Skalny Stół, Czoło.
czerwiec 26, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
W Karkonoszach jeszcze zostały szlaki przez nas niezbadane. W sobotę szukaliśmy takiej góry, by nas choć trochę ochłodziło i stwierdziliśmy, że nigdy jeszcze nie wchodziliśmy bezpośrednio z Kowar na Skalny Stół, czyli najwyższy szczyt Grzbietu Kowarskiego, części wschodniej Karkonoszy.
Nie wiedzieliśmy co nas czeka, a trasę wytyczyliśmy tak troszeczkę swobodnie, po ścieżkach bez szlaków. Zaczęliśmy od miejscowości Krzaczyna, obecnie często określanej jako część Kowar.
Janek pierwszy…bo nie miał konkurencji.
Po 100 metrach pojawił się Skalny Stół 1 281 m npm po prawej stronie a Czoło 1 275 m npm po lewej Grzbietu.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Skalny_St%C3%B3%C5%82
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czo%C5%82o_(Karkonosze)
Po krótkim przejściu po zielonym szlaku, skręciliśmy w typowo leśną ścieżkę, według której powinniśmy dojść obok szczytu Izbica do żółtego szlaku. Nim mieliśmy wejść już na Skalny Stół. Do pewnego momentu był to leśny dukt, a potem już wyglądał jak prawdziwy górski szlak…choć bez szlaku.
Jak to zwykle bywa, gdy Janek nie ma konkurencji, to nie ma szans na jego zatrzymanie. Ma swoje tempo, ma swój imperatyw i można strzelać, a on się nie zatrzyma. Zatem rodzice muszą zbierać się by przynajmniej mieć go w zasięgu wzroku. Udało się dopiero wtedy, gdy ścieżka z typowo górskiej zmieniła się na leśną. Janek jakoś nie miał motywacji by na niej szaleć tak jak chwilkę wcześniej.
Było przy tym trochę marudzenia, że zimno, że ciepło…ale gdy tylko dotarliśmy do żółtego szlaku i od razu trzeba było iść ostro pod górę po kamieniach, korzeniach, Janek jakoś sobie poszedł. My zostaliśmy niejako w tyle.
Janek pewne zwyczaje górskie wziął od Kamila. Ten najbardziej wkurzający to ucieczka do przodu, znalezienie kamienia lub drzewa tak, aby na nim usiąść i patrzyć z góry na “wczołgujących się” do góry rodziców. Gdy zaczęliśmy iść żółtym szlakiem mocno do góry, prostopadle do grzbietu, to co chwilę widzieliśmy naszego synka patrzącego na nas z góry i proszącego wzrokiem, miną o “szybciej”! A jak tutaj można szybciej, jak idzie się po prostu w górę po kamieniach, a nogi nie chcą iść.
Wyjście ponad linię lasu dało niesamowite widoki, było super chłodno i ten wiaterek. To było to co mieszczuchy lubią najbardziej po tygodniu temperatur ponad 30C.
Janek wyraźnie przyspieszał, a ja wyraźnie traciłem oddech, a Asia gdzieś była za nami, a góra stawała się bardziej wymagająca.
Jankowi bardzo podobał się szlak, czyli gonitwa za nim była wyczerpująca. U mnie to była super lokomotywa, a on usiadł na kamieniach i czekał aż dojdziemy do niego. Skąd ja to znam!!!
Weszliśmy na górę: on bez śladu zmęczenia, a ja w poszukiwaniu miejsca by paść…Asi nie widziałem. Janek wiedział, gdzie ma usiąść. Jego “pamięć górska” jest co raz lepsza. Zaprowadził mnie od razu na miejsce skąd było widać Śnieżkę…i dobrze że go zatrzymałem, bo chciał iść dalej, bo to przecież Śnieżka.
http://www.zespoldowna.info/po-prostu-sniezka.html
Odpoczęliśmy chwilkę. W końcu rozluźnieni skierowaliśmy się na Czoło. Zapomniałem przez chwilę mieć włączonego GPS-a stąd 1,5 km wędrówki nam “znikło”, ale w końcu nie jest to tak istotne.
Przejście ze Stołu na Czoło jest magiczne w jednym względzie: Janek jak zwykle tam śpiewa, recytuje i to całkiem nieźle. Tak było zimą i tak było tym razem.
Janek gonił bo przecież idziemy do schroniska, czyli jak nie ma już celu w postaci szczytu to i tak jakiś się znajdzie. Zejście z Czoła nie jest proste i znów Janek zbiegał, a my powoli, statecznie.
…i Janek co chwilę odwracał się i wołał:” Tatuś chodź!”
Gdy dotarliśmy do zielonego szlaku i Tabaczanej Ścieżki mieliśmy nadzieję, że będzie łatwiej dojść do tajemniczej wioski Budniki.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Tabaczana_%C5%9Acie%C5%BCka
Owszem pierwsza część to niemalże autostrada, a potem…w końcu byliśmy w górach i były kamienie i mocno w dół, tym razem.
Budniki to wieś, która do 1949 roku miała jeszcze swoje miejsce w tych górach. Odwierty w poszukiwaniu uranu, zniszczyły ją kompletnie. Pozostały miejsca i zdjęcia, które jak się ogląda wyglądają niesamowicie…i to że przez 113 dni w to miejsce nie docierało słońce.
Z Budnik wzięliśmy znów mały skrót. Najpierw fajnym żółtym szlakiem a potem leśną ścieżką, dzięki której zobaczyliśmy ostatni istniejący dom z Budnik, trochę w stylu łużyckim, zarośnięty daleko od szlaków.
Przeszliśmy 14 km. Ja wykończony. Po raz kolejny potwierdziło się, że najlepsza wycieczka, to wtedy gdy jest i Kamil i Janek. Działają na siebie trochę hamująco. Sam Janek, albo sam Kamil są za szybcy dla nas niestety. Poznaliśmy znów coś nowego, a historia Budnik zrobiła na mnie wrażenie. Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie tak samo niesamowity, jak ten.