Połonina Caryńska.
marzec 19, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Prawdziwe Bieszczady to…nie Tarnica usłyszałem w hotelu od jednego z turystów. Muszę się przyznać, że czasami też tak pokrętnie myślę. Wolę Halicz, wolę Połoniny, czy Rawki…ale to tylko wolę.
To miał być nasz ostatni zimowy dzień w Bieszczadach, świetnie spędzony dzięki bardzo miłej obsłudze ludzi z Hotelu Zefir w Polańczyku, który bardzo polecam. Zrozumienie dla Janka i Kamila wielkie, przez co czuli się jak w domu.
Myśleliśmy i dyskutowaliśmy, gdzie powinniśmy pójść. Asia wskazała na Połoninę Caryńska, gdyż jak szybko przeanalizowaliśmy było to jedyne miejsce w Bieszczadach Wysokich, na których nie byliśmy jeszcze. No właśnie, Asia powiedziała Połonina Caryńska, a tak w istocie celem miał być szczyt Kruhly Wierch o wysokości 1 297 m npm…i jakoś nikt tak o tym nie mówi.
http://www.twojebieszczady.net/carynska.php
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kruhly_Wierch
Tym razem słońce świeciło, pogoda była doskonała. Wystartowaliśmy z parkingu w Brzegach Górnych obok starego cmentarza.
Jak analizuje się szlak na mapie, to nie ukrywa on niespodzianek. Wiadomo, że należy wchodzić pod górkę…w rzeczywistości musimy przejść przez trzy strumienie. O ile są płytkie i wąskie jak w lecie, to nie jest to problem…ale tutaj trzeba było zastanowić się jak przez to przejść.
Przeszliśmy i od razu trafiliśmy na bardzo ciekawe “meandrowanie” przez las z poręczami. Typowe dla Bieszczadów oczywiście. Kamil nas prowadził i znów jak dzień wcześniej świetnie sobie radził. Janek z tyłu, wolał iść po śladach mamy i brata.
Troszeczkę inaczej niż na Tarnicy, wiatr był odczuwalny już powyżej wiaty, jeszcze w lesie. Zmienialiśmy kurtki, ich strony na te odporniejsze na wiatr. Wejście na Kruhly jest odmienne nieco od Tarnicy. Między piętrami lasu występują polany i to dość nasłonecznione. Zatem było tak, że w lesie było czuć wiatr, by po wyjściu na polanę rozbierać się tytułem wzrostu aktywności słońca. Kamil nam uciekł, więc nawet nie wiedzieliśmy co robi, ale Janek co się zapiął, to się rozpinał.
Polany dają także niesamowite możliwości widokowe. Cały masyw Rawki był doskonale widoczny z jej kulminacjami, było po prostu wow!
…a Kamil jak zwykle. Na górze był pierwszy i czekał, jak reszta rodziny wczłapie na górę.
To był też sygnał dla Jaśka, że to jest jego czas, no i oczywiście “kierownik” wyprawy zaczął nami dyrygować, a Kamil za nim posłusznie szedł.
Jeżeli ktoś, kto czyta ten opis nie był jeszcze w Bieszczadach, to chcę nadmienić: wejście na grań połonin to jest to coś, czego nie ma gdzie indziej w górach w Polsce.
Ta nasza podróż przez połoninę wyglądała bajkowo. Pomimo wiatru, nie tak intensywnego, jak dzień wcześniej, Janek szedł w górę, po grani, bo chciał, a Kamil szanował tą kolejność.
Na górze zaskoczenie, kilka osób tyłem siedzących do wiatru i “wdychających” krajobrazy…jakoś to mnie nie dziwiło. Jankowi za to, grań tak się spodobała, że chciał iść na Tarnicę i koniec końców, trzeba było go zawrócić, co nie było takie łatwe i oczywiste.
Zejście z połonin, to była bajka tylko dostępna w Bieszczadach. Kolory, góry i same ulokowanie szlaku, powodowało że po prostu chciało się iść.
Kamil pozwolił Jankowi prowadzić do przełęczy, by przy samym zejściu wziąć wszystko już w swoje ręce. Nie byliśmy w stanie schodzić tak szybko jak on. Ja podziwiałem Rawkę, Janek wpadał w śnieg po kolana i jakoś trzeba było sobie z tym radzić.
Weszliśmy w las i zrobiło się ciepło, bardzo ciepło i dodatkowo rozgrzewał nas “zjazd” po śniegu w dół. Nie dało się iść, mogłeś się ześlizgiwać, a mieliśmy przecież raki. Nie mogliśmy uwierzyć, że ludzie idą w góry bez raków, tak było to uciążliwe na tym śniegu.
I znów doszliśmy do strumieni, i znów trzeba było przejść. Tym razem udało się po kamieniach, z instrukcjami Janka, jak iść i jak nie należy wchodzić do wody!!!
Minęliśmy cmentarz i tablicę opisującą zawiłą historię tych ziem. Byliśmy zachwyceni Bieszczadami, wszyscy już zmęczeni, ale jak zwykle mieliśmy szczęście. Zeszliśmy tuż przed załamaniem pogody. Choć zrobiliśmy mniej kilometrów niż na Tarnicę, zabrało to nam więcej czasu. Nie odczuwałem by podejście na Kruhly było trudniejsze, ale na to wygląda że musieliśmy pokonać tą trasę z dużo większym wysiłkiem i ze znacznie wolniejszym tempem…co oznacza, że był trudniejszy od Tarnicy, mimo wszystko! Ja jednak polecam.