Stroma, Sadzonki, Śnieżnik, Średniak.
kwiecień 23, 2019 by Jarek
Kategoria: Włóczykij i Tysięczniki
To było najtrudniejsze przejście w Masywie Śnieżnika dla nas jako rodziny. To była najfajniejsza, najciekawsza wyprawa w tych górach i dodatkowo pierwsza, która obeszła Śnieżnik. Była też całkowitą niespodzianką….bo w istocie prawie nie szliśmy szlakami. No i poznaliśmy najciekawszą górę Masywu, być może z najtrudniejszym tutaj podejściem: STROMA! Nazwa zobowiązuje!
Wszystkie te szczyty należą do Tysięczników Ziemi Kłodzkiej. Ich rozrzut powodował, że musieliśmy zrobić “koło” przez Śnieżnik, a to są zawsze trudne wyprawy i to w śniegu. Stroma przed nami była pierwsza.
Dominuje nad Kletnem i jest górą w której osadzona jest Jaskinia Niedźwiedzia. Mieliśmy do wyboru: albo wejście właśnie od jaskini, albo wytyczyć własną drogę…co oczywiście też zrobiliśmy.
Chłopcy w formie byli. Janek wręcz biegł do przodu i choć zatrzymał się na chwilę by popatrzyć na wiosenne kwiatki, to “odjechali” z Kamilem.
Nasza trasa zaczęła się przy centralnej tablicy Kletna, gdzie podawane są informacje o jaskini. Zazwyczaj szliśmy żółtym szlakiem mijającym wejście do niej. Tym razem od razu w lewo w “drogę dla rowerów i narciarzy”, czyli Duktem nad Cisowym Rozdołem
Na rozgrzewkę idealna. Kamil oczywiście narzucił tempo, którego nikt nie był w stanie wytrzymać. Janek próbował do niego dojść…bez szans, a my powoli za nimi. Po przejściu ponad kilometra zaczęła się nasza przygoda. O jej jakości zawsze świadczą dwa fakty: czy Janek marudzi, czy Kamil jest zgięty w pół, czy też nie. Wejście do naszej przygody jest oznaczone numerem identyfikacyjnym jak na zdjęciu poniżej.
Od tego momentu kończy się spacerek, a zaczyna się podejście w stylu karkonoskich szlaków, po kamieniach i do góry. Tutaj sugestia: wszystko co ma w nazwie, stroma, ostra, spiczak, stożek, ukrywa ostre podejście. Zanim się zdecydujecie zawsze warto spytać się, czy mam na to siły…my mieliśmy. Chłopcy szli do góry: Kamil zgięty w pół, Janek bez wypowiedzianego słowa…jak było cicho!
Do tego zaczął pojawiać się śnieg. Szliśmy dalej ostro w górę, świetnym kamienistym szlakiem. Kamil oczywiście już na górze czekał na nas patrząc z litością z góry, ale widać było że nawet on dostał zadyszki.
Wychodząc z linii lasu zobaczyliśmy Góry Bielskie, z tej innej perspektywy, bardzo pięknej w taką pogodę 8C, niebo bez chmur. Wychodząc powyżej 1 000 metrów nie było śniegu, gdyż Stroma jest cała w słońcu.
Kompletne zaskoczenie na górze. Doszliśmy naszą ścieżką do skrzyżowania leśnych dróg, Janek skręcił w prawo i pojawiła się “pierwsza” Stroma…było tylko wow! Skały, widoki i miejsce po prostu super. Dlaczego nie byliśmy tutaj wcześniej…tak tylko trafiało nam do głowy.
Potem okazało się, że jest jeszcze jedna Stroma, ta kulminacja i to było kolejne miłe zaskoczenie, bo znów skały, znów trzeba było się wysilić i znów było super.
Stroma mnie zaskoczyła. Wejście jedne z ciekawszych w tej części gór. Dynamika, zmienność i na koniec te widoki, każdy na pewno tego oczekuje w górach….no i można się zmęczyć!
Ten widok dla mnie do ciągłego pamiętania.
Pierwszy cel osiągnięty. Stroma, szczyt o wysokości 1 167 m npm był początkiem przygody bez szlaków w Masywie. Kolejnym były Sadzonki o wysokości 1 230 m npm znajdujący się od wschodniej strony, “czeskiego “ podejścia na Śnieżnik.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sadzonki
Jego lokalizacja powodowała, że nie za bardzo wiedzieliśmy wcześniej jak na niego wejść, bo daleko i zawsze mieliśmy pecha pogodowego jak szliśmy od tej strony na Śnieżnik. Połączenie ze Stromą w jedno przejście wydawało się być fantastycznym rozwiązaniem! https://pl.wikipedia.org/wiki/Stroma_(g%C3%B3ra)
Ze Stromej nie ma szlaku na Sadzonki…chyba że przez Śnieżnik. My jednak postanowiliśmy wykorzystać dukty leśne, jakich w tych górach jest pełno.
Ze Stromej wyruszyliśmy prosto w kierunku Śnieżnika.
Droga jest oznaczona jak wyżej, aż do granic rezerwatu. Przejście jest fantastyczne, bo trochę do góry, trochę w dół, ale nikt przed Wami tędy nie szedł . Gdy się zatrzymacie w tym miejscu jak niżej, to musicie wiedzieć, że jesteście już pod Śnieżnikiem!
Kamil oczywiście pierwszy i zatrzymał się w krytycznym miejscu przed tablicą oznaczającą rezerwat. I tutaj druga wskazówka. Linia rezerwatu oznaczona jest zieloną kreską namalowaną na drzewach. Wzdłuż tej granicy idzie ścieżka i my z niej skorzystaliśmy.
I znów poznaliśmy coś, co do tej pory nie znaleźliśmy, a wydawało się że już wszystko widzieliśmy i przebyliśmy w tych górach. Janek od razu rozpoznał Pradziada w oddali, ja Keprnika i szliśmy po śniegu mając głowę dookoła, bo wszystko było tak ciekawe. O ile wcześniejsze przejście było wymagające, to kolejna część trasy okazała się być bardzo trudna.
Wschodnie stoki Śnieżnika, te od Kamienicy, tworzące charakterystyczne leje są bardzo strome. Przejście przez Czarci Goń, a potem ponad Lejem Wielkim wymagało dużej ostrożności. Duża ilość śniegu, przy każdym błędzie powodowała, że zjeżdżało się w dół.
Jednak wysiłek się opłacił, bo dotarliśmy do chatki pod Śnieżnikiem, kiedyś przygotowanej dla WOPistów, a teraz to już zabytek. Janek dopytywał się co to jest, Kamil popatrzył i poszedł dalej.
Gdy wydawało się, że najgorsze za nami, znów ostry stok i śnieg podbiły skalę trudności…a chłopcy jak zwykle: im trudniej tym lepiej, ciszej, szybciej.
W pewnym momencie wyszliśmy już na stok Czarnego Grzbietu. Stąd już było widać Sadzonki, poniżej.
Nasza ścieżka zaprowadziła nas idealnie na wyjście na zielony szlak oznaczony numerem na świerku 292, zieloną kreską co do granic rezerwatu i tablicą informacyjną, że od strony Śnieżnika mamy rezerwat. W lecie to przejście byłoby dużo trudniejsze, niż to co nam się udało.
Od tego miejsca na Sadzonki było już niedaleko i na szlaku nie było nikogo.
Tutaj odpoczywaliśmy. Śnieg, niesamowita trasa od samego początku, pełna niespodzianek i podejść, zmęczyła nas, a nasz kolejny szczyt znajdował się po drugie stronie Śnieżnika widocznego jak na dłoni już w tym momencie.
Kamo nas nie zawiódł i jak wystartował do góry zielonym szlakiem, to znów nie mieliśmy szans by go dogonić. Dla oddechu tylko z Jankiem patrzyliśmy w dół, gdzie byliśmy. Sadzonki te na dolnym zdjęciu po lewej stronie.
Po tylu kilometrach, tak fajnej trasy nie było łatwo podejść do góry. Zobaczyliśmy za to nasz cel na ostatni dzień świąt, czyli czeskie ramię Masywu Śnieżnika, to powyżej.
Na samej kopule, była niespodzianka: śniegu już mało co, a Ci którzy chcą zobaczyć jak było dwa miesiące temu to polecam:
http://www.zespoldowna.info/snieznik-2.html
Janek już nie musiał chodzić po słupkach
Śnieg odkrył nam kolejną niespodziankę, gdy jego zabrakło. Okazuje się, że na szczycie na czeskim słupie granicznym jest pieczątka i choć bez tuszu, to jednak zrobiła na nas wrażenie.
Będąc na Śnieżniku szukaliśmy z góry naszego ostatniego celu tego dnia. Średniak o wysokości 1 210 m npm nie był jednak rozpoznawalny przez nas.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Aredniak
Schodząc patrzyliśmy tylko na słupki. Jeszcze niedawno chodziliśmy po nich, a teraz, jak ten najbardziej historyczny, były albo wyższe od Janka, albo niewiele niższe.
Średniak pojawił się, gdy już schodziliśmy do schroniska po pieczątki. Okazało się, że góra na którą tyle razy patrzyliśmy, mijaliśmy to jest właśnie Średniak, jedyna ostoja kozic w Polsce poza Tatrami.
Wychodząc ze schroniska pod Śnieżnikiem, Średniak jest niczym w zasięgu ręki…ale znów konieczne jest zejście z szlaku.
Tym razem Kamil najpierw nas podpuszczał, idąc z nami, a potem jak rasowy uciekinier pod górkę tak przyspieszył, że musieliśmy go wołać by wrócił, bo za dobrze mu się szło do przodu. Przejście od schroniska zabrało nam ok 15 minut.
Sam szczyt jest rozległą polaną z której widok na Śnieżnik jest doskonały, jeżeli ktoś chciałby zrobić fajne zdjęcia.
Dla tych, co lubią Śnieżnik, zejście było ucztą dla oka. Dla chłopaków było powodem by zbiegać, jak to oni. Nie było jednak łatwo wrócić. By “skrócić” przejście do Przełęczy Śnieżnickiej musieliśmy przejść drogą przez las, pełną śniegu.
Dla Janka dojście do przełęczy, było niczym cudowne doładowanie bateryjek. Stwierdził, że drogę zna, no i tym razem on będzie prowadzić i uciekać oczywiście w dół.
Nie udało się Jankowi. Śnieg był trudny, a Kamil ma dłuższe nogi i uciekł oczywiście do przodu.
Pojawiły się jednak bale, więc była szansa na trening chodzenia po nich i jakoś w końcu jednak udało się przegonić Kamila.
Po prawie 6 h i 30 minutach wędrowania kończyliśmy naszą wyprawę patrząc na nas cel numer 1: Stromę. To była najlepsza, najdłuższa, najciekawsza, najtrudniejsza wyprawa w Masywie Śnieżnika. Była to dla nas też pierwsza, dzięki której zrobiliśmy koło przez te niesamowite góry…i 16,6 km robią wrażenia, szczególnie gdy się patrzy na góry, które zdobyliśmy z dołu. Forma jest! Jesteśmy gotowi na kolejne wyzwania! Dla mnie zostanie w głowie ten dzień, jako ten najlepszy szlak w Masywie. Polecam.