Smědavská hora, Frýdlantské cimbuří.
lipiec 29, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Droga na Smědavská hora przez Frýdlantské cimbuří to najlepszy szlak w Górach Izerskich na pewno, może jeden z fajniejszych w całych Sudetach. Ci którzy tak myśleli mieli 100% rację.
My przygotowywaliśmy się do zdobycia ich na podstawie kilku wskazówek, jakie już wcześniej opisałem. W szczególności blog Pana Karola zrobił ze swoimi zdjęciami odpowiednią reklamę.
http://www.zespoldowna.info/orenk-holubnik.html
http://www.karolnienartowicz.com/10-najpiekniejszych-szlakow-w-gorach-izerskich/
Pomimo upału, a może ponieważ miał być u nas upał, pojechaliśmy w Góry Izerskie, bo miało tam być lepiej. Z nad wsi Biały Potok nasz cel wyglądał dominująco, a cimbury jeszcze bardziej zwodniczo, zaskakująco.
Frýdlantské cimbuří (niem. Friedlander Zinne) – granitowa grupa skalna znajdująca się w północnej, czeskiej części Gór Izerskich. Nazwa oznacza w języku czeskim blanki i ma nawiązywać do murów zamku w mieście Frýdlant.
Dostęp do wschodniego skalnego szczyty grupy jest możliwy tylko przez wspinaczkę. Jako pierwsi zdobyli go 27 maja 1912 roku Franz Haupt i Wilhelm Bergmann, oni też nadali skałom nazwę. Zachodni skalny szczyt nazywany Brandfels (900 metrów n.p.m.) został w 1978 roku zabezpieczony drabinką oraz poręczami i jest dostępny dla turystów. Rozciąga się z niego szeroka panorama na Góry Izerskie, a zwłaszcza do doliny górnej Smědy oraz jej dopływu o nazwie Černý potok. Dobrze widoczne są położone niedaleko miasto Hejnice oraz wieś gminna Bílý Potok.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Fr%C3%BDdlantsk%C3%A9_cimbu%C5%99%C3%AD
Po Holubnik, Ořešník jakie w trójkę przeszliśmy, zaplanowaliśmy aż 19 km trasę…ale dobrze, że tym razem Asia postanowiła z nami pojechać, gdyż rozsądek wziął górę. Mieliśmy przejść pierwszą część a potem się zobaczy.
Mieliśmy problem z zaparkowaniem auta, w końcu zdecydowaliśmy się na postawienie go tuż przy rzece, na początku zielonego szlaku we wsi Bily Potok. Chłopcy znów wystrzelili, Janek zdecydowanie…i już od początku nie słuchał co do niego się wołało. Było nerwowo.
…a po chwili z powrotem było tak samo, nerwowo. Nie szło ich dogonić.
Szlak był bardzo przyjemny. Wejście do lasu obniżyło “duchotę” i temperaturę. Chłopakom dało sił i po chwili zniknęli nam za domkiem ukrytym w lesie.
Janek jak zobaczył pierwsze skały, to się zatrzymał by dać piątkę. Potem próbowali iść z nami i przez pewien czas znów to się udawało, gdyż nagle zaczęliśmy iść zdecydowanie do góry.
Moja uwaga. Szlak jest świetny, bardzo dobrze przygotowany do pierwszych skał, nawet dla rodzin mających dzieci na wózku. Jednak wymaga to przygotowania i sił…ale Bily Potok spływający z gór daje niesamowite wsparcie, jest miło.
W momencie, gdy odchodzi się od towarzyszącego potoku w lewo, trzeba już podejść pod górkę. Janek odpuścił trochę z pozoru Kamilowi, ale “holował” się z nim jak tylko umiał. Tutaj za rękę. Kamil autysta “walczył” by tak nie było, ale Janek pracuje nad nim.
Pierwsza skała ma nazwę: Hajni kostel. Na nią trzeba podejść do góry, mocno do góry około 300 metrów ze szlaku. I gdybym wiedział, że tam czeka na nas niespodzianka to bym biegł za chłopakami, a tak powoli wspinaliśmy się do góry.
Podchodząc nagle usłyszeliśmy krzyk, wrzaski. Ja jak zwykle byłem na końcu i musiałem przyspieszyć. Okazało się, że przyczyną hałasu były dwie kozy…wyraźnie domowe i zdecydowanie niepozwalające czeskiej rodzinie wejść na skałę.
Sympatyczne kozy na nasz widok ustąpiły. Udało się wejść i zdobyć Hajni kostel.
I to było pierwsze wow podczas tej wyprawy. Widzieliśmy Ořešník, ale i nasz cel nad nami, a pod nami kozy. Czekały cierpliwie na nas.
Był obiecany postój. Chłopcy ściągali plecaki, a kozy tylko na to czekały. Najpierw Jaśka “spróbowały” ale jego woda nie pachniała jak należy.
..ale Kamila już tak. Nie było mowy o odpoczynku. Trzeba było schodzić. I tutaj niespodzianka: kozy poszły z nami. Czeska rodzina odetchnęła z ulgą, natomiast druga, która wchodziła na górę tylko spytała się czy to nasze kozy…zdziwili się, gdy zaprzeczyliśmy…a kozy jak wierne psy szły za nami. Przepraszam szły za Kamilem głównie.
Kamil próbował różnych sztuczek, ale się nie udawało. One ciągle szły za nim, nawet podskubując trawkę po drodze.
W pewnym momencie zza skał wyszły dwie Czeszki z psem. Jak zobaczyły kozy, od razu strach w oczach, pies na ręce, a ja byłem pewny, że kozy znalazły sobie nowego przyjaciela. Kamil chyba też tak myślał, bo od razu wysforował się do przodu, tak że straciliśmy go z oczu. Biedne Czeszki krzyczały, piszczały, a kozy szły w dół razem z nimi.
W końcu z zielonego szlaku odbiliśmy żółtym na Frýdlantské cimbuří znów mocno do góry. W tym momencie naszła mnie refleksja, że te wcześniej planowane kilometry, chyba nie uwzględniały każdej skały, jaką napotykaliśmy i które Jasiek testował. Już w tym momencie czułem zmęczenie nieproporcjonalnie duże w stosunku do kilometrów jakie zrobiliśmy.
…a tutaj skała na skale, trochę jak w Rudawach, trochę jak na Błędnych Skałach. W końcu wyszliśmy na górę i Janek nawet się nie zatrzymał tylko stwierdził, że idzie na skały…a ich całe mnóstwo. Janek zaczął popis, przy którym Rysy to pikuś.
Cimbury zlokalizowane są na końcu grani. Stąd widoki tak jak ten na Smrek. Obok piękne, ale i niezwykłe wręcz zapadliny, kotlinki w ramach tych utworów skalnych. Na początku myślałem, że Janek nie da rady, bo były dość strome podejścia takie po 2 metry do góry, albo przeskoki między skałami po 50-60 cm. Było to trudne, ale Janek pokazał że już skacze jak te kozy, które nam tak towarzyszyły.
Poszliśmy pierwsi. Czekamy na Asię i Kamila, a tutaj kozy za nami. To my dalej do góry.
Weszliśmy na pierwszą skałę, a Asi i Kamila nie ma. To my dalej, bo kozy bliżej i bliżej
Chcieliśmy poczekać na Asię i Kamila, ale kozy były już przy nas. Janek zrezygnował z odpoczynku i dawaj na drabinę. Muszę przyznać, że świetnie wchodził po niej, a na górze to ja bardziej bałem się od niego…a kozy czekały na nas.
Asi i Kamila nie było więc musieliśmy po nich wracać.
…a kozy z nami.
Janek znów popisywał się zeskokami, przejściami i wspinaczką, byłem pod dużym wrażeniem.
Asia czekała na nas i poszliśmy na szczyt jeszcze raz. Dla Janka to było to, znów skały, przeskoki.
No i oczywiście drabina do góry i pod krzyż.
Próbowaliśmy odpocząć, ale kozy dały nam czadu. Próbowały wypić i zjeść razem z nami i nie wiem jak by to się skończyło, gdyby nie młoda czeska para. Oni chyba mieli coś lepszego od nas. My szybko ze skał i dalej w kierunku na Smedavską horę…ale po drodze mieliśmy kilka punktów, które oczywiście trzeba było zdobyć, zobaczyć i w końcu coś zjeść.
Zanim jednak tam dotarliśmy przeżyliśmy kolejne górskie pozytywne spotkanie. “Rodzina fotografów” z Polski nadchodząc z naprzeciwka zlustrowała nas. Ojciec zawiesił wzrok na Jaśku i jego oznakach i z wyraźnym zaskoczeniem powiedział:” O Korona Sudetów! Włóczykij! Nieźle!” …a my nieźle zaczęliśmy stękać goniąc za Jaśkiem, bo przecież skały!
Dodatkowo w tym przepięknym miejscu pojawiły się schody, łańcuchy i trasa była taka jaką Jasiek lubi najbardziej.
W ten sposób doszliśmy do ostatniej formacji w ramach cimburi o nazwie Polední kameny o wysokości 1 006 m npm.
https://cs.wikipedia.org/wiki/Poledn%C3%AD_kameny
Na szczycie widoki dla których warto tam było wejść. Jizera, Śnieżka, Smrek i oczywiście Smědavská hora o wysokości 1 084 m npm. Z tego miejsca wyglądająca bardzo ciekawie.
Przyznam się, schodząc w dół myślałem, że najlepsze za nami. To był błąd oczywisty!
Patrząc na górę, miało się wrażenie że czeka nas prosta “autostrada” na sam szczyt. Jednak najpierw były znów kamienie i drewniane mostki, tak ulubione przez chłopaków. Poszli i mogłeś wołać.
Zatrzymało ich podejście. Niby nieznaczne, a jednak hamujące na tyle, że poczekali.
Smědavská hora zaskakuje. Wchodzisz i wydaje Ci się, że Twój cel jest przed Tobą, bo fajne skałki widać.
Niestety pomyłka. Idziesz dalej.
Dochodzisz do świetnych skałek, bardzo widowiskowych, charakterystycznych ze względu na świerk na skale i kikut jarzębiny…pomyłka idziesz dalej.
W końcu dochodzisz. Tam niespodzianka, skrzynka z zeszytem do wpisów. Janek oczywiście się podpisał! Możecie to sprawdzić na Smědavská hora.
Odpoczywaliśmy i zastanawialiśmy się jak wrócić. Niby zrobiliśmy trochę ponad 7 km, ale to były prawie 4h wędrowania. O planowanych 19 km zostało wspomnienie, bo rozsądek Asi znów nas wyprostował. Postanowiliśmy zejść skrótem.
Jednak na początku trzeba było złapać Janka. Gdy my byliśmy na górze on na trasie rowerowej w połowie zdjęcia tego po prawej…a następnie trochę zarosłą na początku, a potem już bardzo fajną ścieżką schodziliśmy w dół.
Znów pojawiły się skały. Pojawiły się też krzyże z 1850 roku nawet. Widać było, że ścieżka była używana przez wiele lat i ma tradycję, choć nieznaną nam. W pewnym momencie jednak skręciliśmy w lewo w dół. Ja to nazwałem ścieżką dojścia do cimburi od drogi na przełęcz Smedavską. Szło się bardzo fajnie i szykował się nam fantastyczny skrót…
…a szliśmy cały czas wzdłuż tego oznaczenia, typowego dla leśników…
…gdyby nie fakt, że GPS mocno “machnął się” z precyzją wyznaczonej drogi. Musieliśmy prawie 500 metrów schodzić wzdłuż potoku po wielkich kamolach i kosztowało nas to dużo. W końcu trafiliśmy na tą drogę, którą zgubiliśmy i dzięki temu wyszliśmy na pastwiska z pięknym widokiem na … oczywiście Frýdlantské cimbuří.
To była przygoda. 13,8 km w czasie 6:38 h to już jest długa czasowo wyprawa. Piękna w kolory, a w sierpniu/wrześniu to będzie pejzaż. Trudna technicznie tytułem podejść pod skały i wchodzenia na nie. Ciekawa, bo było ciągle coś do zdobycia.
Dla mnie najlepsza w Górach Izerskich na pewno, jedna z najfajniejszych w całych Sudetach na 100%! Polecam.