Śnieżnik czyli słonik.
styczeń 4, 2023 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Wydawało się, że wszystko wiemy, każdym wariantem już weszliśmy, ale “objawił się” nam na Śnieżniku słonik. Nie było wyjścia, musieliśmy zacząć Nowy Rok 2023 ze słonikiem.
Na Śnieżniku byliśmy…więcej niż 10 razy, ale tak naprawdę, nigdy nie patrzyliśmy na jego historię, a jest to góra pełna historii. Wybraliśmy zatem taki szlak od Kamienicy, by poznać ruiny czeskiego schroniska i przy nim słonika, o którym Asia gdzieś przeczytała, a potem zejść do naszego po pieczątkę i jak nigdy wrócić szlakiem niebieskim, trawersując Śnieżnik, z powrotem do Kamienicy. Takie fajne kółko na początek roku.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Schronisko_ksi%C4%99cia_Liechtensteina_na_%C5%9Anie%C5%BCniku
http://www.snieznik.com/schronisko-ksiecia-liechtensteina
Pierwsza niespodzianka: miało być 17 C, a tutaj zimnica kompletna, choć Śnieżnik tonął w słońcu. Ubrani jak na minus 15, poszliśmy gonić Kamila, który nie robił sobie nic z zimna i lodu, który się pojawił.
Dawno, dawno temu zaczynaliśmy od tego żółtego szlaku. Nie mieliśmy do niego szczęścia bo zawsze coś nas przeganiało stamtąd…w tym burza. Tym razem miałem wrażenie, że idziemy jak nie lodem to potokiem, a jak zaczęliśmy podchodzić na Głęboką Jamę, kamienistym szlakiem, to byłem pewny, że mamy lód ze śniegiem, który chce nas po prostu pogonić…ale nie daliśmy się.
Chłopcy nie komentowali naszych trosk tylko sobie szli i czekali oczywiście na skrzyżowaniu szlaku. Janek od razu obwieścił, że chmura i mgła, więc zaczynała się zabawa. Kamil uciekł w chmury, a my tonęliśmy w wodzie i lodzie.
Ja nie wiem jak to robi Kamil, ale dla niego nie było trudnych momentów. Dla Janka, powoli w sposób kontrolowany, człap, człap do przodu mogło jakoś być. Nie marudził, nie hamował było nieźle. Humory dopisywały!
Doszliśmy do Głębokiej Jamy i było pierwsze wyzwanie. Kamil jakoś po nim przeszedł, a Janek zrobił prawie szpagat. Taki był lód. Już mieliśmy ubierać raczki, ale po chwili sytuacja się ustabilizowała: nie ma śniegu jest strumień. Dobrze, że mamy takie buty, bo woda szła na wszystkie strony i trzeba było przez nią brodzić. Kamil dostał informację, że zielony to poszedł. My…znów śliskie kamienie…powoli człap, człap do góry.
Jednak doszliśmy w końcu do słońca na Granicznym Stoku i nagle zrobiło się ciepło, choć może nie 17C, ale było ciepło. Janek oczywiście rozpoznał Śnieżnik, ale co ważniejsze napotkanym turystkom życzył wszystkiego najlepszego “Nowego Jorku”.
Za nami zostawiliśmy chmury, które przedstawiały taki spektakl, że nawet Janek musiał pooglądać. Z tego wszystkiego Kamil miał dylematy: zielony, czy czerwony szlak. Z dużą ulgą przyjął sugestie, że jednak czerwony i jakoś nie mogliśmy sobie przypomnieć, że tędy szliśmy, nawet Kamil tego nie pamiętał…a słonik był coraz bliżej.
Asia z Kamilem szli niezłym tempem do przodu, za to my z Jankiem prowadziliśmy dysputę: jesteśmy w Polsce, czy nie? Zaczęło się od tego, że ja powiedziałem: “Ahoj!” i usłyszałem taką odpowiedź. Zatem Janek opiórkał mnie, że nie było najlepszego Nowego Roku, tym razem. Odpuścił dopiero jak popatrzył na opisy szlaków. Przyznał, że nie jesteśmy w Polsce, a słonik był już za lasem! Jednak pierwsza pojawiła się wieża. Świetnie z tej strony się prezentowała! Janek oczywiście to potwierdził i już chciał “zawijać” do niej, ale słonik czekał!
Pamiętałem go z moich lat dzieciństwa, ale nie pamiętałem tego, że on jest symbolem Śnieżnika. Zdjęcie zrobiliśmy obowiązkowo i przyszedł czas na ruiny schroniska, a potem od razu na wieżę!
Po drodze jednak spotkaliśmy tą tablicę i okazało się, że ta “stara” wieża, to nie ta “nowa” wieża, a ta “stara” to de facto Dalimilova rozhledna na górze Vetrov w Górach Bialskich po czeskiej stronie. Mówiąc prościej myśleliśmy, ze nowa wieża będzie nawiązywać do tej historycznej, a tu jednak nie. Ci którzy chcieliby jednak zobaczyć tą replikę otwartą 9 lipca 2021 roku, to jednak mogą ją zobaczyć i odwiedzić na górze Vetrov.
Nam się jednak ta nowa też podoba i szliśmy przez śnieg z błotkiem byleby dotknąć, byleby przejść, bo wiatr wiał tak mocno, że nas spychał.
Nie dało się wytrzymać na górze. Janek jeszcze chciał wejść na wieżę, ale wiatr przeciskający się przez konstrukcję dawał takie odgłosy, że tak samo jak szybko wszedł, to wyszedł.
My mieliśmy jednak nasz plan. Zeszliśmy do schroniska, najstarszego obecnie na ziemiach polskich, od dawna nazywanego Szwajcarka, by odpocząć, zjeść coś po drodze i wracać przejściem, jakim do tej pory nie szliśmy.
Janek “tańcząc” na zejściu postanowił zmienić trochę scenariusz. Tym razem on miał być pierwszy, a my za nim. Do ławeczki nad Jaskółczymi Skałkami udawało mu się . Odpoczywaliśmy patrząc na nasze góry. Zejście do “Szwajcarki” było wyzwaniem, ale ci którzy wchodzili mieli większe. Z dużą radością doszliśmy na pieczątkę do schroniska.
…a potem szybko od razu na niebieski, pusty całkowicie szlak, choć z lodem. Chłopców zaskoczyło to maksymalnie. Wiedzieli czym grozi i jak widać nie spieszyli się za bardzo. Kamil wręcz wymagał pełnych instrukcji, jak iść i gdzie. W końcu był lód i pierwszy raz na tej części szlaku.
Odżyli, gdy Janek zobaczył Stromą. Jakoś “bliżej” się nawet zrobiło.
Od rozejścia na Stromą, to już był zbieg, do czasu gdy zatrzymał nas znów lód. Wydawało się, że będzie to proste, ale był tak zdradliwy, że to było dla nas nowe doświadczenie. W końcu zdecydowaliśmy się pod Płaczką wykorzystać skrót na Leju Małym, tak mieliśmy dość tej przeszkody.
Gdy myśleliśmy, że nic złego nas nie spotka, wróciły chmury od Dziczego Grzbietu i zaczynały nas straszyć. Wyglądało to trochę słabo, zatem goniliśmy w dół, a zimno było od samego patrzenia.
Skrót jednak był przygodą. Na początku ścieżka wzbudziła zainteresowanie, bo widać było jak została przeorana przez dziki. Potem było zdziwienie, gdzie ta ścieżka, skoro płynie nią strumień?
Szczęśliwi doszliśmy do rzeki Kamienicy. Choć zrobiło się bardzo zimno, wiedzieliśmy że dobrze zaczęliśmy ten rok sięgając po Słonika znów w inny sposób. Polecamy.