Śnieżnik najkrótszą drogą tam i z powrotem
kwiecień 11, 2022 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Gdyby te kilka lat temu, ktoś mi powiedział, że będę tak odważny by w zamieci iść na “skróty” na Śnieżnik, to bym powiedział, że żona by na to nie pozwoliła, po prostu. Ale to pikuś. Gdybym te kilka lat temu powiedział, że to moja wspaniała żona powiedziała, że idziemy na spacer na Śnieżnik i to na “skróty”, bo jej się podobało i to z dziećmi, które mają “łatkę” “nie da się” na wszystko, to bym powiedział…każdy ma prawo śnić, ale takie sny to science fiction.
No i science fiction stało się faktem. Od czwartku słyszałem: “Pójdziemy na Śnieżnik…na szybki spacer najkrótszą drogą…”. Więc miał być spacer. Wypracowaliśmy sobie “skróty” na Śnieżnik, więc trzeba było korzystać…a na górze miała czekać już wieża.Janek, który tylko ostatnio o wieżach mówi, bo kiedyś były pieczątki, był tak zmotywowany, że nie trzeba było więcej.
https://www.zespoldowna.info/snieznikna-skroty.html
Muszę to napisać. Klimat nam się przesuwa. Początek kwietnia teraz w górach, to jak początek marca bardziej kiedyś. Wciąż dużo śniegu i warunki bardzo zmienne. Dla nas pogodowo jednak był wariant jednak tak: w domu bo pada deszcz lub na spacer, gdzie może padać śnieg. Pojechaliśmy zatem na spacer na Śnieżnik.
Jak nie ma Kamila, to Janek jest mimo wszystko inny. Bardziej chce i jest liderem. Ma po prostu szansę. Od początku bez marudzenia, tak było cały dzień, szybko skrót do góry na szlak po ostrym stogu…no i poszedł, bo po co czekać jak można iść.
Ja szukałem kryształków fluorytów, Janek zasuwał a Asia musiała nas pogodzić. Tak dobrze się szło w tym układzie, że doszliśmy do rozejścia dróg pod Porębkiem. Tam zamiast okrążyć tą górę, poszliśmy prosto. Skończyły się fluoryty, trzeba było ostro iść do góry, taki spacerek. Skróciliśmy trasę o kilometr, ale weszliśmy w śnieżycę. Janek: “Tato pada śnieg!”, potwierdził fakt i po prostu sobie poszedł…ten, który nie miał prawa w teorii dobrze chodzić po prostej w parku.
Na początku po prostu padało i było pięknie. Jakiś turysta “spadał” szybko w dół, ale nie ostrzegał. Zima przyszła w pełni bez ostrzeżenia.
No i to jest pierwszy poziom science fiction. Normalnie byśmy wracali, ale ponieważ u nas normalnie ma inny wymiar, ubraliśmy kurki deszczowe na zimowe i do góry. Nie wiało, ale sypało nieźle….a po chwili już nie…po chwili z powrotem.
Janek bardzo szybko szedł do góry. Nie było żadnego marudzenia, wręcz odwrotnie, było ciągłe poganianie: “Tato idź!”, no to szedłem. Doszliśmy do skrzyżowania niebieskiego szlaku z “naszym skrótem” ze Stromej. Odpoczęliśmy, bo śniegu nie było, wiatru też nie a słońce przebijało się przez chmury. “Janek jesteś zmęczony?” zapytałem. “Gdzie ta wieżą?” usłyszałem w odpowiedzi, co oznaczało zasuwamy i nie marudzimy. Więc poszliśmy naszą “jarzębinową aleją” do góry.
…a było pięknie.
To co piękne nie trwa jednak wiecznie. Będąc już na kopule Śnieżnika mieliśmy “na głowach” czarną chmurę, ciężką. Szykowaliśmy się znów na śnieg….no i “duch wieży” nam się pojawił. Janek od razu przyspieszył, jakoś śnieg nie przeszkadzał, ale o dziwo przestraszył się wiatru, który nagle pojawił się i sypnął śniegiem po oczach. kto w końcu lubi dostawać po oczach. “Zrobił” sobie Robin Hooda i po prostu szedł. Ja zawsze w takich sytuacjach myślę: przecież to science fiction, bo on tam nie miał być i to w takich górskich warunkach…a po prostu sobie szedł, cieszą się że mama jest blisko, bo tylko ona wzmacnia najlepiej jego pewność w takich warunkach.
Wieża jak duch, ale my też jak duchy w tej śnieżycy, po znanej nam drodze, byle do słupka granicznego!
W końcu doszliśmy do wieży….no na jakieś 50 metrów przed wieżą. “Janek choć robimy zdjęcie, bo chmura idzie!” Szybko goniliśmy, zdjęcie, sprawdzenie czy jest pieczątka…a była….
To był ostatni moment, by zrobić takie zdjęcie. Po chwili nie było wieży. Weszliśmy najkrótszą droga na Śnieżnik, ścieżkami przykrytymi śniegiem i w śniegu….było to fantastyczne!
Chcieliśmy zjeść nasze śniadanie na szczycie, a tutaj trzeba było zastanowić się jak wchodziliśmy, gdzie są nasze ślady by zejść. W chmurze i w śniegu było to wyzwaniem. GPS pomógł , bo sypnęło śniegiem, tak że urywało głowy.
Jednak ta pogoda zwariowała. Tak szybko jak przyszedł śnieg, tak przyszło słońce. Najpierw nieśmiało, a potem idealnie na śniadanie. W końcu!
To były widoki, jakie można sobie tylko wyobrazić, więc odpoczywaliśmy w “alei jarzębin”, jedliśmy śniadanko, to czego nam zabrakło na szczycie.
Doszliśmy do niebieskiego szlaku i znów zaczęło się. Chmura, śnieg i my zbiegający w dół. Kiedyś Janek “wlókł” się na górki. Teraz “ścigał się” sam z sobą, bo rodzice nie byli w stanie biegać z nim. Takie to dziwne nieprawdaż
Długo nie biegł w śniegu, bo przyszło słońce i Młyńsko było zjawiskowe, na pocztówkę!
Znów szybki skrót, ale tym razem w słońcu i zaczął walić śnieg, który to kolejny raz.
Doszliśmy do końca i przestał padać śnieg. Taki to był dzień. Szybki, zaskakujący i jak science fiction, że my w takich warunkach poszliśmy na spacer na tą wspaniałą górę. A Janek? To już Jan. Nie wykazując oznak wyczerpania zadał proste pytanie: “Co teraz jemy? Gdzie jest obiad?”
Normalne, normalne, nieprawdaż