światła już rozpalały Palenicę, a my wciąż patrzyliśmy zaskoczeni, na tą wspaniałą niespodziankę, jaka nam się objawiła. Czy to po raz kolejny spełnia się ta prawda: najlepsze objawia się na końcu? To był wspaniały szlak i na pewno jeszcze raz go powtórzymy, być może z wariantem na Butorowy Wierch, gdzie nas jeszcze nie było!