Salatin
październik 28, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Po dniu przerwy mieliśmy iść na Krywań, ale pogoda okazała się zmienna i wybraliśmy Salatin, po polsku Salatyński Wierch, górę w Tatrach Zachodnich. W pierwszym momencie była to gorzka pigułka, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Dlaczego Salatin? Po pierwsze kolejny dwutysięcznik do zdobycia, gdyż ma 2 048 m npm. Po drugie obok Brestowej mającej 1 934 m npm, należy do Korony Tatr. Najważniejsze było jednak to, że miała działać kolejka i chłopcy w ramach nagrody mieli pojechać kolejką 300 metrów do góry.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Brestowa
https://pl.wikipedia.org/wiki/Salaty%C5%84ski_Wierch
Przyjechaliśmy i się okazało, że internet swoje, a życie swoje. Kolejka jeździ tylko weekendy, a tu był już wtorek pierwszy dzień jesieni, jak to skrzętnie odnotował Kamil, czyli 23 wrzesień.
Zatrzymaliśmy się na znajomym nam parkingu pod Spaloną, dziwnie pustym jednak, wzięliśmy na cel niebieski i poszliśmy…i to był pierwszy najlepszy ruch jaki mogliśmy zrobić.
Ja to nazywam “słoweńskie góry” co nas spotkała na początku, czyli na pierwszych 3 km można zmęczyć się podejściem tak mocno, trwa to przy tym z 3 h, że człowiek czuje góry…przez ilość wylanego potu.
Druga najlepsza rzecz jaka nam się zdarzyła, to że nie działała kolejka. Dało to nam konieczność i wybór szlaku. Po niebieskim świetnym, mocno w górę, przyszedł czas na zielony wzdłuż wyciągu, by trawersować podejście pod Przedni Salatyn, a nie walczyć z nim bezpośrednio. I to był ten kolejny świetny wybór.
Dlaczego? Kolory. Po prostu kolory…ale to wciąż są góry i musieliśmy zmierzyć się z kolejnym podejściem. Jak popatrzyliśmy do góry, to przyznam się, jakoś mina Asi zrzedła, ja czułem mniej radości, a chłopcy raczej z obowiązku i zaprogramowania szli do góry, bo w końcu będzie przerwa na picie i śniadanie.
Na początku Kamil prowadził zygzakami. Robiło się ciepło, a i zmęczenie rozgrzewało nas mocno.
Jak się pojawiły kolory, to cała rodzinka mnie zostawiła, bo ja tylko to wszystko podziwiałem, chłonąłem. Jak w tych kolorach pojawił się Salatin, było tylko wow!…a oni zasuwali do góry.
Przy jednym z takich postojów z ławeczką pojawiła się luneta pozwalająca obserwować ludzi na Pachole, Spalonej, Rochaczach po drugiej stronie doliny. Janek aż wykrzyknął: “Ludzie!” Było to niezłe i pobudziło chłopaków do marszu do góry.
Od tego miejsca to Janek prowadził…a ja “wdychałem” kolory dalej, nie interesowało mnie podejście, tylko te krajobrazy z tymi kolorami.
Przedni Salatin dla mnie przypominał Babia Górę i to mnie pobudziło, by dogonić towarzystwo. Janek po gołoborzu biegł pod górkę. Kamil zgięty odpuścił małemu, a Asia spokojnie swoim tempem próbowała kontrolować podejście.
Skończyło się jak zwykle. Oni byli pierwsi, a my powoli za nimi. Dał nam popalić Przedni Salatin i to mocno, ale nie chłopakom, którzy nie czekali za długo tylko poszli do przodu. Znów trzeba było ich gonić.
Salatin dominował przed nami. My jeszcze nie wiedzieliśmy, że czeka nas podejście na Brestową..ale było wspaniale.
Podejście na Brestową nie było trudne. Przypominało to co było na Rakoniu. Trochę kamieni i pod górkę. Chłopcy zameldowali się tam pierwsi.
Jednak to był wysiłek taki, że nas podzieliło. Chłopcy pierwsi, my za nimi. Wejście na Brestową wywołało kolejny efekt wow! To miejsce jest jak platforma widokowa na wszystkie strony, tym bardziej, że od zachodu nie ma już wyższej góry od niej, a na dole były chmury i mgła.
Nie zdarza nam się za często by na tak krótkim dystansie podchodzić tak mocno w górę…głównie w Słowenii. Miejsce zatem było wyborne na odpoczynek po takim wysiłku i chłonęliśmy wszystko wokół. Ja patrzyłem na Siwe Wierchy, jedyny w swoim rodzaju wapienny wierzchołek w Tatrach i było wow! Asia pokazywała na resztę Salatynów i Rochacze i było kolejne wow! Nie wiedzieliśmy gdzie mamy patrzyć.
…i wtedy przyszedł Kuba. Szedł od Siwych Wierchów. Janek go zaczepił…i został już z nami.
http://www.zespoldowna.info/kuba-dobry-czlowiek.html
Nagle wszystko się zmieniło. Zmęczenie, humory, motywacja jakby zmieniły się o 180 stopni po przyjściu Kuby. Uśmiechnięci poszliśmy w dół. Zejście z Brestowej to było to, tym bardziej podejście na Salatina. Mi wszystko się psuło, więc zostałem z tyłu i to było to! Oglądać z tyłu tyle radości, kolorów, ekscytacji i wysiłku było niezwykłe.
Kolejny cud, jak to powiedział mój przyjaciel Damian, fotograf zwierząt. Na Bystrej widzieliśmy bardzo rzadkiego płochacza halnego, który prawie z moich nóg zbierał nasiona, jakie wniosłem do góry. A tutaj obok wylądował orzeł przedni i było to tak niesamowite, że nie wiedziałem co zrobić.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Orze%C5%82_przedni
Usiadł na skale i patrzył na mnie, a ja próbowałem zrobić mu zdjęcie i wyszło jak wyszło.
Po chwili pobiegłem za moimi. Oczarowani Kubą nie dali mi szans na spokojne zejście. Janek kurczowo trzymając za rękę Kubę szedł bez chwili wytchnienia. Kuba tylko się dziwił, że Janek szedł bez zmiany oddechu, bez przyspieszonego pulsu, a przecież było gdzie wejść po zejściu!!!
Szczerze pisząc, zawsze myślałem, że mam omamy obserwując Janka. Jak był zmęczony to po prostu siadał i nie miał sił. Teraz szedł mając tak duże zasoby energii i umiejętności w wyborze drogi, że robiło to na mnie wrażenie. To co do tej pory było mistrzostwem Kamila, stało się umiejętnością Janka. Kuba to zauważył.
Weszliśmy, a tam kolejne zaskoczenie. Jakby ktoś mnie zapytał, czy istnieją “Bieszczady z dwutysięcznikiem” odpowiedziałbym oczywiście, że Bieszczady są jedyne w swoim rodzaju. Popatrzcie na te góry i powiedzcie sami: czy nie wygląda to wszystko jak Bieszczady…
Janek za rękę z Kubą doszedł do Salatina. Kamil ze mną gadając bez końca…ale się wygadał.
Na Salatin trzeba wejść by zobaczyć Rohacze, Spaloną, Pachola, robią wrażenie. Pożegnaliśmy Kubę, do którego przyłączył się Fryderyk z kolegą.
Pełni energii szliśmy bardzo szybko w dół, a Janek pokazywał, gdzie byliśmy, jak przechodziliśmy, jaki był trawers.
Teraz bez Kuby przejście robiło na nas olbrzymie wrażenie, tak samo jak Brestowa ze swoją “platformą”.
Musieliśmy zrobić tutaj przerwę. Każdy inny miał powód, ale to były dobre powody. Czekał nas jednak kolejny odjazd pełen kolorów, gry słońca i chmur. Janek prowadził, ale nawet on patrzył i widział te czerwono-rude kolory. Brestowa zostanie w mojej głowie jako miejsce magii. Każdy może sobie inną wyobrazić, ale ja patrząc na Tatry, moją rodzinę widziałem magię.
Kiedyś ktoś mnie spytał, co dają góry moim chłopakom? Jankowi na zejściu dały wiedzę. Janek znów pokazywał palcem i nazywał góry. Potrafił wypatrzyć Rohacze, choć na nich nie był, Wołowca bo na nim był. Umiał tez powiedzieć, że będziemy szli trawersem, co mnie zaskoczyło.
Tym razem na Przednim Salatinie chłopcy się zatrzymali. Pod nami była rewia krajobrazów. Kamil nawet zagadał: “czerwone!” Jak wchodziliśmy to z wysiłkiem. Gdy schodziliśmy to biegliśmy z uśmiechem w dół. Janek brylował, Kamil go nie odstępował.
Po raz pierwszy zygzakowanie nikomu się nie dłużyło. Po raz pierwszy nikt nie marudził przy zejściu.
Doszliśmy do kolejki i tutaj zaczęły powracać demony. Janek zbiegał po kamienistej drodze w dół i pośliznął się. Jak go zatrzymać?! Mieliśmy problem.
Wróciły głosy i to blisko nas. W końcu mnie to zdenerwowało i obiecałem sobie, że w końcu odnajdę głosy niedźwiedzia i jelenia, pokażę i porównam, i będzie to jeleń…ale teraz trzeba było ominąć to miejsce i zejść na dół trasą zjazdową. Oj nogi pękały. Janek prowadził i miał frajdę, ale Kamil szedł ostrożnie wyraźnie bez humoru.
Doszliśmy do końca zmęczeni. Nikt nie żałował Krywania, ale szkoda było, że nie mieliśmy kiedy pójść w tej scenerii na Jakubinę. Chłopcy pokazali, że w górach znów są inni. Janek zwiększył swój “zasięg” i “wysokość”. To co do tej pory było siłą Kamila, stało się też jego umiejętnością. Góry wyzwoliły też konkurencję. Janek był w stanie przegonić Kamila, ale nauczył się nim sterować i manipulować. Niesamowicie wyglądało jak pozwalał Kamilowi iść pierwszy…bo wiedział, że on nie da rady.
Góry dały nam dużo w tym roku. Wyniosły nas ponad dwa tysiące metrów. Jak daleko wejdziemy w następnym sezonie, zobaczymy po tym jak wykorzystamy jesień i zimę, jak do wiosny i lata będziemy mogli się przygotować.
Idziemy dalej.