Śnieżnica, Łopień
luty 15, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Beskid Wyspowy umie zaskakiwać. Każda góra ma coś unikatowego w sobie. Każdy może coś dla siebie znaleźć.
Po Jasieniu, który nie był “wyspowy” w naszym rozumieniu tych gór, chcieliśmy zdobyć kolejną Śnieżnicę. Ponoć najpiękniejszą pod względem kształtu. U nas co innego determinowało ten wybór: w tych śniegach, parking pod górą, na Przełęczy Gruszowiec był możliwy i go znaliśmy z wyprawy na Ćwilin.
https://www.zespoldowna.info/lubon-cwilin.html
Potwierdziły się te przypuszczenia i ba nawet byliśmy zdziwieni jak wiele osób przyjechało zdobywać tą górę.
Sprawa się wyjaśniła i to dość szybko. Większość z turystów szła jednak na Ćwilin, a my jedni z nielicznych, asfaltem przez wioskę w drugą stronę, ale też patrzyliśmy na Ćwilin. Trudno o nim nie pamiętać, gdy się tak stękało przez “ten kilometr” do góry . Co do asfaltu, to była w tym przypadku świetna rozgrzewka. Skończył się pod górką asfalt i musieliśmy walczyć z lodem i śniegiem mimo wszystko.
Muszę wspomnieć też o Jaśku. “RAKOM MÓWI SYSTEMOWO NIE!” Było przekonywanie. W końcu pomogła turystka schodząca z góry bez raczków i przy nas, na szczęście bez skutków ubocznych, wywaliła się z dobrymi nożycami w powietrzu. To przekonało Janka i skończyło się tym, że można było wbiegać pod górkę. No właśnie Beskid Wyspowy po Ćwilinie, Luboniu kojarzył mi się z wyrypą do góry. Tutaj była ta wyrypa ale w “cywilizowanym” wariancie.
Jednak ten wariant szybko się skończył, Janek śmiał się, Kamil gonił a ja znów na końcu. Mieliśmy jednak szczęście: szlak przetrałowany, śnieg zmrożony, tak że chłopcy wyraźnie “gonili” do przodu w “czasie letnim”, bym powiedział. Moja Asia też…i ja znów na końcu.
Na szczęście pojawiły się magiczne znaki i to spowolniło ekipę idącą przez świetny bukowo-jodłowy las. “Święty” i “przeklęty” znak GSBW pojawiał się co 30 drzewo i Janek pytał się za każdym razem:”Co to znaczy GSBW?” Ile razy można tłumaczyć? Wyszło na moje oko z 60 i to było mało….jak widziałem znak to strategicznie zwalniałem…czekali jednak na mnie. Nikt nie chciał zapamiętać, że GSBW oznacza Główny Szlak Beskidu Wyspowego i widzieliśmy go już na Jasieniu. Cóż…”Tato co to znaczy GSBW?” pobudzało do życia.
Szło się idealnie. Kamila oczywiście nie było z nami, bo jego krok to inny krok. Spotkaliśmy go czekającego na skrzyżowaniu szlaków, jak zwykle. Janka zaintrygowała pierwsza tabliczka z kierunkiem wejścia na szczyt. No i na ten szczyt, od tego momentu prowadzący mógł być tylko jeden…jak zawsze.
Jeszcze się nie rozpędził, a już skończył. Zaskoczony był.
Jak się okazało, atrakcja Śnieżnicy to nie jej szczyt. Poszliśmy obok szczytu, ostro w dół, zaskoczenie pełne bo zdecydowanie buło w dół, a tam polana z widokiem na Beskid Wyspowy jak z puzzli na tydzień, jak to powiedziała Ela.
Miejsce na długie “wciąganie” tego co widać, pod jednym warunkiem: nie w zimie. Pieruńsko zimno od tej prawie północnej strony. Uciekaliśmy z powrotem na szczyt, a było znów stromo.
Wróciliśmy, odpoczęliśmy i okazało się, że zmęczenia brak. Humory tak dopisywały, że bałem się o zejście, by nie było zbieganiem jak to co niektórzy mają i lubią. Zanim jednak zeszliśmy zrobiłem to zdjęcie, by nie tłumaczyć ciągle pewnych kwestii.
Jak widać jest tutaj czytelny i rozszyfrowany skrót GSBW….czekałem by użyć . Humory rosły tak mocno, że pomyliliśmy szlak, ale dało się wrócić. Potem już Janek nie odpuszczał Kamilowi…a ten musiał mocno “odjeżdżać” by uciec od brata.
Asia trochę spowolniła, więc dostała kilka instrukcji od Janka i musiała iść bliżej nas….a ten tańczył zbiegając z góry i oczekiwał, że wszyscy będziemy tańczyć jak on…ja nigdy.
Zeszliśmy w szampańskich humorach i to był problem. Chłopcy gadali i wyraźnie nie zmęczeni. Wpadliśmy na ciekawy pomysł. Może druga taka sama “parkowa” góra? Dobry rzut młotem jest Łopień na którym też nie byliśmy, a z mapy wynikało, że powinien być nawet łatwiejszy od Śnieżnicy. Znów ten sam patent z parkingiem, czyli Przełęcz Rydza-Śmigłego na pewno tam da się zaparkować…pojechaliśmy.
Zaskoczenia nie było. Miejsce wśród setek aut się znalazło. Wszyscy na Mogielicę, a my znów w odwrotnym kierunku.
I wszystko byłoby ok, gdyby nie raczki. Foch, że trzeba ubierać był tak znaczący, że aż został na stałe…niemalże. To było dramatyczne, ale udało się przekonać Janka by ubrał raczki, ale od razu był zmęczony, padający…
Nic nie pomagało. Ani selfi rodzinne, co uwielbia, ani to że Kamil zniknął, mocno motywujące. “Czołgał się” bo raczki, a zielony szlak to fajny szeroki dukt leśny, z kilkoma górkami, trudno by go nazwać trudnym. W końcu tylko 270 m do góry, ale raczki ważyły z pewnością “tony” i nie było to takie łatwe.
W końcu znalazł frajera mającego długie paski w plecaku. Ciągnięty, tudzież uczepiony wyraźnie przyspieszył, ba potrafił kierować frajerem jak koniem. Dobrze że bata nie miał, bo byłoby to groźne…ale pojawił się GSBW!
I cud! Syn wziął ojca za rękę i postanowił wciągnąć na szczyt, no bo ten szczyt już miał być. Łopień zaskoczył kompletnie. Szlak był miły, spacerowy, idealny na wyprawę rodzinną, ale szczyt jest wspaniałą polaną z dobrym “ciepłym” widokiem w dal. Było wow!…i śniadanko kolejne . Fajne odpoczywanie i cud regeneracji. Raczki straciły “tony” z wagi i przestały przeszkadzać.
Zejście to było czyste szaleństwo, po prostu inny film. Uśmiech i kawały zdominowały każdą minutę tej wyprawy w dół. Kto się nie śmiał, ten był zarażony śmiechem.
Dokuczał i rozśmieszał i kazał zbiegać w dół. Jak się podchodziło do góry, to nie czuło się tego, ale zbieganie było już odczuwalne po tym szlaku jak niżej! Szaleństwo!
Na koniec “posmakowaliśmy” Mogielicy.
Wyprawa była słuszna i wspaniała. W końcu chłopcy się zmęczyli i tylko się śmieli. “Góra nie”, “Na dół!” u Kamila wykazywało, że na dziś to koniec, skoro on już tego oczekuje.
Dwa fajne szczyty zdobyte. Przepiękne i łatwe dla rodzinnego zdobywania. Oj ten Beskid Wyspowy wychodzi nam lepiej niż się spodziewałem. Zapraszamy wszystkich do jego zdobywania!