Stroma, Płaczka
styczeń 11, 2021 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Złapałem się na tym, że dzięki obecności Gucia i jego Taty z nami, wyszedł nam górski TOP najfajniejszych szlaków w Sudetach. Była Czarcia Ambona z Wielkim Szyszakiem. Było 4×900 w Górach Suchych. Teraz wróciliśmy do “Naszych Gór” i chcieliśmy przejść zimą na Stromą i na Śnieżnik, “śladami filmu”. Już mnie to intryguje, gdzie będziemy szli dalej razem.
https://www.zespoldowna.info/wielki-szyszak.html
https://www.zespoldowna.info/korona-gor-suchych-z-guciem-na-poczatek-roku.html
Nie bez kozery Śnieżnik w NASZYCH GÓRACH odegrał tak istotną rolę. Wchodząc na tą górę zawsze możesz znaleźć inny, lepszy wariant tudzież nawet górę, tak jak u nas stało się ze Stromę właśnie. Oglądaliśmy wspólnie film i stwierdziliśmy, że kolejna wyprawa z Guciem musi po prostu być śladem tego filmu…ale zimową porą oczywiście.
https://www.youtube.com/watch?v=iPhyUrIpHDo
Spotkaliśmy się z Guciem i jego Tatą w Kletnie. Od razu wiedzieliśmy, że będzie pysznie no bo ten śnieg i na ziemi, i spadający z nieba. Humory jak zwykle WIELKIE jak góry zdobywane przez chłopaków. Gucio wystartował dzielnie do przodu, ale tutaj rządzi Kamil. 15 kroków i zwycięzca jest tylko jeden.
Na posterunku był Jasiek. Wsparł Gucia i już było lepiej.
No i tematem było: jak ta biedna ekipa filmowa wytrzymała tempo Kamila. Niby nie pod górę, niby łatwo, ale Kamila powolny, stały w tempie krok robił swoje. Można było go gonić, ale i tak należało wierzyć, że sam w odpowiednim miejscu się zatrzyma. Artur też to powiedział jak kręciliśmy film . Doszliśmy w końcu do Drogi nad Lejami pod Porębkiem…o dziwo jeszcze na nim nie byliśmy, choć stale obok niego przechodzimy i wzięliśmy nasz skrót na Stromą. O ile do tej pory szlak był przetarty, a było kilka grup turystów przed nami, o tyle Stroma jak zwykle czekała tylko na nas. Była szansa, że śnieg spowolni Kamila, bo trałowanie przejścia pod górę nie jest czymś łatwym. Janek na początku próbował, to pierwszy przeskoczył strumyk, to prowadził przez pierwsze łagodniejsze metry pod górę, ale potem tylko On, Kamil szedł pierwszy.
Im było wyżej tym więcej było, oczywiście, śniegu. Kamila jednak nie było ,tylko jego ślad.
W końcu go dogoniłem. Stan uśmiechu mówił wszystko, a ekipa pomimo przetarcia szlaku nie miała łatwo. Taka jest po prostu STROMA!
…a dla chłopaków śniegu było już pod kolana. Musieli iść za nami, a my z Kamilem trałowaliśmy szlak. I tak sobie przypominam nasze pierwsze takie przejście na Kowadło, gdy chłopcy odjechali w głębokim śniegu, a my nie byliśmy w stanie zrobić kroku. Nie było opcji bym jednak to nie ja był pierwszy, tym razem. Lepiej narzucać tempo niż widzieć jak chłopcy znikają, nieprawdaż?
Śnieg padał coraz mocniej. O ile w lesie dawało się przejść, o tyle na otwartej przestrzeni był to już problem i wyzwanie. STROMA była pięknie zaśnieżona i śpiewająca! Znów trałowaliśmy szlak pod tabliczkę i znów nie było to łatwe. Co niektórzy zapadali się w śniegu i to mocno.
…a na Stromej śpiew w centrum pięknej zimy. To trzeba było przeżyć. Tutaj krzyki i pokrzykiwania przy podchodzeniu do tabliczki. Nagle wszyscy zamilkli patrząc na świerk z którego dochodził śpiew ptaka. Patrzyliśmy i były, pomarańczowe, objadające się nasionami z szyszek. Cisza z jednej strony, ich śpiew z drugiej zrobiły w tej scenerii padającego śniegu silne wrażenie. To tylko Stroma po prostu
…a Śnieżnik jak w filmie. Jak tylko doszliśmy do szczytu na chwilę pojawił się w chmurach, to była tylko chwila.
To co dobre nie trwa wiecznie. Pora na śniadanie i gdzie tutaj zjeść jak pada śnieg i podwiewa? Trzeba było zejść w świerki, bo tam przynajmniej do herbat śnieg nie padał, a było go już sporo i leciało więcej z nieba.
Zeszliśmy ze Stromej i mieliśmy dojść do niebieskiego szlaku pod rezerwat. Znów było trałowanie. Wyglądało to malowniczo dopóki nie robiło się w tym śniegu pierwszych kroków w puchu.
Z Kamilem poszliśmy naszym tempem i to był gwóźdź programu. Okazało się, że nasze trałowanie nie było zbyt dużo warte dla mniejszych nóg pozostałej części ekipy. Trzeba było czekać, a śnieg już sypał się dużymi kilogramami z chmur. Gdy już wszyscy się zebraliśmy, pojawiła się jedyna sensowna decyzja na tą chwilę: schodzimy w dół!
Dla mnie znów okazało się to czymś nowym. Owszem pamiętam te przejście, ale jak szlakiem jeszcze nie było. Okazało się, że rodzinnie nigdy tutaj nie szliśmy więc…mieliśmy przygodę i możliwość zdobycia kolejnej “ostatniej” do zdobycia góry w Masywie Śnieżnika o nazwie Płaczka, wysokości 958 m npm. Szlak niebieski był przetarty wiec Gucio był naszym przewodnikiem. Powoli uczył się tego, jak sobie radzić z Jankiem i Kamilem, i się udało. Zbiegaliśmy w dół, dopóki był pierwszy. Potem wszystko trochę się “popsuło” bo zejście Kamila, było po prostu jego zejściem i koniec.
Decyzja o zmianie trasy była właściwa. Idąc już w dół niebieskim szlakiem było i ślisko, i śniegowo także nie zawsze to było łatwe. Temperatura nie była niska, co powodowało że raczki nie służyły, bo śnieg kleił się do nich. Mocno było to męczące, aż do zejścia na Płaczkę.
Gdy dochodzi się do schronu przy skrzyżowaniu Drogi nad Lejami i niebieskiego szlaku, jest ścieżka w las. Tam należy wejść. Gucio prowadził i bardzo szybko doszliśmy, do zasypanej śniegiem oczywiście, skały. To była Płaczka na pewno, ale zupełnie pod kołderką śniegu. Zrobiliśmy zdjęcie i uciekaliśmy w dół.
Gucio był liderem i od razu zaprzyjaźnił się z psem ratując Kamila. Potem ratował mnie przed Jankiem robiący marchewki. Janek uciekał przed Guciowymi marchewkami
W takim nastroju dochodziliśmy do końca naszej wyprawy. Uśmiech i czekanie na nagrody już dominowały przez ten czas, a ja się cieszyłem że nas po prostu nie zasypał ten wspaniały śnieg.
Idąc w dół tak myśleliśmy o naszych kolejnych “topowych” wyprawach zimą. Po tym jak poznaliśmy góry, nie jest to łatwe. Wszystko wydaje się naj, ale i nowe bo zimowa porą. Na kolejną wyprawę już wskazaliśmy Góry Stołowe, tylko który szlak, który skrót został do przedyskutowania…a góry są piękne zimą i wbrew pozorom dużo łatwiejsze niż latem. Trzeba iść!