Sławkowski Szczyt
październik 5, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Jest to najlepszy szczyt do zachwycania się światem, pod warunkiem że ma się kondycję i siły. Wysokość 2 453 m npm, która jest do zdobycia od razu za ostatnim budynkiem Starego Smokowca na Słowacji, uczy szacunku. Sławkowski Szczyt należy do Turystycznej Korony Tatr i trzeba było go zdobyć…i gdyby Pani Justyna Kowalczyk wcześniej powiedziała, że to “kawał góry” to może byśmy się nie odważyli…a tak zdobyliśmy Sławkowski Szczyt
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sławkowski_Szczyt
Janek śpiący, zmarznięty choć słońce świeciło, wyraźnie nie był zmotywowany by iść, ale szedł. Kamil za to poszedł zadaniowo: jesteśmy na szlaku, na górze jest nagroda to idę. Jak zwykle swoim krokiem, w trybie wolnym odjechał…i jak tutaj zacząć lekko i z przekąsem, jak wszystko idzie pod górę!
Jankowi dzień luzów wyraźnie przeszkodził. Zgubił rytm i “kiedy będzie koniec” było w trybie włączonym stale.
Jakoś nie widzieliśmy w tym nic złego, że góra była nad naszymi głowami. No była i co z tego….może dałoby się zgrać jakiegoś Shreka: “Shrek nie patrz w górę!!!…ja patrzę! bo warto było.
Człapaliśmy.Droga skręciła w sposób zaskakujący w lewo i tak się zastanawialiśmy po co, ale po chwili Kamila nie było widać i droga skręciła w prawo. Taki rytm czekał nas podczas tego dnia: to w lewo, to w prawo i ciągle w górę, gdyż od tych pierwszych kroków dwie rzeczy były pewne:
-to że idziemy do góry
-i że te ryki to rykowisko…budowało to atmosferę.
Jakoś doszliśmy do Magistrali Tatrzańskiej najważniejszego szlaku tatrzańskiego po słowackiej stronie. On niczym autostrada trawersuje południowe stoki ponad pasmem kosówki często…smaczne!!! Tam trochę Janek się poprawił, ale jak iść za Kamilem mając krok dwa razy mniejszy? Albo się biegnie tak jak Asia, albo się hamuje Kamila tak jak to robi Asia, albo się go nie widzi tak jak my to mieliśmy obydwaj. “Człap, człap” to był nasz rytm i tak zostało na cały dzień.
Asia z Kamilem od tej pory szli razem. Ten duet mi imponował z każdego powodu. W momentach skrętu w lewo na grani dawali nam fory i czekali. My z Jankiem próbowaliśmy pokonać kamienie na szlaku i brak sił. Ładowaliśmy się na grani…a Kamil jak pociąg szedł do góry. Ja wiedziałem już na Maksymiliance, czyli na punkcie widokowym, że to nie na moje siły i tak z Jankiem się sprzeczaliśmy kto ma ich mniej. Jedno co nas trzymało to te widoki. Niech ktoś powie, że słabe, gdy nie ! Ten na Łomnicę pierwsza klasa.
Na mapie wyglądało, że zrobiliśmy połowę trasy i mieliśmy już 1 550 metrów wysokości, a okazało się że to w istocie początek naszego wspinania. Szlak z kamieni niby łatwy, ale nie taki łatwy. My widzieliśmy z Jankiem kosówkę, kamienie, skały i czasami fragmenty ubiorów Asi i Kamila, które idealnie zlewały się mimo wszystko z kamieniami, ale czy oni nas…wątpliwe.
Po 3 nawrocie nastąpił przełom. Janek odkrył, że można skakać ze skały na skałę, a Asia i Kamil poczekali, a widoki były coraz fajniejsze…próbowaliśmy od tej pory być z nimi RAZEM. DWA ŚWISTAKI TO MY A TUTAJ KOZIOROŻEC I KOZICA. Nie było łatwo.
Nie trwało to długo, co widać na zdjęciu poniżej. Kto spostrzegawczy zobaczy punkcik w kosówce. To Kamil, Asi nie było widać.
Skoro nie mieliśmy szans a było już czarno w moich oczach, dopieszczaliśmy z Jankiem przeskakiwanie z kamienia na kamień. Problem był ten, że nie było dyskusji o najłatwiejszych a o największych i najtrudniejszych. Asia już chciała dzwonić do nas jak się okazało, bo zmęczyli się odpoczywaniem i czekaniem na nas.
Pojawiły się potężne skały. Nie były łatwe technicznie do pokonania. To wymusiło współpracę no i Kamil czasami wspomagał Janka, który w każdy możliwy sposób próbował wejść na górę, na skałę, ale nie w ten oczekiwany sposób.
Przyznam się: to był najdłuższy odcinek dla mnie wchodzenia na górę. Asia z Kamilem znikali, my z Jankiem próbowaliśmy…ale jak pojawiły się grzebienie i ponad nimi ten WIERZCHOŁEK, to jakoś traciliśmy siły. Kamień na kamieniu i to pod górę! Ile można iść…trzeba iść cały czas!!!
Sławkowski będę pamiętał jeszcze z tego punktu widzenia: jak byłem na prawym zakręcie to miałem łagodną górę nad sobą. Jak miałem lewy zakręt to byłem na grani, z powietrzem i strachem w oczach. Oczywiście spojrzenie Janka było inne: łagodne było nudne, straszne było warte popatrzenia.
Królewski Nos o wysokości 2 273 m npm nas zdołował. My na dole, Asia na górze z Kamilem, a Sławkowski na jeszcze większej “górze”. Odkąd chodzimy po górach, to pierwszy taki szczyt, że liczyłem kroki, kiedy się to skończy! On nie jest brzydki, on jest ciężki kondycyjnie. Ma też to do siebie, że niszczy Ciebie zawsze inaczej co 100 metrów
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kr%C3%B3lewski_Nos
Te kamienie mnie najbardziej zniszczyły. Jeden krok nie mógł być podobny do wcześniejszego. Janek skakał, a Asia z Kamilem na 6-tce spokojnie “wbiegali” na szczyt….ale poczekali jeszcze na drugiej stronie skał.
Taki widok, patrząc w dół to tylko tutaj.
Asia zarządziła wejście wspólne na szczyt. Podejście było o tyle kłopotliwe, że nie mając sił, trzeba było jeszcze zmierzyć się z materiałem skalnym tak to nazwę, który pozwalał tobie na wejście 2 kroki do góry, pod warunkiem zejścia jeden w dół.
Cały czas szło się w skupieniu tytułem wysiłku i trudności z podłożem. To pozwoliło mi zrozumieć jedno: ludzie tutaj to wybrańcy. Muszą mieć na tyle dużo sił, że mogą oglądać wspaniale krajobrazy stale, bez względu na wysiłek. Ci bez kondycji, idą nosem po ziemi i nie ma siły, by coś widzieli!!!
W końcu weszliśmy. Janek zadyszany i to wyraźnie. Nawet pochwała ze strony Słowaków nie zrobiła na nim wrażenia…ale to trwało oczywiście chwilę do momentu: pić!!! i potem było już wszystko jak zwykle. Janek był wszędzie i oczywiście robił wszystko po swojemu.
Usiąść w tym miejscu to bajka. Patrzysz w dół, nie ma takich widoków nigdzie, widzisz wszystko do parkingu włącznie. Wyginasz się do tyłu i widzisz góry jak malowane, wysokie i przerażające, a na nich ludzi wchodzący po ścianach. Strach się bać.
Kolejna niespodzianka: płochacz skalny na 2 450 z hakiem to gratka!
Odpoczęliśmy i trzeba było zejść. Sławkowski nie jest typową górą. Tutaj się stale “zlatuje” w dół. ROBI TO WRAŻENIE. Wchodzisz nie widzisz, nie czujesz tego. Tutaj przy zejściu już pierwsze kroki budziły emocję…”Tato a tam jest parking?” dziecko wskazywało, bo było go widać!!! Trochę nietypowe.
Schodzisz widzisz “lepiej”. Nagle my widzimy, że wspinacze schodzą z “nami” po ścianie Łomnicy. Nie da się oderwać oczu od tego i co zakręt poszukuje się tego wspinacza!!!
Odpoczywaliśmy na “Nosie” na zejściu. Mieliśmy tego wszystkiego dość. Jak schodzić w dół, gdy ciągle się widzi parking bez względu na wysokość na jakiej jesteś?! To trzeba przeżyć, bo tego się nie da zrozumieć.
…a potem znów w dół, raz trochę bardziej w dół, raz trochę do “góry” w dół i tak można by wymieniać te nasze przejścia w dół.
Co jest ważne. Zejście robiliśmy prawie razem. Słyszałem nawet od Asi ten tekst: “Od tych zakrętów to może się w głowie zakręcić”…ale szła to w lewo, by po chwili iść w prawo.
….i tylko Łomnica wciąż była przed nami, jako niezmienny element ze wspinaczem, a pięknie na tej ścianie wyglądał.
Byłem szczęśliwy, gdy nie było już kamieni pod nogami. Byłem szczęśliwy, gdy nie trzeba było skręcać to w lewo to w prawo. Janek chyba też, bo jak dał w “długą”, to trzeba było mocno ciągnąć do niego.
Czy to był nudny szczyt? Nie.
Czy był to łatwy szczyt? Nie.
…ale jest wykańczający! Jest za “wysoki”. Ma za dużo zakrętów i kamieni…to mi zostanie. I lepiej narzekać, choć się weszło, niż marudzić, że chętnie bym wszedł ale może jutro.Ufff, potrzebowałem odpoczynku jak nigdy. Cieszyło mnie to, że cała rodzina też tak myślała, bo Sławkowski po prostu nas wykończył do komórki włącznie.
dzień wyprawy | zdobyte szczyty (cele) | długość trasy w km | przewyższenie w m |
1 | Jałowiecki Przysłop, Banówka | 17,9 | 1 344 |
2 | Brestowa, Salatyn, Spalona, Pachola, | 15,3 | 1 212 |
3 | Świnica, Kasprowy Wierch, Beskid, | 18,4 | 1 496 |
4 | Staw Smreczyński, Schronisko Ornak, Wąwóz Kraków | 15,8 | 655 |
5 | Sławkowski Szczyt, Królewski Nos | 15,6 | 1 440 |