Rysy po raz 4 do Korony Gór Polski i po raz 2 do Diademu.
lipiec 19, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Powiedzieć, że lipiec jest nasz w Tatrach, to jak powiedzieć nic. My po prostu mamy szczęście w lipcu w Tatrach. Do wszystkiego. Nasze ostatnie wejścia na Rysy, zawsze były w lipcu. To czwarte też miało taki plan z każdego powodu. Czwartek, lipiec i my jesteśmy gotowi do startu.
Start po słowackiej stronie od TZE Popradske pleso. Pusto na szlaku jak na ten moment wakacji. Zaczęliśmy wszystko zgodnie z planem. My swoim tempem, Kamil swoim. Asfalcik przeszliśmy w tempie optymistycznym. Były kwiatki, zabawy i swawole.
Wszystko skończyło się na czerwonym. Janek postanowił być hamulcowym. Kłócił się i oczywiście wybierał najtrudniejsze warianty drogi, bo łatwiejszych po prostu nie ma :) A jak po Francji nauczył się krzyczeć…już byłem gotowy wyciągnąć działa. Na szczęście słońce wydobyło się zza chmur i było pięknie. Janek dostosował się do tego i było pięknie, też. Przepraszam z wyjątkiem jednego, ostatnio stałego elementu naszych wspólnych wycieczek: “Tato kiedy będzie Żabie pleso?”..i potem stałe powtarzanie aż doszliśmy do plesa. Jak ten cel został zrealizowany, to: “Tato kiedy będą łańcuchy?” i tak do łańcuchów ze sto razy.
Kamil nadawał tempo wspinaczki i tempo odpoczywania. To znalazł ławkę, to kamień i czekał. W tym momencie, by nie było źle, dostosowywał się do Janka i opowiadał ze sto razy, co będzie robione w ciągu następnych dwóch tygodni, co ubierze przy jakiej pogodzie. Lepiej było iść niż odpoczywać.
Minęliśmy rozejście szlaków zostawiając niebieski i kierując się czerwonym. Spektakl się zaczął jak w każdym lipcu. Przyszła chmura, pokazały się kwiaty. Tutaj są najpiękniejsze ogrody Tatr. Było zatem na co patrzeć…lub można nie było widzieć niczego. Kwiaty były. Kamil zniknął w chmurze.
Kamil miał bardzo dużo sił. Szedł jak chciał, nie bał się tego, że go nie było widać. Czasami gdzieś z góry patrzył na nas, ale wiedzieliśmy, że on na nas gdzieś zaczeka.
A Janek w końcu doszedł do jego Żabiego plesa. Mieliśmy znów dużo szczęścia, gdyż słońce świetnie oświetlało je, a z dala widać było Rysy. Janek jednak czekał na “klamry i łańcuchy”. Wciąż miał powód, by wszystko wyglądało inaczej…i nie było ciszy: “Tato kiedy łańcuchy?”
Kamil chyba też już na nie czekał. On nawet już je widział. Choć raz był w chmurze, a raz nie. To trzeba powtórzyć: pogoda nam sprzyjała także w tym miejscu. Nie było turystów na szlaku, więc mogliśmy spokojnie przejść ten kawałek. Janek jednak postanowił to utrudnić maksymalnie, spowalniając i tak wolne tempo. Wykazywał się przy tym jego świetnym talentem, czyli przede wszystkim kombinując jak wejść inaczej, skoro normalnie to on nie chce.
Kamil przy Asi po mistrzowsku przeszedł cały “la parkour” bez hamowania. Janek…najpierw było z łańcuchem, ale chyba jednak nie i było obok, a potem nie do góry tylko w bok. Wszystkie warianty jakie możliwe. Co się stało? Zrobiliśmy korek na szlaku, wydawało się, że to nie jest możliwe dzisiaj, a jednak nam się udało. Jak ja byłem szczęśliwy, że to przeszliśmy. Kamil za to był już wysoko w górze pod Królestwem i chyba śmiał się z nas.
Przechodząc obok tej tablicy trzeba wiedzieć, że wchodzi się w Wolne Królestwo Rysów i za chwilę będzie Chata pod Rysami. Jak mnie to ucieszyło, kolejna rzecz! Skończyły się pytania o schronisko, łańcuchy od Janka. Gonił do tego aż miło, bo w końcu trzeba odpocząć.
To miejsce jest specjalne. Widać schronisko, Rysy, Wagę, Ciężki Szczyt, wszystko, co najfajniejsze na tym szlaku.
Nie można też było zapomnieć o najbardziej artystycznym WC, jaki się w życiu widziało! Przed nami zostały tylko Rysy.
Kamil rewelacyjnie szedł jakby tutaj codziennie chodził. Ostrożny, precyzyjny, skupiony i uważny. Janek…to był ciąg dalszy, dyskusji, wchodzenia na szczyt po swojemu. Niestety atmosfera się potęgowała, gdyż chmury zatrzymane na grani powoli przechodziły na naszą stronę.
Od Wagi Janek jednak przyspieszył. Widział jak Kamil szedł i to mu pomagało. Trawersowaliśmy już Kopę nad Wagą i pojawiły się Rysy. Chmury gęstniały i robiło się bardzo wysokogórsko. Doświadczeni jednak poprzednimi wejściami, wiedzieliśmy jak wejść nie idąc po rumoszu, w kolejce. Idealnie nam się to udało!
Jak się wchodziło, nie czuło się tej wysokości. Wariant był na tyle ciekawy, że Kamil nawet nie poszukiwał wsparcia. Janek wciąż z głową gdzieś daleko, dalej kombinował jak tutaj przejść po ichniemu, ale widać było postęp. Był pewny w tym, co robił i jak robił.
Na górze dostaliśmy prezent: dało się zrobić zdjęcie. Szła chmura i grupa turystów, zatem ta dobra chwila nie mogła trwać za długo. Jednak czwartego zdobycia Rysów wspólnie, nikt nam już nie zabierze!
Schodziliśmy bardzo szybko. Wariant jaki wybraliśmy, pozwalał na wiele, byle być na dole bezpiecznie. Widoki oszałamiające, pogoda w tej mierze grała niesamowicie.
Na Wadze poczuliśmy się zwycięzcami. Wszystko wiedzieli, gdzie byli i gdzie będziemy odpoczywać. U Janka nastąpiła zmiana. Na wejściu był ostatni, na zejściu pierwszy…trochę nietypowo, ale tak było. Nagroda dla chłopaków czekała. Śniadanie z herbatką, Janek dodał do kolekcji kolejny magnes, kubek i po prostu pobiegł w dół. Chmury wyglądały tak, jakby miały zacząć deszcz za chwilkę.
Łańcuszki, drabinki można zrobić normalnie, nieprawdaż? Janek to potwierdził. Był bardzo odważny. Kontrolował przejście, tak jak perfekcyjnie robił to Kamil pod instrukcje Asi.
Ależ miał zabawę. No i oczywiście tym razem też zakorkowaliśmy przejście, bo chyba z nami to już tak jest…ale chłopcy przeszli to sami, po swojemu i byłem dumny z nich.
Janek pełen uśmiechu, w pewnym momencie tylko krzyknął:”Tato a kuku, goń mnie!” Wydawało się, że to nie mój syn, po tym jak szedł do góry. Po tym jak przez 5 minut nie mogłem go dogonić, a Asia była dwa zygzaki nade mną,byłem już w osłupieniu. Co jakiś czas słyszałem te “a kuku “, ale Janka nie było widać. Były piękne kwiaty, ale nie on.
Jakież było moje zdziwienie, jak nad wodospadem na Żabim potoku, spotkałem odpoczywającego Janka. Wyluzowany, napity czekał na nas. Musiało to być niezłe tempo, bo na Kamila czekaliśmy dobrą chwilę, a na Asię, bardzo dobrą chwilę. Powiem, więcej: jak ktoś by pomyślał, że Janek będzie zmęczony, to by się zdziwił. Do samego końca gonił pierwszy w dół. Tym razem go to bawiło, a my mogliśmy spokojnie za nim i Kamilem, iść. To był dobry wariant.
Rysy zostały zdobyte po raz czwarty. Jest to sukces Synów, jest to sukces Nasz że daliśmy radę, wspólnie zajść tak daleko i tak wysoko. Są takie momenty, gdy wszystko co było złe, wraca w naszych głowach. Jak widać Rysy nie budzą takich emocji jak kiedyś. Dzisiaj wiemy jedno; NIE PODDALIŚMY SIĘ I WESZLIŚMY NA TĘ NAJWYŻSZĄ POLSKĄ GÓRĘ DUŻO WIĘCEJ RAZY, NIŻ KTOKOLWIEK SIĘ PO NAS SPODZIEWAŁ. Niezła historia.