Świnica.
wrzesień 30, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Lista do Diademu Gór Polskich zawiera 80 szczytów. My zdobyliśmy do tej pory 79. Została ta ostatnia Świnica. Pełna niezwykłości, trudna i niedostępna góra, która na nas czeka. Bez tego nie będzie ani Diademu, ani Korony Tatr.
Tak myśleliśmy o niej po zdobyciu Tokarni. Po pierwszych dwóch wyprawach w Tatrach zastanawialiśmy się jaki kolejny cel wybrać. Myśleliśmy o Sławkowskim Szczycie. Odpoczęliśmy, wstaliśmy i okazało się, że idziemy na Świnicę.
Góra ta jest jak symbol. Choć Rysy ciągną wszystkich bo najwyższe, to jednak Świnica z jej historią, dostępnością, liczbą wypadków, zmiennością pogody tworzy coś, co ciągnie wszystkich tam jeszcze bardziej niż na Rysy.
Dla nas Świnica była ostatnia do Diademu, kolejnym szczytem do Turystycznej Korony Tatr, a pogoda była wyśmienita. Było sucho. Czy można było wymarzyć sobie lepszą porę na jej zdobycie?
Plan trasy przewidywał wejście z Kuźnic na Kasprowy Wierch, po Świnicy (7) cel numer 8, a potem przez Beskid ostatni szczyt Tatr Zachodnich cel numer 9 i Skrajną Turnię (10) bo ma więcej niż 2000 metrów i jest przy szlaku.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Świnica
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kasprowy_Wierch
https://pl.wikipedia.org/wiki/Beskid_(Tatry)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Skrajna_Turnia
Wystartowaliśmy z Kuźnic wcześnie rano zielonym szlakiem na Kasprowy. Był już na starcie mały bunt, no bo kolejka jest. Na szczęście nie jeździła.
Było za łatwo i za lodowato od strumyka. Janek miał focha, a Kamil nie i jak tutaj iść na dwie prędkości? Przerwa techniczna i wszystko się zmieniło: Janek z przodu, a Kamil z tyłu…a po chwili obaj znikali z widoku.
Dobrze, że zatrzymali się na Myślenickich Turniach. Nie było dyskusji o odpoczynku tylko o rozbieraniu się. Było trochę sprzeciwów w temacie, ale się udało. Spowolniło to jednak tempo Janka, który znów miał focha i Kamil znikał z przodu, a my wlekliśmy się za nim. Dobrze, że choć słońce zaczęło letnio nam świecić.
W pewnych momentach Kamil miał nad nami przewagę ponad 100 metrów, ale to że było go widać na trawersach tylko dopingowało Janka. Kamil z drugiej strony po sprawdzeniu, że idziemy za nim, szedł swoim tempem do góry, a nie było powodu by hamować.
Pojawiły się Czerwone Wierchy, więc Janek włączył się, że chce pić. Jakoś sobie to ułożył, że Kasprowy i Czerwone Wierchy to jest to samo i tam będzie przerwa. Nie było szans by to wyprostować, więc trzeba było dyskusję zamknąć krótko: PRZERWA NA KASPROWYM PRZY KOLEJCE. No i był to kolejny błąd, bo kolejka zaczęła jeździć. Kamil nawet poczekał by pokazać, że on chce kolejką. Nie wspomnę dyskusji…o tyle dobre to było, że Janek wyszedł na prowadzenie choć na chwilę. Było trochę ciszy.
Ostatecznie po chwili wszystko wróciło do normy. Kamil ponad 50 metrów przed nami, Asia próbująca być blisko niego i my z Jankiem na końcu, a ten miał co raz większy kryzys fochowy, pomimo tego, że Ci którzy nas wyprzedzili na początku zostali teraz wyprzedzeni przez nas, a Janek lubi po raz “kolejny” krzyknąć Dzień Dobry w różnych językach na szlaku. Spróbowałby ktoś nie odpowiedzieć!
W końcu weszliśmy na Kasprowy. Był odpoczynek i “odżywianie”. Ja musiałem oczywiście podbić książeczki w tym czasie.
W górach najważniejsze jest picie i jedzenie. Zmienia ono sytuację krańcowo. Foch Jankowy ustąpił, była werwa i gotowość do zdobywania góry…nawet nie było najważniejsze to o jaką chodzi. Była moc…a z Kasprowego już wszystko było widać!
Pierwsze kroki po czerwonym szlaku i wiedzieliśmy, że to jest na tyle dostępny szlak że będzie dość tłoczno. Z drugiej strony informacja o zamknięciu przejścia między Świnicą a Zawratem, niejako gwarantowała korki! Szliśmy jednak najpierw na Beskid, typowym szlakiem dla Tatr Zachodnich, tylko kozic było brak.
Wrażenie jakie miejsce to daje jest kolosalne. Najpierw się widzi Krywań, na którym byliśmy, a zaraz potem pojawia się Świnica. Najpierw niegroźnie, przysłonięta Pośrednią Turnią.
Idąc w ten sposób dochodzimy do Beskidu mającego już 2012 metrów będącego ostatnim szczytem Tatr Zachodnich, należącego do naszej Korony Tatr. Tam też zostawiamy ponad połowę idących osób. Trochę nam ulżyło.
Kolejny cel to Skrajnia Turnia, pierwszy szczyt Tatr Wysokich. Minęła nas grupa osób, żegnając nas dobrym słowem i uśmiechem na Jaśkowe Dzień Dobry i Miłego Dnia. Było dobrze. Nikt z nas nie był zmęczony, trasa wydawał się łatwa i jakoś nie wymagająca.
Do Skrajnej Turni o wysokości 2 097 m npm nawet nie zatrzymywaliśmy się, bo nie było jak zatrzymać Kamila, który po prostu szedł jak na spacerze stałym tempem, choć pod górę.
Zatrzymał się w końcu no bo zdjęcie. Zrobione i zaczęły się “schody”. Dzisiaj wiem, że gdybyś nie byli na Pachola, to Świnica przeraziłaby nas, a tak stwierdziliśmy że wygląda jak Pachola. Strachy zatem zostały tam.
Ta piramida wyłaniająca się zza kolejnej Turni nie przerażała nas. Działała nawet kojąco: my to przerobiliśmy tak jakoś padało między nami…ale im było bliżej wracały te same pytania co z Pachola: jak tam wejść? Na razie były schodki, płyty i jak na Babiej Górze.
Optyka się zmieniła na Przełęczy Świnickiej. Zdecydowanie na tyle, że musieliśmy odpocząć przed zdobywaniem. I to był błąd. Siedząc i czując wielkość Świnicy można było się jej bać…a tak było na Pachola. Wielka, bez śladów szlaku…na podejściu nawet okazała się być miła jak to stwierdziła Asia.
Emocje jakie temu towarzyszyły jakoś ukryły problemy techniczne, które były. To, że szliśmy po wyślizganych płytach, to że było “kominkowo” i “powietrznie” nie robiło różnicy. Asia wspomagała Kamila, Janek szedł ze mną i to rewelacyjnie obydwaj radzili sobie z tym, co było ich słabymi punktami.
Skala trudności narastała. Patrząc na to jak wyślizgane są skały, zrozumiałe jest jak Świnica jest niebezpieczna gdy jest mokra. Dla nas była łaskawa. Ja jednak będę ją pamiętał zawsze od tego momentu. Schodziliśmy w dół, by ją zdobyć !!! trawersując jej zbocze do szczerbinki zawijającej szlak na drugą zachodnią stronę góry. Trudne dziadostwo i jest to moment, gdzie szlak się korkuje. Myślę, że to było dla nas specjalnie. Tak specjalnie bo ludzie patrzący na nas zaczęli nas dopingować, wspierać, wręcz przepuszczać by móc na nas popatrzyć. Idąc po łańcuchach za nimi zawsze mieliśmy fory. To ludzie nas przepuszczali w kolejce, to czekali aż my weszliśmy.
Im było wyżej tym było trudniej. Asia z Kamilem wytyczała mu “szlak” ruszania rękami i nogami. Była to w istocie mapa ruchów, gdzie tylko było słychać: “Kamil prawa ręka do łańcucha, a lewa noga wysoko do skały.” Byli niesamowici. Kamil dzielnie uczący się jak wejść, miał na tyle dużo sprawności i siły, że jak wiedział co ma zrobić to szedł. Wow!!!
Z Jankiem była inna historia. ON SAM!!! Spróbuj się zbliżyć!!!…ale czasami nogi były za krótkie, ręce nie mogły sięgnąć skały i tutaj głowa pracowała niesamowicie. Śmiałem się, że od tego wyciągania to mi dziecko urośnie…i chyba urosło.
I jak myślisz, że jesteś na szczycie, to mamy “zawijkę” grzebienia i stoisz pod kolejnym kominkiem. Janek jak zobaczył, że to ostatnie 20 metrów do góry to śmigał, że miałem problemy by go dogonić. Byłem dumny z Asi, Kamila i Janka. Ściana w pionie a potem sama końcówka, pociętej skały była technicznie bardzo trudna, a im się udało…a ja słyszałem: “Patrz ile ma Koron”, “On jest chyba autysta i jest tutaj tak wysoko, niesamowite”, “Jak młody świetnie trzyma łańcuchy idzie lepiej niż ojciec”. To tylko te, które zapisałem na górze. I nikt nie widział w chłopakach niepełnosprawnych, podziwiali ich za to gdzie są jak dużo wkładają w to wysiłku. TO BYŁ SZACUNEK dla nich.
To był najtrudniejszy moment już prawie na szczycie. Techniczny majstersztyk, tak można nazwać przejście Janka, “małego człowieka”. Kamo dał “nogę” i poszedł. Janek kombinował. Ja nie mogłem pomóc, gdyż sam stałem na występie o szerokości 3 cm i czekałem. On dał rady!!! a ludzie patrzyli i gratulowali. Ciepło było
Dostaliśmy nagrodę za to przejście. Dostęp wśród wielu nóg do słupka granicznego na Świnicy by móc zrobić zdjęcie
Prawie 10 km do góry, prawie 1 400 metrów podejścia i emocje były tak duże, że nie czuło się tego. Ja miałem wrażenie, że to był spacer…a Asia tylko powtarzała, że z tą uprzężą wyglądała jak potłuczona, ale była wspaniała. Ona liderka i siłaczka. To by się nie udało bez jej determinacji i wspaniałej komunikacji z ludźmi. Patrzyli na nas, uśmiechali się, podziwiali te wszystkie osiągnięcia chłopaków.
Widok z Świnicy piękny, ale tylko minuta i trzeba było schodzić. Nie było miejsca na szczycie a kolejne osoby chciały zejść. Ustawiliśmy się w kolejce i znów szok. Schodźcie pierwsi my poczekamy. Ci z dołu: “Schodźcie miło się Was ogląda!” To szliśmy.
To było niezwykłe zejście. Asia znów z Kamilem, dla którego była “tłumaczem” ścianek, łańcuchów, skał, występów. Kamil świetnie ją rozumiał i zrobił coś, co szokowało mnie: SAM ZE WSZYSTKIM SOBIE RADZIŁ, ROZUMIAŁ ASIĘ, ROZUMIAŁ GÓRĘ!!! Chciało się wyć. Co do Janka, to powiem brzydko: “wku…” mnie to ciągłe ja sam, “nie dotykaj”, “widzisz Pan mnie złapie”…a po chwili na głos KORONAWIRUS DWA METRY i wszyscy umierali ze śmiechu.
JAN ZSZEDŁ KOMPLETNIE SAM PO ŚCIANACH PIONOWYCH BĘDĄC MISTRZEM KOMBINOWANIA, ROZCIĄGANIA SWOJEGO CIAŁA W NIESKOŃCZONOŚĆ.
…a ludzie ich chwalili, gratulowali, przybijali “rękawiczkowe” piątki. Byłem dumny jak PAW, że mam taką dzielną rodzinę i mam szczęście cieszyć się nią z tymi dobrymi ludźmi tak wysoko na górze.
No i właśnie. Jak się wchodzi to emocje pochłaniają w 100%. Nie widzi się “powietrza”, które nas otacza, zagrożeń i ryzyka. Jak się schodzi i to bez odpoczynku, bo nie ma gdzie świat, wygląda inaczej.
Te łańcuchy w dół, po tych śliskich płytach skalnych. Tak sobie myślałem: “Jak Janek zejdzie to się upiję z radości, ze to koniec”. Ja się bałem za niego. U Asi słychać było komendy do Kamila, a on kapitalnie reagował na jej instrukcje i nie było żadnych problemów…a u Janka te: JA SAM, ZOSTAW, MÓWIŁEM ŻE DAM RADĘ, NOGA NA SKAŁĘ, ŁAŃCUCH DO PRAWEJ RĘKI…on wiedział jak zejść, a ja miałem paść ze strachu za niego i za siebie.
Jak skończyliśmy łańcuchy, to ja byłem mokry z wysiłku i emocji, a on: “Tato gdzie są jeszcze łańcuchy?”. I jak żyć?
Reszta zejścia była prosta jak bajka dla chłopaków. Zeszliśmy odpocząć na przełęcz i wiadomo, kto był zmęczony: RODZICE. Chłopcy łaskawie zjedli zapasy, Janek odkrył, że warto jednak się “nasłonecznić” przed dalszą drogą…a ja patrzyłem na moich GENIUSZY!!! Byli fantastyczni. Z Asią wymienialiśmy uwagi o nich, o ludziach. Widziała to wszystko tak samo jak ja. Ciepłych wspierających ludzi, pełnych szacunku dla geniuszu chłopaków w tym wejściu, które było dla nich trudne, a przed wejściem oczywiście niemożliwe, bo tak chciał świat. Oni pokonali kolejną barierę i to łatwiej, sprawniej niż my się spodziewaliśmy.
No i był to ten moment, gdzie szczególnie trzem osobom trzeba było wysłać informację o tym osiągnięciu:
TERESA która tak wiele dała wszystkim dzieciom z ZD, zawsze w nie wierzyła, była tak zaskoczona z jednej strony, a z drugiej się tego spodziewała, że wysłała nas w końcu w Himalaje z radości
OLEK nasz wierny kibic od tarczycy, skwitował krótko: ja już z Wami wyżej Bieszczad nie idę, za wysokie progi, nie dam rady
Ewa kolejny człowiek, który wyleczył wiele wad serca, wspomniała o zmianie teorii w ramach kardiologii, że to ona chyba tego nie przewidywała…ale cóż się zdarzyło.
Trzeba było wracać. Czarny szlak w dół. Ścieżka na 80 cm, co niektórzy trzymający się ścian, a chłopcy szli.
Podziwiałem Kamila, który w takiej sytuacji miał zawsze problemy. Janek zaprzeczał ostatnim teorią wskazującym, że on chyba tez jednak nie lubi takich miejsc. Szli i wyprzedzali, a nad nami Świnica.
Zejście do Doliny Zielonej Gąsienicowej było rewelacyjne. Trudne, ale głowa odpoczywała od emocji, a upajała się widokiem stawów, krajobrazów. To był odpoczynek.
I znów jak usiedliśmy nad stawami by odpocząć, popatrzeć do góry wyglądało to dla nas jakoś nierealnie. My siedzieliśmy a mijali nas ludzie z Świnicy i gratulowali nam. Ciepło i szacunek, a jeżeli ktoś myśli, że chłopcy byli zmęczeni, to się myli. Zawiedzeni, że całe picie “ich” wypite, herbata wypita i została tylko woda…postanowili, że jednak idą.
Oglądaliśmy miejsca w których jeszcze nie byliśmy i to była w istocie ostatnia szansa. Im bliżej było Murowańca, tym ruch na szlaku przypominał miejskie, z przed pandemii, chodniki, gdzie ludzie przepychają się łokciami by przejść metr. Udało nam się zobaczyć jeszcze niedźwiedzia nad nami i uciekaliśmy w tłumie do takiego szlaku, by ludzi po prostu nie było.
No i wszyscy szli niebieskim, a my skręciliśmy na żółty do Doliny Jaworzynki i odpoczęliśmy od tłumów, bo było stromo i ślisko.
Jak tylko byliśmy w dolinie sytuacja niczym w filmie wróciła do początku: Kamil sam na przodzie, Janek próbował go gonić witając przy okazji KAŻDĄ osobę gromkim Dzień Dobry, a my za nimi.
https://www.instagram.com/joannapieniak/
Świnica zdobyta, Diadem zdobyty. Trzeba przygotować tylko książeczki, fotografie potwierdzające i chłopcy dostaną jako pierwsi w swojej “klasie” te odznaczenia.
Jednak nie po nie wchodziliśmy. Owszem był to kierunek, ale chyba nauczyliśmy się jednego: w górach ludzie szanują nas, nasze dzieci bardziej niż na dole i jest z tym nam bardzo dobrze. Warto z tym żyć, bo to motywuje, daje energię, która pcha życie dalej i łamie kolejne bariery, które są w głowach i to przede wszystkim naszych: RODZICÓW.
Po trzech dniach wypraw nasz licznik wygląda nieźle, a to dopiero początek i znów słyszę, że to niemożliwe dla osoby z ZD, czy autyzmem…ale my mamy plany i je będzie realizować, łamiąc to wszystko co nas ogranicza.
dzień wyprawy | zdobyte szczyty (cele) | długość trasy w km | przewyższenie w m |
1 | Jałowiecki Przysłop, Banówka | 17,9 | 1 344 |
2 | Brestowa, Salatyn, Spalona, Pachola, | 15,3 | 1 212 |
3 | Świnica, Kasprowy Wierch, Beskid, | 18,4 | 1 496 |
Trzeba było oglądnąć by zrozumieć co znaczy Świnica: https://m.youtube.com/watch?v=5Kc3Au7NJs4