Ślęża 2.
styczeń 28, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Gdyby ktoś mnie zapytał: na jaką górę najtrudniej było Wam się zdecydować w zimie, od razu wyrzucam z siebie, choć nie zdobyliśmy jeszcze wszystkich w zimie, w ramach Korony Gór Polski… to jest ŚLĘŻA.
Dziwne…nasza święta góra, prawie pod domem, w zimie jest “paskudztwem” pogodowym…tak bym delikatnie to ujął. Za blisko Wrocławia, choć góra. Ciągle w chmurach, ciągle w deszczu, a wystarczy –1C i mamy ślizgawkę na podejściu…a nie wspomnę o wietrze. W lecie świetny spacerek dla wszystkich i tutaj zawsze będę miał w głowie naszego osiedlowego sąsiada, niewidzącego, który badając teren laską wchodzi na szczyt góry.
http://www.zespoldowna.info/sleza-magiczna-gora.html
Skoro w zimie mieliśmy ją zdobyć to od początku grudnia obserwowałem pogodę, by tylko załapać się na “okienko”…no i jak się okazało, że będzie padać śnieg i nie będzie silnego wiatru, podjęliśmy jednoznaczną decyzję: idziemy na Ślęże, lepszy śnieg niż błoto i lód.
Pierwszy problem pojawił się po wyjściu z auta. Śnieg jest, ale temperatura w okolicach zera. Ubranie raków powodowało od razu kule śnieżne na podbiciu, więc będziemy musieli iść po lodzie bez raków.
Wszystko zaczęło się normalnie, czyli po 100 metrach Kamil zniknął z horyzontu, Janek próbował mi uciec…a ja musiałem gonić, a moja żona musiała mnie gonić
Tempo narzucone przez Kamila…nie próbowałem nawet przez chwilę się z tym zmierzyć.
Janek szedł śpiewając sobie i wybierając swoją drogę.
Śnieg fajnie prószył, nie było wiatru.
Kamila dogoniliśmy na Polanie z Dębem…więc Janek postanowił uciec do przodu. Kurde tak sobie pomyślałem: oni mnie specjalnie testują…a Asi jak nie było, tak nie ma i kogo mam gonić… Jaśka, czy czekać za Asią…proste górskie dylematy. Na szczęście żona dogoniła nas, a razem łatwiej.
Od tego miejsca śnieg już sypał. Plecaki trzeba było przykryć.
Jak się okazało nie tylko my o takiej wyprawie pomyśleliśmy. Mieliśmy szczęście spotkać Michała z Bratem, z Rodzicami, tych od Korony
Iga nas trochę ostrzegała, że to co mamy w tym momencie to bajka, bo na szczycie jest bardzo nieprzyjemnie…i miała rację. Najpierw zobaczyliśmy Kamila czekającego na nas, bo jak my rozmawialiśmy, to on oczywiście poszedł do góry.
Potem zrozumieliśmy dlaczego wyhamował! Wiało i waliło śniegiem…cała Ślęża. Pobiegliśmy szybko do schroniska po najfajniejsze pieczątki w całej Koronie
W lecie zdjęcie robiliśmy przy znaku…ale go nie było widać w ogóle, wiec niedźwiedź…ale w tym śniegu nie musi wyglądać na naszego starożytnego, magicznego niedźwiedzia
Pogoda się pogorszyła w chwilę. Czuć, że było cieplej, ale wiatr był silniejszy i mocniej padał śnieg…i Janka nie było. Weszliśmy na górę w godzinę i 5 minut, a potem nadajnik telewizyjny “rozregulował” mojego GPSa na amen.
Jaska nie było już widać, też na amen, tak zbiegał w dół bo wiało.
Zatrzymał się pod szczytem, bo tam już nie wiało.
No i wtedy okazało się, że pod cienką warstwą śniegu mamy lód. Przy wejściu nam nie przeszkadzał, przy zejściu lepiej było lecieć w dół bez “hamowania”, bo groziło to wywrotką…więc tak zbiegaliśmy w dobrym tempie, a czasami zygzakiem.
…a w połowie zejścia “gorąco”, wilgotno jak nie w zimie. Okazało się, że idzie odwilż, ale my byliśmy szczęśliwi już na dole.
…a na mapie przykład tego co z GPSem robi antena na szczycie Ślęży…czyli podróż w nieznane pod mapie.