Przez Tatry …i Polski Grzebień
sierpień 12, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Znów przez Tatry. Tym razem przez najdłuższą dolinę słowackich Tatr, Dolinę Białej Wody. Tam nigdy nie byliśmy, gdyż na mapie odległość odstrasza. Jednak dzięki Januszowi, mogliśmy wystartować do jej zdobywania od Słowacji i miejscowości Tatranska Polianka…i to była przygoda, jak zwykle ostatnio przez Tatry.
https://pl.wikipedia.org/wiki/
Taki był plan.
https://pl.mapy.cz/s/potorusoma
Często zadajecie pytanie, jak nam się to udaje przejść dany szlak w Tatrach. Cóż, sukces to wstać o wschodzie słońca i być zaraz potem na szlaku. Wtedy można wędrować. Tym razem też tak się nam zdarzyło. Był piękny wschód nad Łysą Polaną, gdzie zostawiliśmy auto, a w Poliance był już rześki i fajny poranek.
Polianka to centralne miejsce, by dostać się na Gerlach, parking był zatem pełen, a nam zdarzyło się iść za ludźmi. Jak zwykle na starcie dostało się nam kilka fajnych emocji. A to czarna wiewiórka zrobiła pokaz, a to muchomor, kwiaty, czyli to, co w Tatrach jest najbardziej fioletowego, a to Gerlach mocarny. Szło się fajnie.
Wchodziliśmy do Doliny Wielickiej. Granaty Wielickie górowały nad nami, aż nie można było odmówić sobie śniadania. Było jedzenie i patrzenie. Nie wiadomo było, w którą stronę wygląda to lepiej: Gerlach, czy Granaty?
Janek zbieracz magnesów nie odpuścił Śląskiego Domu. Tym razem pieczątka to było trochę za mało, ale magnes i plastikowy kubek to już ok. To było takie ładowanie przed wejściem do Wielickich Ogrodów. Na próg trzeba było się trochę zmęczyć.
“Królem” Gerlacha jak zwykle został Kamil. To on śmigał do góry pokazując, jak można z tej góry patrzeć na nas w dół. Janek próbował…ale tylko przez chwilkę. Jednak podejście to nie jest najsilniejszy punkt tego Jankowego programu.
Po dobrym wstępie, Janek został w grupie. Podejście pod Długi Staw było w wykonaniu Kamila wyśmienite. Liczyło się jego tempo.
Wchodziliśmy sami, to jest zaleta wczesnego wstawania. Janek mógł pytać się po raz setny, gdzie “Grzebień”, Kamil siadać na kazdym większym kamieniu i jakoś nikomu to nie przeszkadzało, a Grzebień już był na wyciągnięcie ręki. Kamil pierwszy oczywiście go wypatrzył, bo pierwszy wszedł do Górnych Ogrodów Wielickich.
Jednak to Janek w swoim zwyczaju, wskazywał co 20 kroków, gdzie ten Grzebień jest. Jakby od samego pokazywania przybliżał się. Asia z Kamilem szli, a my sobie pokazywaliśmy…i jakoś się nie przybliżał do nas ten Polski Grzebień.
Za to Gerlach w swoim majestacie dominował nad nami i robił iście królewskie wrażenie! W końcu najwyższy szczyt całych Tatr! O ile do tej pory szło się niemalże bezproblemowo, o tyle te prawie proste przejście przez problem skalny pod samym Polskim Grzebieniem, wspomagane klamrami i łańcuchami, robiło różnicę. Niby nie jest to trudne, ale jednak.
Kamil z instrukcjami Asi wszedł super. Janek moje instrukcje miał w poważnym…”niebycie”. On sam i koniec. Powoli, korek się robił, a mój syn, na swój sposób przeszedł i był z tego dumny!…a po drugiej stronie nasz świat “nieznany”. Zmarznięty Staw pod Polskim Grzebieniem wydawał się tak odległy. Na nami Mała Wysoka, obok wielkie ściany Gerlacha, Wielickiego i Litworowego, a obok Rohatka. Nie ma miejsca w Tatrach o takich ścianach!!!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zmarz%C5%82y_Staw_pod_Polskim_Grzebieniem
…i w tym miejscu my. Nigdy nie sięgaliśmy w to miejsce. Nigdy tutaj nie byliśmy, a miejsce warte tego. Do tej pory oglądaliśmy je z Małej Wysokiej, teraz mieliśmy zejść w dół. To były emocje!
https://www.zespoldowna.info/mala-wysoka.html
My patrzyliśmy na staw, ściany, a emocje były na szlaku. “Drabina” jak to Janek nazwał była w “połowie pełna”. Trzeba było mozolnie przestawiać nogi, jeżeli ma się je krótsze od brata. Potem te silne zejście w dół. Jak już myśleliśmy że najgorsze za nami, to spadek w dół i to po małych “skałkach” było wyzywające…jakoś skałki nie ułatwiały tym razem Jankowi zejścia!
Dopiero patrząc w górę widziało się ten efekt “szybkiego zejścia”. Janek w tym efekcie jeszcze pomagał, chcąc za wszelką cenę wybrać tylko jego jedyny wariant. Oj emocje się podnosiły!
Jednak po chwili było tylko wow! Ganek, nigdy nie widziany.Rumanowy, Kaczy, Wielicki, Litworowy obejmowały nasze doliny. Widok nie do zapomnienia. Jak dołożymy do tego widok na Litworowy Staw, to końca podziwu nie było. To miejsce po prostu jest najlepsze w Tatrach, najdziksze, najdalsze, z największym wodospadem.
Widoki jak z pocztówki. Można było siedzieć i szukać odpowiedzi na pytanie: co to jest?
Chłopcy nie mieli takich dylematów. Oni chcieli…pić. Zatem woda szła litrami, a końca nie było widać. Potem dowiedzieliśmy się, że de facto mamy zespół dolin. Gdy już myślałeś, że to koniec, tak to był koniec jednej , a trzeba było przejść kolejną.
Jak chłopcy dawali radę? Świetnie. Nie było problemów technicznych tylko fajne, trawersowe zejście w dół. Dla nich to idealny “chodnik”. Nie było narzekań.
Gdy zeszliśmy w dół, niewiarygodnie wyglądało miejsce skąd zaczęliśmy nasze zejście. Gdy szukało się końca…nie można było jego znaleźć. Robiło to wrażenie. Jeszcze większe…te zygzaki, którymi się schodziło w dół. Kamil już nawet głowę miał wciąż dostosowaną do skrętów i wyglądał jakby przelatywał przez nie, a nie schodził.
No i pojawił się on: Młynarz. Ściana pionowa, przyprószona białym pyłem, jak u Młynarza. To strasznie przytłaczało, jego wysokość tuż przy szlaku. Potem jednak chłopcy załapali, że no to mamy płasko, więc oglądanie zostawiliśmy na inną okazję.
No i idzie się tą doliną, idzie. Patrząc do tyłu spogląda się na te kolosy, które zostawiło się z tyłu, bo nie ma jak się spieszyć, wciąż daleko. Chłopakom to nie przeszkadzało. Kamil jakieś 100 m przed nami szedł swoim tempem. My próbowaliśmy go dogonić, jednak nie naszym tempem tym razem. W końcu zlitował się i poczekał, choć na chwilkę.
My już mieliśmy dość, a końca nie było widać. Patrzyliśmy do tyłu, bo z przodu wciąż nie było widać Łysej Polany.
W końcu dotarliśmy. Przy takim zmęczeniu, taka radość była niesamowita. To była przygoda i przeprawa jakiej do tej pory nie doświadczaliśmy. Ponad 23 km, przy przewyższeniu 1 200 m robi wrażenie…ale warto było na to się targnąć. Daliśmy radę jako rodzina i to jest najważniejsze.