Rudawiec 2.
luty 19, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Przyznaję się: po Śnieżce byłem zmęczony, ale na Rudawiec chciałem iść, choć to tylko ja byłem zmęczony…a rodzinka nie wykazywała oznak zmęczenia, ani, ani.
Nasz plan zdobycia 17 szczytu z naszej zimowej Korony Gór Polski przewidywał, że szlak jest już przetrałowany i będzie odpoczynkiem dla nas po Śnieżce…ale stwierdziliśmy rano, że skoro Rudawiec 1 106 m npm należy także do Tysięczników Ziemi Kłodzkiej, a po drodze idąc zielonym szlakiem i tak przejdziemy przez Iwinkę 1 079 m npm należącą do Tysięczników, to wejdziemy też na Białą Kopę 1 033 m npm poza szlakiem. Ta też wpisana jest do Tysięczników. W ten sposób będziemy mieli Tour de Góry Bialskie i 3 Tysięczniki zdobyte!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rudawiec_(szczyt)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82a_Kopa_(G%C3%B3ry_Bialskie)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Iwinka
No właśnie 16.02, dzień wcześniej, odbył się tour narciarski, ULTRABIEL, ponad 60 km wokół Gór Bialski. Nie wiedzieliśmy o tym, ale dało nam to dużo wsparcia, gdyż parking był odśnieżony, podejście do szlaku także i w ciągu całego dnia, drogi gdzie były wytyczone trasy tego supermaratonu, były świetnie przygotowane także dla nas.
…a pogoda była rewelacyjna, nie tak jak na Śnieżce. Było –3C, śnieg super sypki, świetny do chodzenia, słońce świeciło.
Już pierwsze kroki naszego przejścia, znów kazały pomyśleć o tym po czym się idzie. To był w tym momencie lód tak śliski, że bez raków…to tylko łyżwy, ale co będzie jak poświeci trochę…strach się bać, bo słońce świeciło i to pięknie.
Janek szedł za Kamilem, skrobiąc mu marchewki, na co ten reagował ucieczką do przodu…a Janek za nim. Gdy się zamienili miejscami, wszystko wróciło do normy…ale do podejścia.
Na podejściu Kamo odszedł, a my próbowaliśmy dotrzymać kroku Jaśkowi, zakładając że Kamil pamięta ten szlak.
Podejście pod wejście do Rezerwatu Puszcza Śnieżnej Białki powoduje u wielu kołatanie serca. Nasz pierwszy raz to była masakra dla całej rodziny. Wchodziliśmy, a minuty i metry dłużyły się niemiłosiernie. Teraz było jakoś inaczej.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rezerwat_przyrody_Puszcza_%C5%9Anie%C5%BCnej_Bia%C5%82ki
Po pierwsze Kamil zniknął, Jasiek prawie też i nie było kogo holować. Po drugie chłopcy kulturalnie poczekali w pewnym momencie by na nas i razem już wchodziliśmy w górnej części podejścia, idąc zgodnie jednym tempem.
Kamil prowadził i czekali na nas, gdy byli zbyt daleko…ale od wejścia do rezerwatu Janek poszedł pierwszy i kurczę nie dało się go zatrzymać znów! Powiem szczerze: oni się zmówili by nas tymi interwałami wykończyć…tak sobie ciągle myślałem, ale z drugiej gdyby nie oni, nie mielibyśmy takiej kondycji jaką mamy
Wśród lasu bukowego Janek czuł się jak ryba w wodzie. W pewnym momencie, gdy gonitwa nie dawała rady, łaskawie się zatrzymał by wesprzeć rodziców przy przejściu przez korzeń. To był akt łaski, ja to tak odebrałem.
Zaraz po zejściu z szlaku w rezerwacie wchodzi się na drogę graniczną, która w zimie służy dla narciarstwa biegowego. Od razu jest też najpierw po czesku, a potem po polsku oznaczenie Iwinki, naszego pierwszego szczytu do zdobycia.
Zatem najpierw było zdjęcie przy czeskiej Iwince, a po przejściu kilkudziesięciu metrów przy polskiej
Do tego momentu szło nam się wyśmienicie. Gdy podeszliśmy pod siodło Rudawca, przyszło słońce, zniknęły drzewa, a śnieg jak klucha był mało przyjemny do marszu.
Uratował nas Kamil, który zniknął w miejscu które wydawało się być już szczytem…i było.
W takim upale to my nawet dzień wcześniej Śnieżki nie zdobywaliśmy! Miejsce fantastyczne, ciepłe odsłonięte od wiatru…i śniegu z 1,5 m. Skrzyneczka z pieczątką zazwyczaj jest na poziomie oczu Jaśka. Zdjęcie Jaśka klękającego przed skrzyneczką poszło na stronę Zdobywców Korony Gór Polskich ,bo to nie jest “normalne”
Mieliśmy 10 książeczek do “przybicia” więc Jasiek zafascynowany bił ile sił.
Zatrzymaliśmy się na Rudawcu dłużej. Zjedliśmy drugie śniadanie, była biała herbatka, popatrzyliśmy ile szczytów do Tysięczników już mamy, bo Rudawiec też do nich się zalicza i myśleliśmy jak zejść do Białej Kopy. Jak przejdzie się 20 metrów od Rudawca na skraj góry, to mamy widok na Białą Kopę, gdyż jest ona poniżej….ale tam nawet jednego śladu nie było, więc jak? Dylematy rozwiązał Janek schodząc na skróty…bez dylemtów.
Decyzja Janka uruchomiła “lawinę”…przygód. Z jednej strony widoki jakie mogliśmy podziwiać, były fajne…ale kluczowe było przejście po śniegu, który na początku “niósł” Janka idealnie, ale potem gdy zamieniliśmy się prowadzeniem, pozwalał mi na zapadanie się po pas w śniegu. Z tyłu co niektórzy tylko się uśmiechali patrząc na moją heroiczną walkę.
I znów pomogła nam znajomość tych gór od blisko już 35 lat. Szybki skrót i wylądowaliśmy na drodze, którą mieliśmy dojść do podejścia na Białą Kopę…ale jeszcze nie wiedzieliśmy którym.
Patrząc na mapę wybraliśmy optymalne podejście, to za Kamilem. Zima pozwala na to, co w lecie jest niemożliwe. Skoro młodniki są zasypane, to można przejść niemalże wszędzie…no właśnie.
Podejście było trudne tytułem przewyższenia i śniegu. Rodzina patrząc na mnie z tyłu, gdy zapadałem się co chwilę po pas, śmiała się w głos. To co wydawało się być malutką choinką, w chwili “zapadnięcia się” okazywało się już być choinką minimum 2 metrową. Było ciężko.
Na górze okazało się, ktoś już tak jak my chodził i szukał Białej Kopy. Obeszliśmy wierzchołek z mapą…i nic nie zauważyliśmy…może jednak zakopana przez śnieg. GPS pokazywał, że najwyższy punkt znajduje się w tym miejscu, przy świerku gdzie stoją chłopcy na tle Śnieżnika.
Wracając na drogę zauważyliśmy malowane farby wskazówki w kierunku Białej Kopy tam gdzie my byliśmy…ale tam nie było żadnego oznaczenia.
I znów przy zejściu saperem miałem być ja. Kamil za mną, Jasiek za nim, Asia na końcu. Każda moja wpadka była skrzętnie wykorzystywana przez rodzinkę.
Doszliśmy do drogi i postanowiliśmy zejść do Bielic “naszym skrótem”…czyli znów eksperyment pierwszego, tak bym to nazwał.
To nie było łatwe zejście. Śnieg stawał się mokry, co przy jego solidnej ilości wykańczało.
To że szliśmy pierwsi było naszym szczęściem. Śnieg nie zatapiał nas do końca, ba pozwalał nawet podziwiać Kowadło w oddali.
Zejście z lasu, wejście na drogę było już katastrofą. Śnieg płynął. Nie dość, że rozbieraliśmy się, to raki trzeba było wziąć do ręki, bo nie dało się w nich iść…z porannego lodu pozostały tylko kałuże.
Mieliśmy dużo szczęścia w myśl zasady: kto rano wstaje, ten ma cały świat dla siebie. Gdy weszliśmy na drogę do auta dziesiątki aut zaparkowanych jak się da, blokowały przejście. Byliśmy pierwsi rano, byliśmy pierwsi na wyjeździe i to było to!
Rudawiec dał nam wiele przygód. Miał być chwilą relaksu przed ostatnim ze szczytów z Korony, z Sudetów do zdobycia w tej turze: Wielkiej Kopy. Był wymagający, więc Wielka Kopa nie będzie łatwa jutro, tak sądzę