Przez Tatry…i Lodową Przełęcz
lipiec 29, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Zacznę od wyjaśnienia tytułu. Patrzyliśmy na mapę Tatr. Szukaliśmy tych szlaków, jakich jeszcze nie przeszliśmy. Wrócił ten dokładnie sprzed roku, gdzie ja nie dałem rady przez niego przebrnąć. Jednak im dłużej nad nim myśleliśmy, tym więcej chcieliśmy zrobić z nim coś fajnego, dla chłopaków i dla tych wszystkich, którzy widzą, że po prostu da się :)
Co wymyśliliśmy?…a gdyby tak po raz pierwszy w rodzinnych wędrówkach po Tatrach, przejść je niejako wszerz. Zaczynalibyśmy z jednej strony, by przejść przez ich główną grań i skończyć z drugiej strony. Pomysł wydawał się odkrywczy…należało tylko go wzmocnić w atrakcyjności. I tutaj usłyszeliśmy kiedyś w górach podpowiedź: warto korzystać z autobusów na Słowacji. To otwierało wiele możliwości. Nasz plan zatem był następujący:
*pobudka 3:15
*dojazd do Tatrzańskiej Jaworzyny i zostawienie tam auta
*5:18 wyjeżdża autobus do Starego Smokowca
*7:00 startuje kolejka na Hrebienok i możemy iść dalej, ile dusza zapragnie
Jak widać plan był dość prosty od samego początku i nawet z humorami, choć z zimnym wiatrem chłopcy wystartowali oczekując przygód. Mieli je i to było przeżycie!
https://www.zespoldowna.info/lodowa-przelecz.html
https://www.zespoldowna.info/dolina-jaworowa.html
Pierwsza przygoda, było jeszcze ciemno samochodów nie było, a my jedyni na przystanku. Janka to dziwiło, ale chyba jeszcze trochę drzemał i spokojnie czekał.
Druga to jazda autobusem, a potem kolejką. Takie rzeczy nie dzieją się codziennie przecież. Było oglądanie i przeżywanie. Wyraźnie im się spodobało na tyle, że mogliby zacząć naszą podróż jeszcze raz, tak się wydawało. Stali jednak przy miśku na Hrebienoku i trzeba było iść, zdobywać kolejne etapy naszej wędrówki.
Z Hrebienoka kierowaliśmy się zatem na Bilikovą Chatę, bo tam nigdy nie byliśmy. Jest to jedno z pierwszych schronisk po tej stronie Tatr. Pieczątkę przybiliśmy i poszliśmy dalej do Zamkovskiego Chaty przez Dolinę Małej Zimnej Wody. Janek szedł świetnie. Kamil doskonale jak zwykle, więc nie było problemów z ociąganiem się. Scenariusz na sukces na tym odcinku był dość prosty znów: schroniska i w każdym z nich coś extra. W naszym drugim tego dnia schronisku miało być śniadanie, nie było zatem hamowania :)
Przejście pod Schronisko Zamkovskiego pokazało, jak szybko tego dnia będziemy zdobywać wysokość. Bilikova Chata była na dole po lewej stronie zdjęcia powyżej, chwilę temu. Teraz byliśmy już wysoko…a to dopiero miał być początek. Na szczęście najważniejsze było śniadanie z herbatką i nie było żadnego marudzenia i rozważania tematu.
Druga chata zdobyta, pieczątka też, akumulatory podładowane i przyszedł czas na najważniejsze podejście tego dnia. Jak zmotywować Janka? Łatwo zmotywować zbieracza magnesów i kubków! Mieliśmy coś tam nabyć i Jankowi od razu nogi przyspieszyły…a Kamil biegł do przodu jak to on.
Jak popatrzycie na powyższe zdjęcie, to na przedzie małej grupki osób podąża Kamil. Jakoś ostatnio dobrze mu się prowadzi takie zdobywanie. A wchodziliśmy na trawers ściany całkiem ostrej, na szczycie której czekało na nas kolejne schronisko, popularnie nazywane Terinką. No i właśnie. U Janka wszystko szło dobrze do momentu, gdy zobaczył jak Kamil prowadzi grupę. Ja to już nazwałem: modlitwa do daleko jeszcze.
My tu mijamy przepiękną Dolinę Małej Zimniej Wody, podziwiamy niesamowitą Pośrednią Grań, a Janek: “Tato daleko jeszcze?”. “…gdzie synku?”. Syn odpowiada: “Tato daleko jeszcze?” i tak wczołgiwaliśmy się niemalże na Wieli Ubocz, na którym jest Teryho Chata. Kamil śmigał jak kozica…z Asią, a my krok po kroku “Daleko jeszcze?” szliśmy do przodu.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_Ma%C5%82ej_Zimnej_Wody
Przełom nastąpił, gdy Terinka jednak ukazała się na górze. Jakie było przyspieszenie do magnesu…szkoda że takich okazji nie ma co kilometr.
Ja sobie mówiłem, że najgorsze za nami, gdyż na 1 km mieliśmy prawie 300 m do góry. Było błogo na tym najwyżej położonym, całorocznym schronisku w widokowej Dolinie Pięciu Stawów Spiskich. Janek nie wierzył chyba jednak w magnes, gdy zobaczył jak wiele ludzi przybywa w to miejsce. Dopiero po zdjęciach, po kolejnym posiłku, zareagował na prośby Asi. Wrócił z magnesem. To było to. “Tato gdzie idziemy?” i uratowała mnie Asia: “Janek pamiętasz, byłeś tutaj. Idziemy na łańcuchy, a Ty to lubisz!” Już nic się nie liczyło tylko łańcuchy. Nawet to, że przyszły chmury i pogoda mocno się zmieniła. Tak działają łańcuchy na Janka. Stop nie tylko. Na podejściu spotkaliśmy Panią Martę. Popatrzyła na Janka, że bez potu i zmęczenia idzie na tą górę, a ona płuca wypluwa i zaczęła podpytywać Janka. Konwersacja się zaczęła gratulacjami i skończyła pochwałami. Już prawie przy schronisku spotkaliśmy Panią Jolę w koszulce Korony i Janek oczywiście musiał sobie pogadać, bo on też szedł w takiej koszulce. Znów komplementy. To wszystko zadziałało teraz z podwójną mocą…Janek szedł jak na defiladę na te łańcuchy!
Najpierw wyprzedził Kamila. Na łańcuchach na Pięciostawiańskiej Kopie ludzie ubierali rękawiczki. Janek zgrabnie ich wyminął, to ja za nim. Asia woła do mnie, nie patrząc gdzie jestem: “Ubieramy kaski!”…tak wszyscy robili, tylko Janek właśnie skończył przejście. Mina Asi była bezcenna….cóż dziecko było szybsze niż myśl troskliwej Matki.
W końcu dopadliśmy go i ubraliśmy kask…ale rękawiczki za nic w świecie. Jak zobaczył nasz kolejny cel, znów przyspieszył. Lodowa Przełęcz i Czerwona Ławka były już na wyciągnięcie ręki…u tych z długimi rękami :)
Za Kamilem ludzie wspinali się via ferratą na Czerwoną Ławkę, to chyba jeszcze nie dla nas. Wyglądało zacnie i tam głównie wszyscy się kierowali. Nasza droga na Sedielko, czyli Lodową Przełęcz budowała szacunek, tak jak to robiło na nas za pierwszym razem, kiedy na nią wchodziliśmy.
Im było bliżej, tym bardziej wracały wspomnienia: ciężkiego i żmudnego podejścia. Tutaj Janek chyba myślał jak ja: “prąd” się skończył i jak tu wejść, gdy “Kozica” z Bratem/Synem są już w połowie drogi.
Brat do pewnego momentu dawał jeszcze fory…a potem zaczęła się modlitwa:”Tato daleko jeszcze?” Liczyliśmy zakręty. Myślałem, że jak ustalimy, ile ich jest jakoś pójdzie. Przepraszam, przy 19 już się sam pogubiłem i zmęczyłem. Słuchałem syna z jego modlitwą, opowiadałem jak wspaniale jest być u celu i że będzie potem tylko w dół…nic tam. Piękno miejsca mogłem zostawić dla siebie, bo w modlitwie daleko jeszcze nie było na to miejsca. Po czwartym zakręcie i to przestaliśmy liczyć.
Przez chwilę zrobił różnicę Lodowy Stawek. Przez drugą rozsypujący się, jak zawsze, drewniany szlak. Jak już myślałem, że łańcuchy pomogą…Janek kombinował jak nie wejść, chyba. Doping Asi z góry pomógł. Janek w końcu wszedł!!!!
Lodowa Przełęcz zdobyta! Takie wydarzenia chłopcy pamiętają zawsze. Od razu jak wtedy do jedzenia, bo przecież zdobyli punkt i za nic w świecie nic ich nie interesowało. Mogliśmy to poświecić na nasze oglądanie prześwietnego miejsca w każdą stronę. Lodowa Przełęcz to najwyżej połączona przeprawa przez grań Tatr poprowadzona szlakiem na wysokości 2 372 m npm. Z tej wysokości góry wyglądają inaczej. Dla nas natychmiast Dolina Jaworowa, którą mieliśmy schodzić, stała się magią. Dla mnie też dlatego, że nie dałem rady jej rok temu.
Warto było tutaj wejść i patrzyć w dół, to do jednej doliny, przez “okno” w górach z łańcuchami, to do drugiej, gdzie “okno” szeroko otwarte pokazywało olbrzymie Jaworowe Ściany…a my mali przy tej wielkości siedząc na Lodowej Kopie
Połowa planu zrealizowana. Chłopcy byli jednak zdziwieni, że to nie kolejką będziemy wracać, tylko w dół do doliny, w której jeszcze nie byli. Wyglądała groźnie. Na szczęście tylko wyglądała, a schodki kamienne na szlaku mocno pomogły pokonanie tej różnicy wysokości. Janek tym razem miał drivera…ale po kolei.
Janek nie pytał się, czy daleko jeszcze, ale szedł wolno i uważnie. Kamil pilnował się Asi, gdyż nie był to teren łatwy technicznie i bez niej, miałby na pewno wątpliwości, jak iść. Zejście trwało tak samo długo jak wejście. Było skomplikowane skałami i siłą spadku szlaku w dół.
Janek wciąż wolno i uważnie, ale z uśmiechem. Szedł doskonale patrząc w dół jak powinien. Wciąż mi się wydaje, że jego okulary zmieniły perspektywy gór…i zawsze to widać jak przyspiesza na zejściach…ostatnio.
Schodziliśmy do kolejnego wspaniałego stawku: Żabiego Jaworowego Stawu. Mienił się w słońcu, aż Janka to zainteresowało. Zazwyczaj nie zwraca uwagi, ale tym razem było inaczej.
Zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Po chwili Kamil dalej prowadził. Nagle szok, bo Kamil stoi i przytyka palcem do buzi. Co się stało? Za niego wychodzi równie zaskoczona co Kamil, kozica. Patrzyła na nas chwilkę , a potem dostojnie odeszła. Sytuacja zaskakująca.
Wydawało się, że nigdy nie zejdziemy. Gdy zeszliśmy pewną partię szlaku, pojawiała się kolejna, która dalej prowadziła w dół. Nogi już bolały wszystkich..i na ten moment czekał on, Janek. Jak wyrwał do przodu, to przez kolejne 7 km prowadził on i nie szło go dogonić!
Kamil próbował to zmienić, ale zawsze coś się działo, że i tak Janek był pierwszy na tym pięknym szlaku, który w końcu rozpoznawaliśmy. Rok temu do tego miejsca my też doszliśmy.
Gdyby mi ktoś powiedział 6 lat temu, że po zdobyciu Rysów zdobędziemy je kolejne 3 razy to bym myślał, że coś w tym jest. Nie uwierzyłbym jednak w to, że będziemy w stanie przejść przez grań Tatr, przecież nikt tego wcześniej z zespołem Downa nie zrobił. Cóż uwierzyliśmy, pomimo mojej słabości i udało się. Zatem można osiągnąć wiele, bardzo wiele, gdyż po prostu o tym nikt wcześniej nie myślał. My to zrealizowaliśmy. Jestem dumny z mojej Rodziny, bo znów zmieniła w moim życiu tak wiele, jak myślenie o rzeczywistości i by się nigdy nie poddawać. Wtedy zawsze można wygrać!