Szalona Kazalnica
październik 11, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Rok temu zdobywaliśmy Szaloną Kazalnicę, ale od Płaczliwej Skały i Szerokiej Przełęczy. Tym razem postanowiliśmy przejść przez ostatni szlak Tatr Bielskich, na jakim nie byliśmy, czyli przez Dolinę Zadnich Koperszadów. Widzieliśmy ją wtedy z góry, a nie byliśmy. Jak jesień to jednak w Tatrach Bielskich!
https://www.zespoldowna.info/tatry-bielskie-szalona-kazalnica.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_Zadnich_Koperszad%C3%B3w
Szlak zaczyna się w Tatranska Javorina, tuż za Łysą Polaną. Chłopcy jak zwykle ostatnio, zrobili wszystko byśmy zaczęli trudno, ciężko, ale pojawiły się siły wsparcia, które ewidentnie pomogły.
Najpierw Murań trochę zaskoczył, ale popędziły do przodu gęsi. Były wyraźnie zaskoczone naszym pobytem obok, więc pomogły nam pójść dalej szybciej. Kamil przyspieszył jak zwykle, starając się nie patrzyć na “ptaszyska” a my za nim, nie wiedząc czy to jesień zrobiła takie kolory, czy to Lodowy Szczyt ma takie otoczenie, ale Kamil wyglądał z daleka nieźle!
Dogoniliśmy go na skrzyżowaniu szlaków pod Muraniem, po dobrym pościgu. Pomimo słońca, wiedziałem że ten szlak jest najlepszy w upały. Jak do tej pory robił wszystko by nas “schłodzić” i jakoś efektu słońca nie dawało się odczuć.
Do mostku mieliśmy asfalt. W Jaworowej Dolinie, czyli za mostkiem, byłem pewny, że jesteśmy w naszej Dolinie Kościeliskiej, tylko nie z taką liczbą innych turystów…choć i tacy byli. Musieliśmy przy tym wyglądać niezwykle profesjonalnie, bo nawet zostaliśmy przepytani na okoliczność dłuższej wycieczki przez jednego z nich …a widoki najlepsze z możliwych. Kamil nie patrzył na widoki, tylko spokojnie gonił jak to on do przodu. Janek za to, hamował pod górkę jak tylko Janek umie to zrobić. Człapał i człapał. Efekt “łatwego chodnika” tak bym to określił. Obchodziliśmy Murań, ile tam kolorów!, a to był dopiero początek naszej wyprawy. Już to kiedyś powiedziałem i napisałem: jesienią najlepsze są Tatry Bielskie. Na to wygląda, że tak samo uważała znacząca ilość polskich turystów, którzy tak samo jak my patrzyła dookoła nie mogąc wyjść z podziwu dla tego miejsca.
Chłopcy odjechali rodzicom trochę. Janek łapał swój rytm, Kamil miał swój rytm. My nie mieliśmy swojego rytmu. Odpoczywaliśmy patrząc na Szeroką, która robiła wrażenie! Tam wszystko robiło wrażenie. Nawet Janek dopytywał się o szczyty, a ponieważ na wielu z nich był to słyszeliśmy:”Byłeś!” od niego.
Było ciepło już, ale wejście do “kanionu” czyli Koperszadzkiej Bramki , było jak wejście do lodówki. Szybko się ubieraliśmy, oj szybko! Dobrze, że Kamil gnał swoim tempem, bo to zmusiło nas do gonienia za nim i udało się rozgrzać. Uwaga, to że świeciło słońce, to nie oznacza, że było ciepło. Efekt lodówki dawał wciąż płynący obok Koperszadzki Potok.
I już myśleliśmy, że będzie lepiej, ale weszliśmy do lasu, który utrzymał efekt lodówki, ale też mógł przestraszyć. Wchodziliśmy na mostek i tam wyraźnie w kilku językach napis UWAGA NIEDŻWIEDZIE!. Już szło się bać…ale można było doczytać, że są z drewna. Ulżyło, ale i rozgrzało odrobinę.
Już widziałem jak schodzimy wieczorem i nie ma tej informacji…była jednak krytyczna. Było to tez moment, gdy wyszliśmy z lasów do polan Doliny Koperszadów. Choć zarastają, robią wrażenie i można sobie wyobrazić, jak były rozległe i bujne. Janek zawsze na szlakach słowackich czyta wszystkie tablice edukacyjne. Tym razem nie mogło być inaczej. Jak zobaczył opis Jahňací štít , to tylko było “BYŁEŚ!” i wiedzieliśmy, że to będzie dzisiaj cały czas…bo Jagnięcy przecież jest ciągle nad nami w Tatrach Bielskich
…a wyglądał z tej strony niesamowicie, jedna wielka ściana. Zatem to BYŁEŚ robi wrażenie, bo byliśmy na jego szczycie.
https://www.zespoldowna.info/jagniecy-szczyt.html
Jagnięcy dominował, ale chłopakom świetnie się szło przez dolinę. Trudno było ich dogonić, ale ciekawość Janka lubi zaskakiwać. Nagle hamulec i pytanie:”Gdzie ta Kopa?” Na szczęście kopa czyli Belianska kopa już była w zasięgu i myślałem, że jej widok wystarczy. Nie! “Gdzie jest mapa?” padło. “Gdzie jest kopa?!” i trzeba było i na mapie i w rzeczywistości pokazywać coś, co jest przed naszym nosem.
Efekt “osiołka” od tego momentu był już z nami cały czas. Staliśmy, patrzyliśmy a Janek spokojnie: “Gdzie jest kopa?” Uratowały nas trawersy. Wędrowanie po Tatrach Bielskich, to przejścia “widokowe” jakich mało. Wędrowanie nimi jest niezwykle miłe, ciepłe, bo słońce świeci. Chłopcy zasuwali i choć dopiero teraz było pod górkę i było to odczuwalne, to bliskość kopy robiła różnicę u chłopaków.
Mijanie źlebów nad którymi są rzędy skał robiło wrażenie. Janek kulturalnie przy każdym takim “nawrocie” pytał co tam jest, ale szło się dalej i po chwili był kolejny. Nie można było się nudzić…no bo pojawiał się Jagnięcy i było: “BYŁEŚ!”
….albo Tatry Wysokie z tyłu i “BYŁEŚ!” Robiło to kolejne i kolejne, wrażenie, że to “byłeś” było tak częste . Kamil jednak poinformował nas, że koniec więc u chłopców pojawił się głód.
Nastąpiło przyspieszenie i to znaczne…choć to jeszcze nie był koniec, głód robił swoje. Kopske sedlo, czyli punkt rozdzielający Tatry Bielskie od Tatr Wysokich był już na wyciągnięcie ręki, ale tam też był śnieg i Jagnięcy.
Usiedliśmy i oglądaliśmy. Zapomniałem jedliśmy i szykowaliśmy się na wejście na Szaloną Kazalnicę, czyli Vysne Kopske sedlo.
Popatrzyliśmy na Jagnięcy…był w śniegu nawet z tej strony. Popatrzyliśmy na Szaloną Kazalnicę i szykowaliśmy się na grań, którą z daleka było tak dobrze widać.
To jest ten punkt załamania grani pod Hlupym. Jeszcze popatrzyliśmy w dół na Velke Biele pleso, na którym niedawno byliśmy, no i poszliśmy do góry patrząc jeszcze na Jagnięcy oczywiście.
Do pewnego momentu nie wchodziło się źle. Pierwsze przejście śniegiem, też nie tak źle…ale potem trzeba było jak wszyscy. Im bliżej grani tym lepiej, tym pewniej…a na dole jeszcze słyszeliśmy, że nie ma szans by wejść na górę.
Kamil radził sobie doskonale bez Asi, która wspierała Janka. Wkurzał się jedynie na to, że wpadał w moje ślady i było to mocno głębokie. Spodnie brudne, śnieg w butach, “jak tu iść!”.
Było ciekawej na kolejnym “zygzaku”. Janek z Asią walczyli dzielnie a my znów w śnieg.
Doszliśmy do grani. Kamil jakby się nie zmęczył, a Janek jakby wreszcie wrzucił szóstkę.
Oni chyba lubią chodzić granią
Zameldowali się na Kazalnicy i było wow!…odpoczynek! Dzieci odpoczywały, rodzice oglądali.
Tutaj można długo odpoczywać, ale się nie da. Jakoś weszliśmy, teraz trzeba było zejść. Tym razem jeszcze bliżej grani, jeszcze bardziej stromo zimowym przejściem.
U Janka “banan” na twarzy, bo Janki takie emocje lubią najbardziej. Asia próbowała wspierać obu synów, ale jak oni zbiegają w dół, to się po prostu nie da.
Zbieganie trwało chwilę i nawet nie zatrzymało nas na chwilę. Janek siłą zbiegania skręcił na trawersy i się szło!!!
Dopiero wracając można było docenić ten amfiteatr. Oglądania było całe mnóstwo. Śmiechów jeszcze więcej. każda tablica edukacyjna była czytana…i biegli chłopcy w dół. Dlaczego co niektórzy nie “biegną” pod górę? Przydałoby się czasami
Minęliśmy Dolinę Koperszadów nawet nie wiem kiedy. “Kanion” wciąż był zimny więc uciekaliśmy ile się da.
Dzieci w końcu pozwoliły na odpoczynek. My chcieliśmy odpoczywać, oni po piciu gotowi do startu: “Obiad czeka!”
Cóż w wielkim pędzie popatrzyliśmy na lewo i prawo. Oni nie szli, oni gonili po tym płaskim. Ciągle dokuczali nam i żartowali. Humory dopisywały. jakoś dziwnie ostatnio jest; startują ciężko i bez humoru, wracają szybko i z humorem. Czyżby obiad aż tyle znaczył?
Janek jeszcze poczytał kilka tablic, fajnych kolorowych. Już planował kolejną wyprawę…ale nikt na to co czytał w tym momencie nie miał ochoty…ciut za długa.
Jak skończyliśmy, wyszło na to, że powieliliśmy nasze przejście z poprzedniej wyprawy pod względem długości i przewyższeń. To były wymagające trasy, ale spokojne i ciekawe. Tatry Bielskie nas nie zaskoczyły. Idealne na długie, przede wszystkim jesienne ale i letnie wyprawy. Polecam.