Sušina, Černá kupa, Stříbrnická, Tetřeví hora
kwiecień 25, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Sušina jest 50-tą, co do wysokości górą Czech o wysokości 1 321 m npm. Była też naszym celem, gdyż jest najwyższą w grzebiecie Masywu Śnieżnika, będącego w całości po stronie czeskiej. Skoro zwiedziliśmy już cały polski Masyw, chcieliśmy zobaczyć jego czeskie ramię.
Nasz punkt startowy znajdował się w wiosce Stribnice w Czechach, do której bardzo łatwo trafić, gdyż jest to pierwszy zjazd w prawo, gdy minie się granicę polsko-czeską. Zatrzymaliśmy się obok tego znaku-skrzyżowania szlaków, gdyż chcieliśmy rozpocząć naszą wyprawę żółtym szlakiem w kierunku na Śnieżnik, choć nie szliśmy na tą górę.
W tym dniu pogoda miała mieć najbardziej istotne znaczenie. W piątek było chłodno, ale stabilnie, słonecznie. W sobotę było gorąco i słonecznie. W ten dzień, poniedziałek było zimno, miało wiać i pogoda miała być zmienna. Musieliśmy się poubierać wielowarstwowo, co nie oznaczało łatwiejszego chodzenia…ale zaczęliśmy dobrze ze słońcem i chłopakami marudzącymi, ale gotowymi do marszu. Janek zaczął dobrze pierwszy marudzić. Kamil nie był zdecydowany, ale wolał mimo wszystko iść.
Bardzo istotnym elementem tej wyprawy były skróty. Jednakże tym razem zaplanowane na bazie bardzo dobrej mapy Masywu Śnieżnika z podziałką 1:25 000. Na mapy.cz nie było takiej dokładności. Janek tutaj znów się wkręcił w temat, bo niebieska kulka GPS, bo spadochron na mapie…poszliśmy. Na poziomie Strakovy skolky mieliśmy pierwszą wątpliwość: czy iść dalej żółtym do góry, czy jednak skręcić na asfalt niebieskim. Janek zadecydował idziemy w góry, a Asia tylko potwierdziła: żadnego asfaltu.
Gdy byłem tutaj pierwszy raz ponad 30 lat temu, było pełno drzew. W ostatnich latach wichury, tak samo jak w Polsce, w znacznym stopniu zdegradowały drzewostan…ale dzięki temu liczba ptaków jaka była widoczna była niesamowita. Próbowaliśmy przypatrzeć się ziębie, ale uciekała nam. Janek tylko próbował pokazywać gdzie jest, ale to i tak było za wolno.
Wybór przejścia był znakomity. Było pod górę. Szło się w istocie wiosennym strumykiem i to była frajda. Dodatkowo pod sam koniec podejścia zrobiliśmy 40 metrowy skrót, idąc prosto wzdłuż strumienia, zamiast zygzakować.
W ten sposób wspięliśmy się na wysokość 920 metrów i pojawił się śnieg. Janek preferował od razu inny kierunek drogi, ale w końcu dał się namówić. Ponad 1 km musieliśmy iść po śniegu, który tutaj zalegał na wschodnim, ocienionym stoku bardzo dużymi ilościami.
W ten sposób doszliśmy do naszego kluczowego punktu: Nad Stvanici, gdzie zielony szlak którym do tej pory szliśmy, rozchodził się…a i nasz skrót miał się stąd zacząć. Czekało nas niemalże bezpośrednie wejście na ponad 200 metrowe zbocze.
Janek miał oczywiście swoją koncepcję, jak zwykle tego dnia, ale musiał się dostosować. Próbował dzielnie, ale Kamil jak to on był znów pierwszy. Na szczęście była Asia i wsparła Janka w tym podejściu…głównie dopingując słownie i trzymając za rękę.
Ucieczka Kamila do przodu zdopingowała Janka, a pojawienie się pokrywy śnieżnej zmotywowały go do przyspieszenia.
Próbowaliśmy dojść Kamila, ale było to poza naszym zasięgiem. Testowaliśmy wszystko nie dało rady, więc go zatrzymaliśmy po prostu w nasz sposób.
Rozpoczęliśmy naszą ostatnią część skrótu wzdłuż rezerwatu i chcieliśmy dojść do punktu startowego paralotni. Było zdecydowanie trudniej, gdyż ilość śniegu była bardzo duża, było stromo, a ścieżka prowadziła przez młodnik, w niektórych miejscach bardzo zarośnięta.
Na koniec była niespodzianka. Janek, który w końcu miał szansę wyrwać do przodu zobaczył bunkier. Był nim tak zainteresowany, że zanim doszliśmy to już go zwiedził sam.
Linie czeskich umocnień na jakie natrafiliśmy pochodzą z czasów z przed II wojny. Są zlokalizowane w kompleksie na szczycie Tetřeví hora o wysokości 1 251 m npm.
https://cs.wikipedia.org/wiki/Tet%C5%99ev%C3%AD_hora
Tam Janek, jako kierownik wyprawy, upatrzył sobie jeden i zarządził odpoczynek. Było miło, słonecznie i w miarę spokojnie. Jak się okazało, to były ostatnie momenty takiej pogody na najbliższe godziny.
Z tego miejsca można było w końcu pokazać Jankowi, gdzie idziemy. Sušina, mająca charakterystyczną kopułę, była już blisko. Jednak Jankowi była bardzo obca. Nie umiał wymówić nazwy szczytu. Siły go jednak nie opuszczały i wciąż chciał być pierwszy, bo bunkry, drzewa, no i Kamil może zabłądzić.
https://cs.wikipedia.org/wiki/Su%C5%A1ina_(Kr%C3%A1lick%C3%BD_Sn%C4%9B%C5%BEn%C3%ADk)
Rejon ten przedstawia obraz jakieś totalnej katastrofy. Większość drzew powalona i nie widać oznaczeń szlaku.
Janek bardzo intuicyjnie prowadził. Nie korygowaliśmy jego, sam dobierał drogę i wyszło mu świetnie, ale szczyt i tabliczki tym razem okazały się nic nie wartym przerywnikiem. Znalazł je i poszedł dalej, bo on prowadzi.
Cel został osiągnięty. Teraz niebieskim szlakiem mieliśmy dojść przez Černá kupa 1 295 m npm, Stříbrnická 1 250 m npm do przełęczy, w ten sposób przechodząc przez najwyższą część czeskiego Masywu.
https://cs.wikipedia.org/wiki/%C4%8Cern%C3%A1_kupa
https://pl.wikipedia.org/wiki/St%C5%99%C3%ADbrnick%C3%A1
Zmieniła się pogoda. Zaczął wiać wiatr, przyszły chmury, było zimno. Janek troszeczkę się wycofał, ale też popełnił błąd. Idąc niebieskim szlakiem, zgubił go i poszedł w złym kierunku. “Umarły las” wydawał mu się zbyt przyjazny. Musiał zawrócić i to spowodowało, że na chwilkę wolał iść drugi.
Pojawienie się jednak przejścia z desek zmieniło ogląd sytuacji i Janek wrócił na czoło.
Schodząc z Černá kupa zobaczyliśmy Śnieżnik, ale był w chmurach. Janek świetnie go rozpoznał.
Zaskoczyło nas jak Kamil, grzecznie szedł za Jankiem. Nie protestował, nie szukał swojej drogi, szedł za nim.
Najfajniejsza część naszej wyprawy została jednak mocno zmieniona przez wiatr i zimno. Przejście między Černá kupa a Stříbrnická jest bardzo “karkonoskie” z pięknym widokiem na Śnieżnik. Jednak w taką pogodę, Janek zasuwał do przodu i nawet głowy nie podnosił, a jakby mógł to ubrałby na oczy jeszcze coś.
Ze zboczy Stříbrnická można podziwiać cały czeski Masyw, jak i polską “bliźniaczą” część od Trójmorskiego aż po Mały Śnieżnik. Janek rozpoznał wieżę na Trójmorskim, czyli już się wryło.
Zejście ze Stříbrnická o każdej porze roku jest trudne. Ostre z kamieniami. Tutaj ze śniegiem. Zjeżdżało się tak, że Kamil chciał abym podał mu rękę i było dobrze.
Doszliśmy do przełęczy, którą ja łączę zawsze z Sadzonkami, choć nie jest to geograficznie uzasadnione. Janek pokłócił się z nami jak iść i łaskawie zaakceptował kierunek jaki wybraliśmy.
Pogoda znów się zmieniła, ale na lepsze. Gdy chłopcy usłyszeli, że już schodzimy byli wyraźnie zadowoleni, ale to zejście zielonym szlakiem do spotkania z niebieskim/czerwonym czeskim szlakiem miało być wyzwaniem. Asia tylko pamiętała, że kilka razy tędy uciekaliśmy przed burzą, zmianami pogody, ale nie spodziewała się, że będzie tak wysoko, tak stromo i tak “strumieniowo”.
Podczas całego przejścia Janek nie bał się aż do tego momentu. Po pierwsze ostre nachylenie, po drugie pamięć o trudnych Sadzonkach i śnieg płynący, robiły na nim wrażenie. Z tyłu powyżej cały Czarny Grzbiet jak na dłoni.
No i strumieniowo, co to oznacza? Cóż, gdy minęliśmy stałą pokrywę śniegu, pojawiły się strumienie, które pokrywały całe przejście wodą. Dla Janka to była frajda, my z Kamilem od razu woda w butach.
Zejście na czeską stronę jest troszkę podchwytliwe. Ten kto zna te rejony wie, że po pierwsze przechodzimy na “drugim” zbliżeniu się szlaków. Po drugie szukamy najwyższego świerku, jak go znajdujemy to skręcamy ostro w prawo i dochodzimy do szutrówki…i Jankowi tego trzeba było. Na takiej nawierzchni, nikt nie ma z nim szans. Nawet uroki Stříbrnická dominującej nad nami nie zrobiły na nim wrażenia. Poszedł.
Janka zatrzymaliśmy na rozejściu się szlaków. My wracaliśmy wciąż żółtym szlakiem.
Gdy doszliśmy do schroniska Navrsi był odpoczynek i czas na pieczątki…ale obiad był najważniejszy. Więc ostre zejście daje szanse na bieganie w dół. Pobiegliśmy.
Trwało to zadziwiająco krótko. Doszliśmy do naszego punktu początku. Kolejna pętla zrobiona, poznane szczyty czeskiej części Masywu Śnieżnika. Było fajnie i znów spokojnie. Z całego Masywu pozostają nam jeszcze do zdobycia Podbelka i Slamnik. Może od Sklene i to będzie wtedy już wszystko, choć może ktoś jeszcze coś zaproponuje. Ja polecam Masyw Śnieżnika.