Śnieżnik…na skróty.
lipiec 5, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Nasz ulubiony szczyt zdobyliśmy już niemalże w każdej wersji z wyjątkiem…na skróty. I taki pomysł mieliśmy
Start zlokalizowaliśmy w Kamienicy. Przyjechaliśmy o 8:45 i pusto…zaskoczenie pełne. Wystartowaliśmy niebieskim szlakiem, w kierunku na Młyńsko tak na rozgrzewkę.
https://www.zespoldowna.info/mlynsko.html
Kamila nie trzeba było zachęcać i było to widać, tudzież Kamila nie było już widać, a Janek miał focha i głowę spuszczoną nisko…od samego rana. No i skróty. To jedyne co trzymało zainteresowanie Janka. Doszliśmy niebieskim szlakiem pod Porębek i to był nasz pierwszy skrót, a jak skrót to Janek na czele.
Uśmiech od razu na twarzy, choć było stromo pod górę. Ścieżka jaką wybraliśmy to pojawiała się to znikała, ale doprowadziła nas w końcu do trawiastej drogi, a tam z powrotem do niebieskiego szlaku. Skrót około 1,5 km był ciekawy bo wybitny i w kwiatach.
Pomysł na kolejną część przejścia był dość prosty: droga WOPistów. Co to jest? 35 lat temu jak pierwszy raz tutaj trafiłem i od razu chciało mi się poznawać góry inaczej, trafiłem przez przypadek na ścieżkę i żołnierzy, którzy szli na patrol graniczny pod Śnieżnik. My tym razem mieliśmy zrobić to samo Zatem najpierw drogą nad Lejami, która jest obecnie drogą rowerową, razem ze świecącym przez chwilę słońcem.
Przeżyliśmy szok, gdy mieliśmy z niej odbijać. Nawet Janek zapytał, a gdzie są drzewa, bo ich w bardzo szerokiej połaci nie było. Dla nas była to tez opcja, z której korzystaliśmy. No i znów skrót mocno do góry. Mieliśmy trafić do znanej nam Chatki pod Śnieżnikiem, która kiedyś była punktem stacjonowania dla żołnierzy. I znów Janek pierwszy mocno do góry…ale góra była za mocna dla niego i Kamil szedł za mną.
Do tej pory szliśmy i nie spotkaliśmy nikogo. No właśnie, skrót, mocno pod górę i spotkaliśmy rodzinę wchodzącą na Śnieżnik jak my. Zaskoczenie kolosalne.
Ścieżka powoli zarasta jagodami, ale wciąż była widoczna. Jankowi włączył się “kiedy przerwa”. Skrót to chyba usłyszał, bo w końcu trafiliśmy do naszej chatki, tam odpoczęliśmy.
Tam zostaliśmy “przyrodniczo” zaatakowani przez bliżej nieznane nam gąsienice i musieliśmy iść dalej, naszą ścieżką nad lejami, naszą ulubioną na Śnieżniku o każdej porze roku.
W ten sposób dotarliśmy skrótami do zielonego szlaku od wschodu (Sadzonek) na Śnieżnik. Chłopcy czuli się jak w domu, a Janek jak w peletonie. Kamil lider pod górkę odjeżdżał co raz dalej. My-peleton wchodziliśmy pod górkę tempem nie jak z filmu
No i lider szedł do góry, a peleton myślał, jakby tutaj być pierwszym:”Kamil kurtka!” No i Kamil ubierał kurtkę a Janek nie. Efekt był prosty do przewidzenia. Złapać w takiej sytuacji Janka nie było już możliwe. “Odjechał”, coś pogadał i trzeba było gonić.
Łaskawie poczekał na Kamila przy słupku oznaczającym szczyt i stwierdził, że czas na śniadanie. Nie był zmęczony jakoś w ogóle, nawet rozbawiony, że sobie pokrzyczeliśmy na niego by się zatrzymał, gdy on się nie zatrzymał…a na Śnieżniku było pieruńsko zimno i tłoczno, tak tłoczno. Chyba był jakiś specjalny dzień w Czechach, bo turyści czescy masowo wchodzili na górę. My szybko na bok.
Skrót został zrobiony do góry i czekał nas skrót w dół, tym razem w kierunku Stromej. By nie zabłądzić na Śnieżniku , od razu nawet przy niej się rozlokowaliśmy na odpoczynek
I to był skrót najkrótszy. Było to zejście przez jagodziny, które czasami do pach sięgały Jankowi. I było to zejście na Młyńsko i Stromą, nasze ulubione góry. Czy coś może być lepszego?
Gdy doszliśmy do naszego “skrótu” na Stromą, tudzież ze Stromej, chłopcy musieli odpocząć. Jagodowiska i ścieżka w dół wymagały odpoczynku. Schodząc skrótem znów spotkaliśmy rodzinę wchodzącą do góry. W tym dniu jakieś dziwne wyprawy wszyscy robili, bo na szlaku nie było w ogóle ludzi, a tak jak my wchodzili bokami
Weszliśmy na niebieski szlak by dojść do Płaczki. Zimą to miejsce było komfortowym zejściem w dół. Teraz po deszczach, było śliskie i kamieniste. O dziwo chłopcy nie szli pierwsi.
Odbiliśmy w znanym nam miejscu na Płaczkę z niebieskiego szlaku i dotarliśmy do naszej góry dobrym skrótem. Tak jak w zimie, błota było po kostki w oczkach wodnych.
Zejście z niej jednak nie było już proste. To było spadanie z “wielkiej” góry ścieżką, która używana i to wielokrotnie, wymaga kosmicznego skupienia się, by nie spaść za bardzo…chłopcom oczywiście w to mi graj.
Janek był tak rozbawiony, że liczył wszystkie grzyby na drzewach, jakie napotkał. Foch minął na koniec dnia.
W ten sposób dotarliśmy do żółtego szlaku i Kamienicy. Skrót był chyba najbardziej skrótowy, bo mieliśmy tylko ok. 5 km pokonanych…a na parkingach jakie mijaliśmy stało pełno samochodów, tylko gdzie Ci ludzie, skoro nie było ich na naszych szlakach, tak jakoś myśleliśmy.