Roque de Agando, czyli góry Janka
marzec 10, 2023 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Nie być pod Roque de Agando, to jak nie być na La Gomerze. Dla nas to był najwspanialszy szlak, którym moglibyśmy wędrować i wędrować, a Janek tylko potwierdzał nami: jest Mistrzem górskiego wędrowania!
Kto pierwszy ten ma wybór to nam się sprawdziło dzień wcześniej. Byliśmy zatem pierwsi na naszym starcie na Degollada de Peraza. Pod nami, za nami, przed nami prawdziwe kaniony, wspaniałe góry i dużo skał. Janek nie mógł się doczekać, ale to Kamil wystartował pierwszy po schodkach w nieznane. Przepraszam na Roque de Agando.
Byliśmy w tym miejscu kilka dni wcześniej, spotkaliśmy grupę wędrujących Anglików. To oni zachęcili nas do tego przejścia.Zaskoczyło nas od samego początku. Ostro w górę na skały. Kamil w rękawiczkach od początku szybko do góry, a Janek chciał, ale jakoś nie mógł. Człapał okropnie, ale człapał.
Na górze patrzyliśmy obydwaj. To są przepiękne góry, od oceanu aż po same czubki szczytów. Rozgrzewka piękna. Jednak Asia z Kamilem już się rozgrzali i nawet przebrali. Byliśmy na jakiejś górze, ale nie na samym szczycie. Janek pierwszy krzyknął, że tam owce..ale na razie były piękne widoki.
Im bliżej tym więcej tych owiec było. Janek tylko: “Ja chcę pogłaskać!” Im bardziej chciał, tym bardziej Kamil nie chciał i owce też. Nie udawało się nawet zbliżyć do nich. Kamil odetchnął i to wyraźnie.
Na samej górze dom. Byliśmy zaskoczeni bo to było ponad 1 100 m npm. Kamil już był emocjonalnie wykończony, bo owce. Janek wypalony bo owce, a my znów zaskoczeni: wrzosy jak nic ponad 12 metrów!
Znów jakaś górka, jakieś opactwo i przed nami nasze skały, ale trzeba było znów przejść przez las wrzosowy. My ochy, który to raz, dzieci w dół bez lasu.
Wyszliśmy prosto na Roque de Agando. Wielką skałę, pozostałość wulkanu. Obiecany był odpoczynek bo mieliśmy się naoglądać.
Niestety nie wyszło. Jak zwykle na przełęczach, wiatr i ciśnienie wzburzyły Kamila. Janek się przestraszył i na wszelki wypadek stwierdziliśmy, że idziemy w dół, gdzieś znajdziemy miejsce na odpoczynek, jak Kamil dojdzie do siebie.
O dziwo 20 metrów niżej Kamil już przepraszał Janka, Asię i mnie. Uśmiechnięty, ale jakoś mimo wszystko inny. Zatrzymaliśmy się i oglądaliśmy wszystkie to “roki”, bo było ich kilka i byliśmy nimi zachwyceni. Janek nawet próbował wykombinować jak tutaj na któryś wejść. Były jednak trochę od nas i “roki” zostały uratowane przed Jankiem
Zaskoczenie: las sosnowy i azaliowy byśmy powiedzieli. Janka zaskoczyły tym razem szyszki, całkiem “polskie”. Kamil za to wyglądał na kompletnie “wypompowanego”. Szliśmy teraz bardzo mocno w dół i Janek tylko z tego korzystał, a Kamil jakby ciężary miał w plecaku.
Janek pierwszy, dyrygował i wskazywał:”Teraz w prawo!”, “Uwaga ślisko!”. Wejście w las wydawało się slalomem dla nas. Janek coś śpiewając po prostu “spadał” w dół.
Chciałem go zatrzymać, to z Panią z Anglii, która podchodziła, wymieniał uprzejmości i nie reagował na nas w ogóle. Mijał nas Pan to usłyszał po angielsku, że “Very difficult slope” czyli bardzo trudne podejście. Tak się zastanawiałem skąd to wie, skoro my czegoś takiego nie używamy, ot mieliśmy zagadkę.
Wioska La Laja bajkowa. Chcieliśmy odpocząć, ale Janka po prostu nie było w zasięgu. Asia: “Złap go!”, ale jak łapać kogoś, kogo nawet się nie widzi! W końcu dziecko się zatrzymało i potraktowało to jako karę dla niego. Kamil wyraźnie był już wyczerpany, a my z Asią chcieliśmy na chwilę usiąść…pić! Słonko świeciło i to mocno.
Zejście było super, ale tak jak się tego spodziewaliśmy, każde spadanie w dół, wymaga w konsekwencji powrót na czubek. Początek wspinania to testowanie lasu palmowego. Jeszcze takiego nie testowaliśmy. Tym razem Kamil postanowił pogonić do przodu…jak nie jeden to drugi, bym powiedział.
Po jakiś 300 metrach Kamil się “zepsuł”. Zaczął pokazywać, że on idzie w dół. Janek za to się rozpędzał. Wąwozy zaskakiwały, były tak inne od tego, co do tej pory widzieliśmy, że patrzyliśmy na nie….a on szedł do góry.
“Janek stój!”…można sobie pogadać. Dziecko nie reagowało. Dopiero przebieranie dało szanse znów być razem.
Kamil już siedział i odmawiał kooperacji. Janek rozgrzewał się, bo on już idzie. Pogodzić dwa żywioły nie da się.
Kamil miał już poważnie dość. Szedł zgarbiony i prosił bym mu pomógł. Asia w zmęczeniu pomyliła szlaki i nagle zniknęła. A on? To było wbieganie na górę.
Jak już myśleliśmy, że go mamy, było już mocno stromo, to on odjechał od nas jakby było płasko, a my w dole. Asia nie miała sił go gonić ani nawet ostrzegać. Był poza naszym zasięgiem.
Było tylko widać główkę, która z parkingu popędzała rodzinę…a my wciąż szybko wchodziliśmy za nim, bo przecież tam mogą być samochody…a on wyluzowany czekał i rozmawiał z Niemcami. W jakim języku ciekaw jestem?
Zadowolenie pełne. U nas odwrotnie. Kamil krótko: “W dół nie!”, Asia wodyy! A przecież szliśmy z 16 letnim chłopakiem z zespołem Downa, który z samego dołu poprowadził nas do góry, ot taki sobie spacerek prawie dla wszystkich nieprawdaż?
Patrzyłem na dam dół, gdzie byliśmy niedawno i tak myślałem: ile osób nie daje rady, bo taki wyrok usłyszeli ich rodzice zanim nawet spróbowali?
Nasza wyprawa tylko w nas utwierdziła, że to co robimy jest wspaniałe dla nas, choć to Janek ma najwięcej sił i możliwości…kto by pomyślał, że kiedyś bym tak napisał. Nasza ostatnia wyprawa podczas tego urlopu, ale nie ostatnia na wyspie. Jest tak wspaniała, że tutaj kiedyś jeszcze wrócimy, by dotknąć jej gór jeszcze raz. Są piękne i polecam Wam też.