Radziejowa po raz 4 do Korony Gór Polski i po raz 2 do Diademu, czyli dzień piąty…
maj 3, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Czym jest niepełnosprawność mojego syna w górach? Kamil jest zaburzony i to znacznie, ale jedziemy w góry i pokazuje na nie mówiąc: “Byłeś”, “Tutaj nie”, “Tam w prawo”, “Nie chcę!”, “Góra tak”. On zna je wszystkie, często lepiej rozpoznając je od nas, ale też jednoznacznie negując chęci do pójścia na tę, albo inną górę. Najwspanialsze momenty, to wtedy gdy z ulgą idzie do przodu i nie patrzy do tyłu. Wiemy, że czuje się w tych górach pewnie i dobrze, a tam, gdy osiąga wysokość, nie ma niepełnosprawności, bo Kamil jak każdy, musiał zdobyć się na wysiłek, by tam wejść.
Tym razem naszym celem była Radziejowa. Kamil po drodze zanegował zjazd w Pieniny i Gorce, zaakceptował to, że jechaliśmy tam, gdzie nikt nie jechał. Na Radziejową odkryliśmy ostatnim razem fajną drogę i postanowiliśmy ją powtórzyć z małymi zmianami jeszcze raz w wiosennych warunkach. Start Czarna Woda i piękna, pełna kwiatów i zapachów droga na Mokrą, nasz pierwszy cel.
https://www.zespoldowna.info/radziejowa-3.html
Przejście to droga leśna, jak w górach typowa: mocno do góry. Gdyby nie początek przy Czarnej Wodzie, gdzie można było się rozruszać, to podejście mogłoby być wykańczające. A tak doszliśmy do pięknej polany i można było podziwiać Pieniny, bez zadyszki. Tutaj było widać jedną kwestię. Kamil zniknął nam za zakrętami, szedł swoim tempem i nawet nie widać było go czekającego, gdzieś tam na pniu, co zwykł robić. Droga mu odpowiadała. Jednak był też słaby punkt tego momentu. Jak w końcu go dogoniliśmy, to był tak zgrzany, że włączył problem:”Maj to wiosna, czy lato…bo on nie chce lata jeszcze, a jest przecież gorąco!” Powtarzał dylematy kalendarza wciąż, co było trudne do zaakceptowania, gdy pytał się o to po raz tysięczny…i wciąż był pełen zagubienia. Nic nie pomagało….tylko góry. Szedł dalej, jakby pamiętał każdy kamień, każdą ścieżkę.
Inny problem był z Jankiem. Od samego początku foch i brak chęci do współpracy. Był uparty, ale w końcu szedł. Przekonały go Mokra i Bukowinki, czyli szczyty jakie zobaczył na mapie. Szedł. Pierwszy problem: Mokra jako szczyt była odrobinę poza szlakiem, a Kamil nam zniknął i nie chcieliśmy my tam bez niego iść. Janek z trudem się pogodził. Drugi to Bukowinki. Tę górę musieliśmy zdobyć, bo siła perswazji Janka w tym kierunku była bardzo silna. :)
Kamil w końcu poczekał na nas, Janek go dogonił … “Daleko jeszcze do tych Bukowinek?”. Po dwudziestym zapytaniu już nie odpowiadaliśmy tylko sam musiał to oceniać na mapie, a my mogliśmy oglądać świat dookoła, pod warunkiem, że Kamil nie pytał się o wiosnę, krótkie spodnie, lato, pełen nerwów i niepewności.
Była chwila oddechu, a potem znów do góry. Kamil lepiej, Janek zmęczony, bo Bukowinki, ale szedł. Jak doszedł, to nie znaleźliśmy tabliczki. Załamał się, bo przecież Bukowinki.
Na szczycie przy szlaku, była jakaś tabliczka ze Złomistym Wierchem, ale to nie było to, choć na mapie było to. Pełne zamieszanie. Janek był emocjonalnie wykończony. My za to nie przeczytaliśmy dobrze tej tabliczki będącej za wysoko, by ją przeczytać bez okularów. Pomogły nam psy na szlaku. Pojawili się turyści, których do tej pory nie było. Wraz z nimi ich psy. Janek zdecydowanie dał się ruszyć gdyż nie preferował w jego obecności piesków różnej maści. Postanowiliśmy poszukać jednak tych Bukowinek i tego Złomistego Wierchu. Walczył, dyskutował, ale szedł.
Wspaniałe widoki nie pomagały, tym bardziej że oddalaliśmy się od Radziejowej, bo nie ma Bukowinek. Doszliśmy jednak do czegoś, co zarówno na tabliczce, jak i na mapie było tym samym: Złomistym Wierchem. Tam usiedliśmy by zjeść i by wytłumaczyć problem. Janek kompletnie pogubiony miał wszystkiego dość. Chciał skrótów i koniec. Kamil za to był w dobrym nastroju, bo wiało i było uzasadnienie do tego, żeby nie myśleć o sandałach, krótkich spodenkach i koszulce. Był szczęśliwy. W taki sposób zdobyliśmy dwa kolejne szczyty do naszego zbioru i okazało się, że mamy już 839 szczytów zdobytych razem! Jak się okazało, Bukowinki były Bukowinkami, ale na tabliczce był napis Złomisty Wierch a w nawiasie Bukowinki. To wyjaśnienie pomogło. Janek był gotowy do zejścia na Radziejową, a my mogliśmy oglądać najwspanialszą część Beskidu Sądeckiego. Było pysznie i bezproblemowo.
Janek gonił, Kamil za nim, pojawiło się trochę turystów, więc Janek to poznał się z Michałem, to z Tomkiem i szliśmy. Na Małej Radziejowej chłopcy mieli już prędkości “sprinterskie” w pełni rozwinięte i trzeba było ich hamować do zdjęcia.
Wszystko zepsuło się na szczycie. Psy, wszędzie psy szczekające i Janek był w poważnym strachu. Szybko zdjęcie i ucieczka w bok na odpoczynek. Janek był gotowy do “skrótu” i to już, i teraz. Zejście w kierunku Przełęczy Żłobki było ciężkie przez te kamienie, ale jak doszliśmy do skrótu, to Janek odżył. Przecież psy szły górą a my w dół.
To trzeba było widzieć z jaką radością szedł w dół, bo nie ma psów, bo jesteśmy sami na szlaku! To była druga już zmiana w naszym pierwotnym planie z poprzedniego razu. Teraz szukaliśmy Suchego Potoku. Na mapie wyglądało to jak fajna ścieżka. Taka też była, prowadząca ostro w dół, bo przecież trzeba jakoś zejść.
Po Suchym, był Mokry Potok, którym doszliśmy do drogi. Tam turyści szukający skrótów jak i my, zdziwili się że tak można, gdyż takiego wariantu właśnie szukali. Podziękowali za wskazówki, a my dalej już “autostradą” leśną do auta.
To był nasz najlepszy jak do tej pory wariant na Radziejową. Choć zaczął się z problemami, zakończył się dobrze. Poznaliśmy trochę inny Beskid, który być może nas zachęci by go poznać, a wydawało nam się, że już wszystkie góry poznaliśmy w Polsce. Fajnie się zaskoczyć.