Suchawa.
maj 7, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Na Suchawie byliśmy już kilka razy. Jednak za każdym razem celem był szczyt, a nie to co pod nim. 5 maj i mamy zimę, stąd zdobycie Suchawy w Górach Suchych wydawało nam się optymalną kwestią i tego co pod nim. Nasze ulubione góry i coś nowego w nich.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Suchawa_(g%C3%B3ra)
Suchawa ma 928 m npm i jest drugim najwyższym szczytem Gór Suchych. Zazwyczaj zdobywamy go od zachodu przy okazji np. zdobywania Waligóry. Raz jedyny próbowaliśmy zrobić to co zaplanowaliśmy teraz, ale się nie udało bo była zima.
http://www.zespoldowna.info/waligora-2.html
http://www.zespoldowna.info/z-sercem-do-serca-gor.html
Miało być 4 godzinne oczko pogodowe. W końcu maj i nie w głowie nam były widoki jak wyżej, ale przygotowaliśmy się na najgorsze. Celem miały być Czerwone Skałki, czerwony porfir występujący na zboczu Suchawy.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czerwone_Ska%C5%82ki
Zaplanowaliśmy nasza trasę jak 22 stycznia 2018 roku i zastanawialiśmy się ile śniegu będzie, choć niby to maj. 2C i na dole trochę śniegu, silny wiatr niosący wilgoć, ale jak to Finowie mówią: “Nie ma złej pogody, tylko niewłaściwie ubrani ludzie”. My ubrani właściwie i do góry znanym nam skrótem do przełęczy pod Javorovym Vrchem.
Patrzyłem na ten śnieg i ciągle powtarzałem sobie: “Przecież to 5-ty maj!”
Skrót czekał na nas jak zwykle. Chłopcy szybko wspinali się do góry, z tym że już na sam zielony szlak graniczny to Janek miał zaplanowane wejść pierwszy
Wchodząc na Široký vrch zlokalizowaliśmy w końcu Waligórę, która “wyszła” z chmur. No właśnie patrząc na pogodę nad Waligórą, musieliśmy sięgnąć po prognozę pogody, gdyż nie wyglądało to dobrze. Pytacie się jak to kontrolujemy, o to propozycja.
Radar gwarantował nam pogodę do 12…choć z wiatrem. Zatem poszliśmy dalej w kierunku Ruprechtický Špičák, który w tym układzie grzbietu jest najwyższą kulminacją.
…ale za nim tam dotarliśmy, to musieliśmy pokonać “interwały” typowe dla Gór Suchych, czyli mocno w górę, mocno w dół, choć na krótkich dystansach.
Zamiast mniej to było tylko więcej śniegu. Janka zdjęcie te poniżej wprawiło mnie w zakłopotanie, gdyż na dole zielona wiosenna trawa, a na górze typowa świąteczna choinka.
Śnieg stał się tematem dnia. Janek nie patrzył jak trudne, bo śliskie, jest zejście po korzeniach drzew. Wciąż mówił o śniegu…w końcu 5 maja
Patrząc na to przejście pod Waligórą miało się wrażenie, że to jakieś omamy. Janek goniący do przodu wołający “Śnieg”. Gdy się do niego w końcu dochodzi, to tego śniegu nie ma. Jednak już pod samą Waligórą śnieg nie odpuszczał.
Tym razem to Kamil wiedział jak pójść. Janek z wyraźnym kryzysem, chciał odpoczywać. Argumentacja, że za nim jest już szczyt podziałała.
Na Suchawie zasłużony odpoczynek. Nie było to jednak miłe, ze względu na wiatr i wilgotność. Poszliśmy zatem w dół na zbocze szukać naszych Czerwonych Skałek. Historia z nimi związana jest podobna w każdej rodzinie. Gdy jedna mówi o nich, to druga kojarzy je z Małpimi Skałkami, które są na Kostrzynie i vice versa.
Zejście/podejście od zachodu na Suchawę jest najfajniejszą częścią niebieskiego szlaku od Sokołowska na Suchawę. Widokowe, trudne, ale dające dużej dawki energii. Po Janku było to widać, śmigał jak kozica.
Zejście ze szlaku na Czerwone Skałki jest ukryte, pod gałęziami świerku. Błąd Janka i jego skręt w lewo, był w istocie najlepszym ruchem jaki mógł się nam w tym momencie zdarzyć. Dla mnie…cóż GPS musiałby podpowiedzieć.
Po tylu latach byłem tutaj pierwszy raz. Czerwony porfir wylewał się z grzbietu góry. Janek szedł skarpą, która robiła wrażenie…ale nie udało nam się zobaczyć Czerwonych Skałek. Były pod śniegiem…w końcu mamy maj!
Postanowiliśmy wracać, okienko się kończyło. Tym razem chcieliśmy przejść przez Dzikie Turnie, którymi do tej pory nie chodziliśmy. Jest to trasa przez Granicznik o wysokości 801 m, ale bez szlaku.
To był strzał w 10-tkę. Tam nie było śniegu, było ciepło…Janek nawet kierował i pokazywał jak przejść. Pokłócił się z Kamilem, który instynktownie świetnie wybrał drogę i nie chciał się zatrzymać pod dyktando Janka.
…a tam patrząc w prawo, widzieliśmy całą naszą drogę z rana. Najpierw Szpiczak, potem Široký vrch. Granicznik okazał się dużą polaną z fajnymi widokami, a przejście wymarzone. Taka góra na start.
Zejście z Granicznika dostarczyło dużo emocji. Janek wskazywał, gdzie byliśmy i próbował to nazywać. Muszę przyznać, że było to wyzwanie…te wszystkie szpiczaki.
Kolejny fajny dzień za nami. Znów przeszliśmy coś nowego i innego. W sobotę zapytano mnie, czy nam się to nie nudzi. Po tej naszej niedzielnej wyprawie mogę powiedzieć: wolę takie piękne nudy, niż być w domu z chłopakami którzy się nudzą.
Góry zawsze będę polecał.