Przez Gęsią Szyję do schroniska w Dolinie Roztoki
luty 13, 2025 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Jak to u nas, z normalnej wyprawy, staje się WYPRAWA przez duże W. Zaczęliśmy w miejscu, gdzie do tej pory nas nie było, na parkingu Wierch Poroniec. Szczęście pierwsze to: pusty parking i miejsca od wyboru do koloru!
Drugie szczęście, że mieliśmy raczki. Pomimo szerokiego i łatwego szlaku, można było się zdziwić lodem, który był na nim. Nawet śnieg nie był śniegiem, tylko lodem w tym miejscu. Zatem weszliśmy bez problemu i goniliśmy by zdobyć 874 szczyt czyli Goły Wierch. Kamil na szlaku czuł się świetnie, gdyż był tutaj z Bonitum. Janek po prostu sobie człapał i teraz wiem dlaczego?
Janek zbierał siły.Powtarzał Gęsia Szyja, Gęsią Szyja, ale zakładaliśmy że do schroniska w Dolinie Roztoki przejdziemy obok niebieskim szlakiem, bo trudno nam było się zebrać tak mocno pod górkę. Janek miał jednak inny plan.
Doszliśmy na Polanę Rusinową. Kamil odpoczywał i wyraźnie ucieszył się, że nie planujemy wejścia pod górkę, po “schodach”. Asia też jakoś nie paliła się by wchodzić na Gęsią Szyję. Janek miał jednak inny plan i tym razem to jednoznacznie zaprezentował. Odwrócił się od nas. My w jedną stronę, on w drugą i nie zamierzał reagować na nas. On idzie na Gęsią Szyję! I poszedł!!!
Janek gonił do góry, że aż miło. Kamil próbował go dojść, ale Janek nie dawał się. W końcu jednak Kamil minął Janka i już nie dał się aż do szczytu. Ja tylko patrzyłem, bo przecież te schody zawsze nas wykańczały, a tutaj synowie pędzą pod górę, nawet nie patrzyli do tyłu! My trochę rozglądnęliśmy się po górach, ale w końcu trzeba było iść za nimi. Tu nie było ściemy, oni szli na całego!
Pierwsze schody jakoś uszły. Drugie już były wyzwaniem. Trzecie, człapaliśmy już powoli, ledwo, ledwo. Kamila nie było widać, a jak było, to na końcówce jakiegoś etapu. Janek tak chciał wejść na szczyt, że nawet nie narzekał, gdy pojawiał się lód jak na lodowisku. Miał cel i go realizował, że aż miło!
Mieliśmy nie wchodzić na Gęsią Szyję, dzięki Jankowi szybko i sprawnie tam się znależliśmy. Takie małe trzecie szczęście…ale najlepsze nas spotkało po chwili. Odpoczywaliśmy, jedliśmy śniadanie. Janek jak zwykle ze wszystkimi się witał i życzył im tylko najlepszych chwil. Wtedy podszedł Pan Michał. popatrzyła na nas i spytał się: “Czy to nie wy byliście w Górach Sowich, jak była ta słynna okiść?” Potwierdziliśmy i okazało się, że Pan Michał wtedy nas spotkał. Było miło i takie chwile w górach są najlepsze!!! Pozdrawiamy Pana Michała jeszcze raz.
Schodziliśmy ścieżką z lodu. Wyglądało to niesamowicie. Wszędzie nie było śniegu/lodu, ale na ścieżce był. Doszliśmy na Waksmundzką Rówień i tam mega szczęście: śnieg, padający śnieg, my czegoś takiego w tym roku jeszcze nie doświadczyliśmy. Im byliśmy niżej, a szliśmy do Wodogrzmotów, tym padał mocniej. To było wow!
Ale lód nie odpuszczał. W pewnym momencie, nie wiedzieliśmy czy to strumień zamarzł, czy ścieżka lodem była skuta. Było to wyzwaniem, by przejść, ale śnieg padał i z uśmiechem dało się to ominąć. Nie mogliśmy się napatrzeć na to, co było obok nas. Wyglądało bajkowo.
W końcu doszliśmy do czarnego szlaku i pojawiły się kolejne niesamowite obrazy zimy. W końcu szczyty były schowane w chmurach śniegowych i śnieg padał.
Przed nami był kolejny szlak, którym nie szliśmy nigdy. To takie kolejne szczęście w górach. Okazał się małym wyzwaniem, bo trzeba było użyć rąk przy zejściu przez skały i lód, ale to była końcówka. Kamil jako pierwszy był na asfalcie przy Wodogrzmotach. Już myślał, że będziemy szli na Morskie Oko, a tutaj kolejne zaskoczenie dla niego tego dnia.
Nigdy nie byliśmy w schronisku w Dolinie Roztoki. Dla chłopaków była to kompletna niespodzianka. Nie znali szlaku, nie znali miejsca gdzie szli…to jak iść? Ledwo się udało, bo takiej ilości lodu tego dnia jeszcze nie mieliśmy. To było kolejne małe szczęście. Duże spotkało nas w Roztoce: nie było gości i my wybraliśmy sobie miejsce na dobry obiad. Jak usiedliśmy, skończyły się miejsca, gdyż wielu turystów zna to wspaniałe miejsce. My już poznaliśmy.
Po smacznym obiedzie mieliśmy wracać. Wpadliśmy na kolejny nietypowy pomysł:..a może byśmy tak busikiem do parkingu dojechali, gdzie mamy auto? Jaka radość się pojawiła, to już była gonitwa by jak najszybciej dojść do busika, w końcu nigdy tak nie jechaliśmy!
Przed busikiem za to, musiał być “Markowy” pajacyk. Janek nie odpuszcza!!!…a potem siedział w busiku nie mogąc oderwać wzroku od mijanych miejsc. W busiku dobrze się wraca do auta, jak się okazuje.
My poznaliśmy kolejne miejsca, gdzie nas do tej pory nie było. Przechodziliśmy obok nich wiele razy, ale nie było jakość powodu. W końcu się udało i możemy powiedzieć, że tutaj to my już wszędzie byliśmy :)