Stożek Wielki.
marzec 16, 2020 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Zacznę od tego: dedykuję ten wpis wszystkim Rodzicom, którzy zostają ze swoimi dziećmi w domu. My próbowaliśmy w sobotę i nie było basenu, nie było zakupów i Kamil nie wytrzymał. Kalendarz jest rzeczą świętą i jak to wytłumaczyć…nie da się. Oj jak ja nie lubię tego słowa. Szczególnie w kontekście kalendarza Kamila.
Pobudka o 5tej, dzieci skompletowane, zapakowane i pojechaliśmy. Cel był prosty: jedziemy w miejsce, które jest za trudne by byli tam turyści i takie, które lekceważą wszyscy. W Sudetach jest to dość proste: Góry Suche. Jak popatrzycie na moje wpisy tutaj, to co niektórzy mogą zadać pytanie, czy są jeszcze takie miejsca, gdzie w Górach Suchych nie byliśmy? Są. Wejście na Stożek od Unisławia Śląskiego żółtym szlakiem. Tego nie przeszliśmy razem.
http://www.zespoldowna.info/wielka-lesista.html
http://www.zespoldowna.info/stozek-wielki.html
Kilka razy byliśmy albo obok, albo “przelotem”, ale nigdy nie wchodziliśmy na niego od Unisławia Śląskiego. Po tej lewej stronie na zdjęciu.
Przyszedł czas, bo dorośliśmy i trzeba było zmęczyć dzieci chociaż na jeden dzień “domowego odpoczynku”. Zawsze rodzinnie odstraszał nas ten opis z wikipedii: “…szlak na szczyt jest trudny i męczący dla niewprawnego turysty”. Tym razem stał się zachętą.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Masyw_Sto%C5%BCka
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sto%C5%BCek_Wielki_(G%C3%B3ry_Kamienne)
Wystartowaliśmy żółtym szlakiem przechodząc przez rzekę i stanęliśmy oko w oko z górą. Od początku wiadomo było jedno: ja idę ostatni, Janek idzie pierwszy.
Mam kolegę startującego w ultramaratonach górskich. Zawsze powtarzał, że w Polsce jedynie Tatry i czasami Karkonosze nadają się do chodzenia po górach. Wyznaczyłem mu szlak przez Góry Suche począwszy od Stożka. Dziękował mi potem za te góry, bo “takich interwałów to nawet w Tatrach nie ma”. Nabrał szacunku do Gór Suchych, tak jak my.
Ja stojąc z chłopakami pod górą zastanawiałem się, kto i kiedy padnie. Janek szedł pierwszy i świetnie podchodził, ale Kamil zaczął powtarzać:” Góry nie! Za tydzień góry nie!” To był dobry sygnał. To był dobry wybór.
Nie było Asi z nami, pozwoliłem sobie zatem na wypuszczenie chłopaków. Byłem dumny z nich jak co jakiś czas “z troską” czekali na mnie. Z drugiej strony stale powtarzane przez Kamila “góry nie!” potwierdzały mnie, że wybór był świetny, najlepszy.
Pierwsza część szlaku to bezpośrednie podejście pod górę, a potem “zygzaki”, trawersy i całe szczęście dla mnie. Z jednej strony moje kolana, z drugiej strony moje oczy dziękowały za to co widzę i jak idę.
O ile na dole było zimno ze względu na wiatr, to wschodnie słońce od razu nas ociepliło, choć śniegu było coraz więcej.
Chłopcy cały czas byli ponad mną jakieś 20 metrów. Szli w tempie nadawanym przez Janka, a Kamil “grzecznie” za nim coraz rzadziej wspominający “góry nie!”. To nie był dobry znak.
W końcu doszedłem ich, tuż pod samym szczytem, całkowicie od tej strony ośnieżonym. Ostatnie 15 metrów pod górkę, to niezła ślizgawica. Podejście po zlodowaciałych porfirach, to była przygoda. Janek tak się rozpędził na tym, że z trudem udało się go zatrzymać, by zrobić zdjęcie z tabliczką znajdującą się tuż pod kopułą.
Chłopacy wyluzowani, posilający się, a ja patrzyłem. Niby prawie 300 metrów do góry, ale dlaczego trwało to godzinę? Cóż było trochę pod górkę
Musiałem ich jakoś zmęczyć, bo zamknięci rozniosą dom i Asię. Po Janku i jego saturacji wnioskowałem, że to był spacer. Kamil już się uśmiechał, co oznaczało, ze tylko ja miałem prawo czuć się zmęczony…więc stwierdziłem, że idziemy na Stożek Mały, a na nim nigdy nie byliśmy!!!
Widok ze Stożka, “do tyłu” robił wrażenie, a “do przodu powalał!”
Choć schodziliśmy “łagodniejszym” południowym podejściem, nie było to łatwe dla naszych kolan. Janek koniecznie chciał zbiegać, no i trzeba było go zatrzymać! …a było czym.
Najpierw były pniaki.
Potem lód i znajdywanie słów z literką “Ó”. Wlekliśmy się przez to i nagle zmieniły się role. Kamil uciekał, prowadził, liderował, a my musieliśmy gonić go.
Pod Mały Stożek wszedł pierwszy, ale to Janek znalazł tabliczkę i to całkiem nieźle ukrytą. Przyznam się, że nie spodziewałem się jej tutaj.
Zejście z Małego Stożka, a ani Janek, ani Kamil nie wykazywali choć grama znużenia. Zatem na Lesistą Wielką, ale czerwonym szlakiem. Może teraz się zmęczą?…chyba ja.
No i zaczęło się, jak to w Górach Suchych. Niby pod górkę, a Kamila zaczęło zginać w pół. Powróciło: “Góry nie!”…dobry symptom. Prowadził, a my za nim. Przepraszam Janek za nim a ja zdecydowanie dalej za nimi.
Ostrosz niby ma tylko 795 metrów, a ja ledwo na niego wszedłem. Ten pierwszy fragment był bardzo zdradziecki. Niby nie było pod górkę, a jednak było. Jak już myślałem, że ich doszedłem, bo łaskawie czekali i jakoś to będzie, to dopiero zaczęliśmy się wspinać.
Mam fajnych synów. Czekali na mnie bez wołania. Nawet mnie nie poganiali.
Jak doszliśmy do trawersu, to najpierw Kamil wyskoczył, nie dając mi odpocząć. Jak go zatrzymałem to Janek poszedł, a potem i Kamil. Bez szans.
W końcu doszliśmy do Lesistej Wielkiej 860 m npm. Choć wyższa od Stożka, to w istocie jest wypłaszczeniem i nie ma nic ze “szczytu”. Nie odpoczywaliśmy bo po co, skręciliśmy do auta, bo taki był plan. Ja już miałem w kolanach, a chłopcy nie. Mieliśmy poszukać szczelin wiatrowych na żółtym szlaku.
Widoki na Góry Suche były przednie, do czasu stromego zejścia. Ja już miałem dość.
Dzięki Jankowi odkryliśmy przy tym że przeszliśmy przez szczeliny, ale tym razem nie było nic widać, ani kawałka pary. Za to u podnóża Lesistej Małej dowiedziałem się czegoś nowego o moich synach. Najpierw Kamil schodził po drabince. Potem Janek. Obaj inaczej. Zaskoczyło to mnie.
…a potem już “drogą dla rowerów”, bo tak to nazwę, z dużą przyjemnością podziwiając Dzikowca, Stożek i piękne stawy szliśmy do końca naszej wyprawy.
Tutaj powyżej nasz Stożek, od którego zaczęliśmy wyprawę.
Jak patrzę to tak myślę: niby mała górka, a taka tatrzańska w swoim charakterze i niejednego “zarozumiałego turystę” musiała wprawić w konsternację…ale nie moich chłopaków.
:) Chłopaki górą a dziewczyny siedzą w domu;)