Śnieżka zimowe piękno
kwiecień 19, 2022 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Śnieżka dla mnie obok Babiej Góry to najbardziej nieprzewidywalna góra w Polsce ze względu na pogodę. Z tego też powodu najbardziej wymagająca. Jest też najbardziej wybitną górą w Polsce. Z tych to powodów, nam się już zdarzyło wracać. Z drugiej strony nie ma piękniejszego szczytu zimą w naszych Sudetach. Jak na Śnieżkę to tylko zimą, bo jest po prostu piękna!
https://www.zespoldowna.info/sniezkata-najbardziej-wybitna.html
Święta trudno spędzić w domu, bo jedzenie to nie jest to, co nasi powinni mieć w formie spędzenia czasu. Dzień wcześniej była rozgrzewka w Górach Suchych, a teraz czekała nas właściwa wyprawa, tak bym to określił, czyli na Śnieżkę.
Jak zwykle szukaliśmy innego wariantu wejścia no i okazało się, że mogliśmy zmodyfikować odrobinę naszą wyprawę….bo Święta. Okazało się, że w pierwszy dzień świąt wszyscy spali, jak myśmy przyjechali do Karpacza i bez trudu zaparkowaliśmy przy Kruczych Skałach, co nie jest prostym tematem zazwyczaj. Zatem trasa z Kruczych Skał, czarnym szlakiem, na Śnieżkę i z powrotem, po prostu czekała na nas. Zapomniałem powiedzieć jedno: moja Asia po prostu uwielbia Śnieżkę zimą, a były takie czasy, że było trochę inaczej.
Janek tym razem nie marudził przy wyjściu. Sprawdził, czy ma swój prowiant i był gotowy na Śnieżkę. Kamil jak zwykle był bardziej gotowy. Pierwszy szok. My na czarny szlak, a tutaj nikogo…to nie jest zwyczajne, ale nie marudziliśmy.
Janek człapał. “Tato mam swój mały krok!” i trudno było się z nim nie zgodzić, z drugiej strony “mały krok” Kamila to były dobre dwa jego i stawiane cztery razy szybciej. Trudno takie “dwa typy” utrzymać w tym samym tempie razem. Wystarczyło jednak dojść do Sowiej Doliny, by patrzeć na to co nad nami, wokół nas. Mróz, woda malowały świat po swojemu i te “małe kroki” jakoś nie przeszkadzały.
Dotarliśmy do lodu. Janek próbował przejść przez te łaty bez raczków i robił to wytrwale…a my patrzyliśmy na brzozy, które w kryształach lodu wyglądały jak u Svarowskiego na wystawie. On się z nami trochę kłócił i robi to coraz lepiej, bo “przecież nie ma lodu!”, ale po chwili, po brzozach już był.
Kamila z Asią straciliśmy z oczu. Janek był niezwykle dzielny w tym jego człapaniu “obok lodu”. Trzeba przyznać, że jak wyznaczy sobie cel, to potrafi go zrealizować…”idę bez lodu”. Jednak natury nie da się oszukać, czego Janek jeszcze nie zakładał.
Doszliśmy do Kamila, jak zwykle czekającego na nas. W tych brzozach…
I to był ten moment. Długa prosta pod górę, świetnie oświetlona słońcem, bez lodu i na końcu “zygzaki” do góry na przełęcz. W tym momencie wyprzedziła nas para turystów, pierwszych i jedynych jak do tej pory. Pojawił się lód i doszli do “zakrętu śmierci”, jak to nazwała Asia. My w raczki, oni próbowali, tak jak Janek, obok bez lodu. Oni jednak w dół i szczęśliwie bez obrażeń. My w górę, bo raki. Nawet Janek jakoś po ubraniu ich nie walczył z nimi, tylko śmigał do góry, a tam było pięknie i jak zwykle siedzący, i czekający Kamil.
To co zobaczyliśmy na górze warte było tego “drapania do góry”. Ja zachwyciłem się lodem. Jak małe dziecko patrzyłem na te kształty zafascynowany, a Janek bez litości: “Tato nie marudź, choć!”
…a Svarova Hora już na nas patrzyła.
Doszliśmy do czerwonego szlaku. Tam zupełnie inny obrazek: ciąg turystów idących jeden za drugim….a my walka z Jankiem, bo on nie założy okularów. Proś, błagaj, krzycz on ma to w nosie. Trudno, będzie PEDAGOGIKA PRZYGODY.
Minęliśmy szybko Jelenkę-schronisko, strategicznie wciąż nie “dociepleni”, bo czekało nas, to co zazwyczaj wykańcza. Podejście na Svarovą horę.
Kamila z Asią już dawno zgubiliśmy w “kolejce” turystów wchodzących bez raków do góry. Wyglądało to tak: dwa kroki do góry jeden w dół i walka do końca. Stąd Asia i Kamil śmigali i tyle ich było widać, bo Janek oczywiście swoim “małym krokiem”- “nie popędzaj” szedł, “czołgając” się do góry…a było gdzie!
No i oczywiście, Kamil z Asią czekali na nas na Svarovej, no i oczywiście trzeba było się przebrać, bo podejście to jedno, a ten “śnieżkowy wiatr” to drugie. Śnieżka już czekała z jej magią lodu i wiatrem, bo tam zawsze wieje do kości.
Na Svarovej, początku Czarnego Grzbietu, podpucha się skończyła. Ten “wiaterek” robił wrażenie, tak samo jak chmury, ciągle zmieniające kształty i formy.
A Kamil? Cóż, on wie gdzie iść. Odjechał nam, bez obaw o wiatr i zimno. Szedł tym swoim stałym, długim krokiem i tylko ten “przecinek” z dala widoczny pozwalał być przekonanym, że kontroluje sytuację. Ja nie wiem, jak on idzie, ale jestem przekonany, że myśli i to głęboko o wszystkim, co ma zaplanowane. Gdy dochodzimy do niego, a częściej gdy czeka na nas, to “atakuje” wszystkimi wydarzeniami z kalendarza. Tutaj miał czas, bo plan na kwiecień-maj mamy widzę już nieźle zaplanowany!
Na Kamila zawsze można liczyć. Siedział sam, patrząc na Śnieżkę. Wielkość tej góry, jej surowość i jego “zamknięty” świat jakoś w tym momencie zgrały się w całość. Autyzm jest jak góra lodowa, im bardziej próbujesz ją zdobyć bez raków, tym mocniej zjeżdżasz w dół.
Od tego momentu przyszedł czas na wspólne podchodzenie i to tylko w rakach. Janek, bo wieje, od Asi nie odchodził. Ja z Kamilem do góry bokami, by Ci bez raków wchodzący/schodzący po tym lodzie, bo był lód jak szklanka, przypadkowo na nas nie “wjechali”. My stale do góry, oni stale prawie w tym samym miejscu.
…ale i tak nikt nie był w stanie dorównać Kamilowi. Znów stały, tak samo długi, z tą samą szybkością, krok. Siła! Janek jak zobaczył szczyt, to nawet wiatr mu już nie przeszkadzał. Czuł się jak w domu! Czekało na niego śniadanie przecież!
A na szczycie? Tłumy czeskich i niemieckich turystów, którzy wjeżdżali kolejką na szczyt. Trzeba było gdzieś się schować, i od wiatru i od nich. Poczta i schronisko w jednym, dało świetne schronienie nam, nie wchodząc do środka. Widać było dużo, było ciepło i w końcu śniadanie.
Zapomniałem o jednym. Oczywiście zgodnie już z tradycją pisaliśmy widokówkę do Adasia
Jak myślę: zejście ze Śnieżki, to mam od razu widok tych ludzi zjeżdżających na tyłku, bo nie byli w stanie utrzymać się na lodzie na nogach. Janek dzięki raczkom po prostu zbiegał i jakoś już nie pamiętał o tym jak się stawiał, gdy trzeba było je ubierać. Nawet silny wiatr już mu nie przeszkadzał, jak to na Śnieżce. “Robin Hood” był gotowy do zbiegania i całkiem nieźle mu to wyszło. Na górę już nie było tylu chętnych, ale i w dół jakoś nikt nie schodził. Było “pustawo”, a wiatr gonił nas, byle w dół.
Zejście w dół to jak zejście z Babiej Góry. Widzisz WSZYSTKO i to robi różnicę, między szczytami Tatr a Śnieżką, a Babią Górą. Widzi się ogrom tej najbardziej wyniosłej góry w Polsce i tą wysokość ponad wszystkim.
Chłopcy nigdy nie mieli takiego zdjęcia. “Małe kroki” były ich wspólnymi krokami. Jak wojsko, ktoś tutaj jest generałem, a ktoś żołnierzem. Nie chcę wskazywać kto, ale tak w naszym życiu stale jest.
Wejście na Czarny Grzbiet w kierunku Svarovej hory jest zawsze magiczny z jakiegoś powodu. Śnieżka, wiatr, lód, “biała pustynia” to wszystko gra i tutaj człowiek najczęściej przegrywa. Nagle wszyscy poczuliśmy zmęczenie. Kamil był pierwszy przysiadł na słupku. Janek zadyrygował idziemy. Kamil wstał, Janek usiadł. Skąd my to znamy.
Odpoczynek był konieczny, nawet w tym silnym wietrze. To jest zawsze taki punkt, gdy chłopcy wykazują oznaki zmęczenia, a potem biegną w dół do Jelenki. Zawsze dajemy się na to nabierać i zawsze potem trzeba ich gonić, a przecież byli padnięci, głodni i spragnieni.
Z krótkim przyhamowaniem na Jelence, trwało to tak do Przełęczy Sowiej. My szybko dreptaliśmy a oni czekali i wygłupiali się…bo postój. Jednak nie przy takim wietrze, byleby w dół. No to Janek w dół i nie trzeba było powtarzać.
Doszliśmy sami, bez turystów, do “zakrętu śmierci”. Tam grupa turystów “wczołgiwała się” po lodzie do góry. Popatrzyli na nasze raki, Janek im powiedział, że na górze lód i na szczęście dla nich odpuścili, a przecież przyszli kawał drogi. To było dobre.
Zdjęte raki uwolniły Janka i jego kombinacje. Dokuczał, żartował i jedynemu turyście idącemu do góry, oczywiście pochwalił się, że był na Śnieżce. Okazało się, że ten wariant drogi na Śnieżkę okazał się być najdłuższy z tych jakie wybieraliśmy do tej pory. Dał dużo frajdy a pogoda grała z nami, była najlepsza na takie zdobywanie. Nie wyobrażam sobie wchodzenia na Śnieżce w lecie, ona jest do zdobywania tylko zimą, w śniegu. Jest niezwykła.