Starorobociański Wierch po raz 2 do Diademu
wrzesień 27, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
To był pomysł Asi, by pójść na Starorobociański Wierch. Pod wpływem impulsu wytyczyliśmy trasę, która wydawała się w naszym zasięgu. Nie przypuszczaliśmy, ile emocji na niej nas spotka. Najważniejsze, że udało się w tej wyprawie wszystko.
Ruszyliśmy w poniedziałek, po weekendzie największego oblężenia Tatr w tym roku. Baliśmy się, że będzie tak samo tłoczno, ale poniedziałki lubią zaskakiwać. Wchodziliśmy do Doliny Chochołowskiej pamiętając nasz jedyny raz jak do tej pory, 5 lat temu, gdy Janek był wciąż bardzo mały, a złota piramida Klina (taką ma nazwę Starorobociański po słowackiej stronie, od której go zdobywaliśmy) przytłaczała nas swoją wielkością i wspaniałością. Było pusto, spokojnie i my z górami.
https://www.zespoldowna.info/starorobocianski-wierch.html
Start zapowiadał jedno: Kamila nikt i nic nie dogoni. Zaakceptowaliśmy to, wierząc, że tutaj w Tatrach to on nie zginie. Praktycznie do Trzydniówki on szedł sam, my za nim czasami widząc go w oddali.
Przy wylocie Doliny Starorobociańskiej zobaczyliśmy jak zwykle złoty, nasz cel. Jednak początek górskiej przygody mieliśmy zacząć od wejścia na Trzydniowiański Wierch. Niby niewysoki, ale przy dużej różnicy wysokości miał być naszym sprawdzianem na start. I zaczęło się. “Tato gdzie jest Trzydniowiański? Daleko?” Choć Janek pięknie wymawiał, trudną skądinąd nazwę, to dla mnie była to oznaka początku problemów. Janek jak marudzi, to nie idzie.
Kamil zniknął nam na podejściu, Asia była już w połowie, a my nawet nie doszliśmy do początku. Potem było jeszcze gorzej, Janek marudził i nie szedł. Uratowała nas Pani Marzena. Janek chciał sobie pogadać, więc szedł. Najpierw po schodkach pokazując drogę Pani Marzenie, a potem słuchając jej dopingu. Kamil “włączył” swój styl wędrowania: wchodził na górę, siadał na kamieniu lub drzewie i czekał patrząc na nas z góry. Jak tylko przyspieszaliśmy przez przypadek, wstawał i znów znikał nam z horyzontu.
Kamil sobie świetnie radził, Janek…ile można powtórzyć Trzydniowiański? Obiecałem sobie, że to przeliczę w domu. Wyszło, że co 6 m słyszałem nazwę tego “wierchu”, co niejednego do płaczu doprowadził. Na szczęście Janek się rozruszał jak zobaczył Starorobociański. Już jakoś mógł iść, ciesząc się rozmową z napotkanymi turystami, gdy w dole na rykowisku jelenie donosiły o swojej obecności.
…a Kamil to pojawiał się i znikał…gdzieś daleko siedząc i wypatrując nas. Był dzielny, samodzielny i z niesamowitym wyczuciem tych gór. My zaniemówiliśmy patrząc na to, co pojawiało się przed nami. Trochę nieśmiało, ale w końcu kolory jesieni zawładnęły naszymi uczuciami. Było pięknie.
Postój na Trzydniowiańskim Wierchu był dla ukojenia ducha. Siedzieliśmy i odpoczywaliśmy. Janek sprawdzał swoją wiedzę pokazując na szczyty i nazywając je. Dla nas nie było to zaskoczeniem. Kończysty Wierch, następny etap nie był dla niego czymś nieznanym. Patrzył na niego długo i wypatrzył “drabinę”. Poszliśmy dalej najpiękniejszym szlakiem jesiennym w Tatrach Zachodnich, polskich bez dyskusji.
Kamil znów wystartował. Janek wypatrzył Kamila na trawersie Czubika i tyle potem było go widać. Janek podjął wyzwanie i przyspieszył. Trawers dał możliwość pogadania o Wołowcu z Jankiem, ale też o Rohaczach, które świetnie rozpoznał. Potem pojawiła się Bystra i tutaj było wow!…ale przez chwilkę, bo w końcu pojawiła się “drabina”.
Kamila już nie było widać na schodkach, Janek wyraźnie zwolnił. Z Dudowej Przełęczy wyglądało to podejście monumentalnie :), w końcu od Doliny Chochołowskiej weszliśmy prawie kilometr do góry! Janek miał prawo trochę już marudzić. Tym razem Asia wzięła ciężar “Gdzie jest Kończysty Wierch?” na siebie, a ja próbowałem dorównać Kamilowi.
Kamil był w świetnej formie. Udało się wejść razem, a tam tylko my. Ja nie pamiętam, by szlaki w Tatrach Zachodnich były tak puste i tak dla nas.
Poczekaliśmy na Asię i Janka trochę. Zaczęło wiać i Kamil nie miał ochoty na nic, tylko trzymanie jego czapki, która wyraźnie chciała odlecieć. Kończysty Wierch jako zwornik, jest świetnym miejscem do uczenia się szczytów. Była powtórka z Jankiem. Siedzieliśmy i oglądaliśmy. Jankowi “leżał” Ornak. Wracał do niego, oglądał, omawialiśmy naszą drogę przez niego. Odpoczywaliśmy też, by mieć siły na podejście na nasz najważniejszy szczyt tego dnia. Przypominało się wtedy wszystko. 5 lat temu schodziliśmy tą drogą by zejść do Raczkowych stawów.
To zejście będziemy pamiętać, chociażby ze względu na ten film o naszych górach. Też było piękną jesienią.
https://www.youtube.com/watch?v=zx41LorYkgQ
Na Starorobociańskiej Przełęczy już mocno wiało. Z jednej strony było wspaniale, warunki wręcz idealne do podejścia, z drugiej strony, Kamil nie wiedział czy ma iść, czy trzymać czapkę. Kaptur uratował sytuację i rodzina bardzo sprawnie rozpoczęła podejście.
No i zaczęło się. Kamil nas odstawił. Co jakiś czas czekał i siedział na słupku, czekając na nas. Janek chyba zazdrościł i też sobie usiadł na słupku, tylko pod nami. To było jak zwykle podejście dwóch prędkości, ale sprawne , z uśmiechem i …Rodzina nie była zmęczona!
Na szczycie szybko zrobiliśmy zdjęcie, bo trochę jednak przewiewało. Zejście to kolejny pejzaż piękna. Janek znów trenował nazwy szczytów, prowadził palcem szlak po Ornaku. To było niezłe. Zejście było wyjątkowo łagodne w takiej atmosferze, tym bardziej że odpoczynek zaplanowaliśmy na Siwym Zworniku, schowani przed wiatrem, tak nam się wydawało, że będzie.
Wszystko nam się znów sprawdziło. Usiedliśmy poniżej schowani przed wiatrem, jedliśmy nasze kanapki i popijaliśmy herbatę. Zaczął niespodzianki Janek. Panie, które siedziały powyżej dyskutowały o szczytach. Janek wyraźnie podsłuchiwał. Nagle pomógł Paniom, które dyskutowały o jakimś szczycie, wyjaśniając: “To jest Bystra.” Panie były zaskoczone kompletnie. Odwróciły się do Janka, a on dodał: “Tam Błyszcz, byłem!” Panie patrzyły na Janka kompletnie zaskoczone. O ile Bystra mogła być przypadkiem, to pokazanie Błyszcza, jego nazwanie, już robiło wrażenie.
Długo siedzieliśmy pozytywnie rozbawieni sytuacją. Janek w górach jest świetny i ciągle się ich uczy, zatem nie było to zaskoczeniem dla nas. Jednak to, co nas wybiło z równowag,i miało dopiero przyjść. Kończyliśmy jeść, przechodził obok nas turysta. Nagle Kamil siedzący najbliżej szlaku sam powiedział “Cześć”, wstał i podał rękę Panu Rafałowi. On patrzył na nas zaskoczony, naszą reakcją, my byliśmy kompletnie zaskoczeni. Autysta, który sam z siebie wita się z drugą, ale obcą mu osobą, podaje rękę, mówi cześć…to było wydarzenie! Przez dłuższą chwilę tylko o tym rozmawialiśmy, dziękując też Panu Rafałowi za to, jak przyjął Kamila. To było niezwykłe, jak niezwykłe są góry.
Ruszyliśmy w tych emocjach dalej. Jelenie na rykowisku odstraszyły nas trochę, więc przejście Ornaka miało być ucieczką od nich z jednej strony, z drugiej dalszym ciągiem piękna. Tak było.
Strawersowaliśmy Zadni Ornak. Kamilowi się tak to spodobało, że dalej poszedł w trawersy, gdy my z Jankiem górą. Asia próbowała dokonać wyboru, w końcu poszła dołem za Kamilem. Na Ornaku wymiękliśmy widząc czerwone liście żurawiny, tworzące wielkie dywany czerwonych kobierców. Wow! to jest ta jesień!
To musiało się skończyć odpoczynkiem. Chłopcy pili soki, my spijaliśmy piękno krajobrazów. Warto było je mieć dla siebie!
Janek wrzucił wyższy bieg po tej chwili. Przez Ornak idzie się świetnie, w każdą stronę, gdzie się nie popatrzy, jest coś ciekawego do oglądania. Janek szedł i sprawdzał mnie w szczytach, ja mu pomagałem, gdyż już patrzyliśmy na zegarki, czy zdążymy, zanim zajdzie słońce. No i na obiad trzeba było zdążyć, temat stawał się istotny.
Zapomnieliśmy jednak o jednym: o zejściu z Ornaka. Było trudne i niewygodne. Bardzo powoli nam się schodziło…a Kamil gdzieś czekał. W końcu zmęczeni dotarliśmy do Iwaniackiej Przełęczy. Tam musieliśmy znów odpocząć. Szlakowskaz pokazywał ponad 1h do Doliny Chochołowskiej, robiło się zatem późno…a tutaj mieliśmy przejść przez rykowisko jeleni. Kamil pomógł. On nie rozumiał naszych emocji, po prostu zszedł. Janek o dziwo miał frajdę, że go doganiał i pilnował, żeby nie uciekł. To my musieliśmy ich gonić na koniec!
To było fenomenalne zejście. Nadrobiliśmy trochę czasu. Pożegnaliśmy się z Starorobociańskim Wierchem, oświetlonym wspaniałym zachodem. Byliśmy sami na szlaku w Dolinie Chochołowskiej, kompletne zaskoczenie!
Musieliśmy przyspieszyć, by zdążyć. Kamil na pierwszej prostej zyskał z 200-300 metrów i zniknął nam w ogóle. Liczyliśmy, że zatrzyma się przy aucie. Janek świetnie szedł i utrzymywał tempo. Liczył się obiad. W takim porządku po ponad 12 h i 30 minutach pojawiliśmy się na parkingu, wiedząc że jednak, że z obiadem na nas poczekają.
Jak podsumować naszą wyprawę?
1.Na pewno to najpiękniejszy jesienny szlak w Tatrach Zachodnich w Polsce, Czerwone Wierchy są drugie.
2.To była emocjonalnie nasza wspaniała wyprawa. Pokazała także nasze możliwości: 25 km przejścia i prawie 1 500 m przewyższeń.
3.Potwierdziła, że chłopcy wciąż się uczą i potrafią kompletnie zaskoczyć. O przywitaniu Pana Rafała przez Kamila będę długo pamiętał, bardzo długo.
4.Warto mieć szczęście. Iść pustymi szlakami podczas pięknej jesieni, to jak wygrać w totolotka. Warto było, niespotykane, niezwykłe i tylko dla nas.
Życzę Wam tyle samo szczęścia co i my mieliśmy tego dnia, w tych górach, warte doświadczenia.