Szpiczak czyli przez Góry Suche po czeskiej stronie
marzec 14, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
My to wiemy. Jeżeli nam jest źle, jesteśmy zmęczeni idziemy w góry, tam nie ma nieszczęścia. Jeżeli góry w tych złych dniach, to tylko Góry Suche, nasze najlepsze.
Ruprechtický Špičák czyli Szpiczak jest najrzadziej przez nas odwiedzanym szczytem bo zawsze jest tam pod górkę . Ale skoro Dawid po prostu biegiem na Szpiczak robi sobie 2 000 m przewyższenia, to my postanowiliśmy przejść się ostatnim chyba wariantem jakim nie szliśmy przez te góry…czyli przez Javori hory, czeską częścią Gór Suchych.
https://www.zespoldowna.info/to-co-sie-zaczyna-nalezy-skonczyc.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ruprechticki_Szpiczak
Czytając o wyprawach w Góry Suchy, słuchając Dawida postanowiliśmy wystartować na początek na Średniaka od południa z Nowego Siodła, zielonym szlakiem. Pamiętam jedną z historii, gdy wyprawa zaczynała się od Golińska i na Średniaku trzeba było robić odpoczynek, bo dał popalić. My się dokładnie na to nastawiliśmy, gdyż mieliśmy przerwę w chodzeniu…ale start był jak zwykle. Trzeba było gonić!
Nowe Siodło jest świetnym miejscem wypadowym. Jest zrobiona drogą asfaltowa dla rowerów i można nią podejść trochę do szlaku.
Nie było z nami Kamila, ale to nie oznaczało, że nie będziemy biec za synem. Jednego nie ma, to drugi goni. MY MUSIMY ZAWSZE MIEĆ KONDYCJĘ. W oddali już było widać nasze Góry Suche czyli z tej strony Javori hory.
“Kierownik wyprawy” kulturalnie się zatrzymał i poczekał na zejściu na szlak. Podziękowaliśmy łaskawie licząc na współpracę. Niestety były to jedynie marzenia. Zanim doszliśmy przedarł się przez brzózki i znów trzeba było biec. On biegł czeską stroną, my polską…i było pięknie patrzeć na Góry Stołowe i te czeskie i te polskie, które były za nami.
Próbowaliśmy Janka złapać, ale to wymagało biegania. Na tym odcinku jeszcze się udało!
Na tym już nie.
W oddali już widać było Szpiczak. Jednak to co pokazało się po drugiej stronie powodowało małe WOW! Śnieżka! Dla tego widoku warto było tutaj przyjechać i odpoczywać patrząc. W tym roku po raz pierwszy od lat nie wchodziliśmy na nią zimą, tak nie może być!
Nie ma lekko. Skończyły się łąki, trzeba było zmierzyć się z pierwszymi pagórkami. Janek pierwszy, ale już nie uciekał. Ba nawet zatrzymywał się nad wyraz często…było już pod górkę. Średniak robił wrażenie.
Nie byliśmy w połowie podejścia, a Średniak wyglądał jak skocznia narciarska patrząc z góry. Patrząc do góry, było tylko do góry
…a na sam koniec mieliśmy jeszcze śniegu na słupek.
Ubierać raczki, czy nie ubierać tak myśleliśmy odpoczywając. Janek na nie, więc okulary. Zaczęliśmy w Tatrach, teraz trzeba było kontynuować trening. Oj była wojna…ale ubrał, co nie oznacza, że na nos. Mała dyskusja i udało się, ale mina była nietęga. Okulary chyba ważyły z tonę, bo nagle Janek nie miał sił iść, a już było widać wieżę na Szpiczaku.
Dziecko przyspieszyło, bo odkryło że w cieniu może okulary podnieść do góry…to był komfort z tonę mniej. Dodatkowo Mama wsparła syna na lodzie z dwa razy, bez dyskusji o raczkach, więc humor się poprawił.
I jak to w Górach Suchych. Schodzi się z jednej góry by wejść na drugą. Janek popatrzył i powiedział, że idziemy na Kozi Róg. To był rodzicielski zong! Nie pamiętam…ale szliśmy na ten Kozi Róg skoro syn tak mówi.
Kolejny zong! Dziecko z miną obciążoną toną, ale w okularach.
Podchodziliśmy już na szczyt, Janek pewny za Asią, ja nie świadomy sytuacji za nimi.
Gdzie weszliśmy? Na Kozi Róg…zong!
Nie pytałem się już syna gdzie dalej, bo ja wiedziałem że z 3 razy na K… będzie i wstyd byłoby nie pamiętać, gdy inni pamiętają.
Na Kozinie, tym pierwszym na K, już musieliśmy odpocząć. Oj dawno nas nie było w górach. Oddech wychodził poza ciało i rozrywał, po prostu brak kondycji…a Dawid z lekkością w głosie mówił, że on tak 30 km tutaj biega dla rozgrzewki by było tak z 1 500 m przewyższenia.
Szpiczak znów bliżej, świetny, ale Śnieżka jeszcze lepsza. Można było odsapnąć przed tym zejściem w dół i podejściem do góry oczywiście.
Zejście z Koziny zawsze jest bardzo efektowne. Patrzenie na to “siodło” zawsze robi wrażenie i trochę przeraża zimą, ale tym razem nie było problemów. A jak to w Górach Suchych bywa, po zejściu było wejście tym razem na Kopicę, kolejne K. Janek znów zaskoczył, ale byliśmy już na to przygotowani….sprawdziliśmy wcześniej.
Janek zapomniał o swojej walce z okularami. Sam zaczął je wkładać i zdejmować w odpowiednich momentach, ba nawet ta “tona” z początku mu nie przeszkadzała. Szedł i gonił a obok nas Włostowa, Kostrzyna, Suchawa.
No i zaskoczyliśmy się trochę. Wydawało nam się, że tędy już chodziliśmy a tutaj znów pojawił się fragment “graniówki”, którą nie szliśmy. Zazwyczaj skręcaliśmy na Waligórę, a tutaj trzeba było iść prosto. Pojawili się turyści. Janek zdecydowanym “Dzień dobry” robił tak dobre wrażenie, że Panie Turystki przepytały nas czy dobrze idą do Sokołowska.
Minęliśmy Granicznik i przyszedł czas na podejście na Szpiczak, ten Ruprechtický Špičák najwyższy szczyt Javori hory. Ja pamiętam tylko jedno: zawsze jak podchodziliśmy tym niebieskim szlakiem do góry, to było tak samo źle jak żółtym na Waligórę…a zawsze robimy to w śniegu i lodzie. Pierwsze kroki i przeczucia, że będzie jak zwykle się potwierdziły widząc turystę zjeżdżającego na tyłku po lodzie i korzeniach…ale Janek “raczki nie!”
Walczył z lodem dzielnie, ale był bez szans. Musiał ubrać raczki. Nagłe stękanie i problemy ustały, docenił raczki.
No i weszliśmy! Pierwsze co nas spotkało to te zdanie:” Szybko weszliście!”. To jeden z turystów z grupy, która nas minęła na Kozinie. Byli zaskoczeni. My patrzyliśmy na wschodnią część Gór Suchych aż po Góry Sowie…chyba tam dawno nie byliśmy!
Kolejny zong tego dnia: Janek nie chciał wejść na wieżę! Oj syn mi się zmienia, aż nie poznawałem go.
Odpoczęliśmy. Kierunek żółty szlak w dół na Czechy. Tam nas jeszcze nie było.
Wtedy pojawiło się to: najpierw jeden, potem trzy a potem już cały tabun paralotniarzy na niebie, jak cała chmara ważek. Było tak fajnie, że nie dziwię się, że latali i latali nad nami….a Janek już biegł w dół żółtym szlakiem.
Niestety nie było tak łatwo jakby się wydawało, że będzie. Musieliśmy przejść skrótem z żółtego do niebieskiego. W ten sposób przechodziliśmy mały grzebień biegnący od Svietliny. Dał popalić jak diabli, choć nie był za wysoki. To my byliśmy już za słabi na coś takiego. Jak zeszliśmy poniżej lasu byliśmy gotowi położyć się i leżeć, bo znów widoki przed nami były nie do opisania.
Tak nam się to spodobało, że postanowiliśmy zrobić skrót przez łąki i latającymi paralotniarzami nad nami. Było po prostu nie do opisania!
Padliśmy. Muszę to przyznać. Odpoczęliśmy przy tym niesamowicie. Tego potrzebowaliśmy. Coraz częściej chodzi za nami te 2 000 m przewyższeń w Górach Suchych, o czym tak z lekkością mówi Dawid dobry duch tych gór. Musimy się do tego przygotować i będziemy próbować! Polecam Wam nasze góry.
Takie małe góry a wielkie wspaniałością…