Szpiglasowy Wierch
czerwiec 7, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Nie ma osób niepełnosprawnych na górze, bo one osiągając wysokość, muszą wykonać ten sam wysiłek, co każda inna osoba i szacunek dla tego wysiłku jest tak duży na górze, że wtedy wszyscy są równi wobec siebie….nie spodziewałem się, że kiedyś powiem te słowa i wciąż będą ze mną dzięki, ludziom których spotykamy wysoko w górach. Dziękuję Kubie z Gdańska.
Jak jedziemy w Tatry to zawsze z jakimś gotowym pomysłem. Za nami chodził wciąż Szpiglasowy Wierch 2 172 m npm. W zimie będąc na Wrotach, był w zasięgu, ale my aż tyle sił nie mieliśmy.
https://www.zespoldowna.info/wrota-chalubinskiego.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szpiglasowy_Wierch
Zatem plan był prosty: wysiadamy na parkingu idziemy po asfalcie do Morskiego Oka, a stamtąd ceprostradą na Szpiglasową Przełęcz. Plan był wyśmienity!!!
Plan był dobry na najdłuższą naszą wycieczkę w Tatry na pewno. Przewyższenia ponad 1 275 m też robiły wrażenie…ale pogoda i żona, to są dwa kluczowe punkty, determinujące nasze wyprawy. Strach się bać i trzeba słuchać jej rozsądku, bo taka jest żona i pogoda . Wysiedliśmy z samochodu i plan się sypnął. Żona była pogodna, ale pogoda nie była Szpiglasowa. Te chmury były ciężkie…ale szliśmy.
Ja atakowałem każdy wiosenny kwiatek jaki zobaczyłem, gdy rodzina stabilnym krokiem goniła na Morskie Oko. jakoś relaksowało mnie to bardziej, niż te chmury nad nami.
No i na Morskim Oku, nie było pogody, bo nie było turystów jak zawsze, a chmury skrywały Mięgusze…ale Morskie Oko wyglądało bajecznie. Z chłopakami…
…bez.
No i mogę tutaj opisać jak to z naszymi wyprawami jest. Jak Asia wie, że zdobędziemy szczyt, to tak będzie i to cały proces decyzyjny. Mentalnie przygotowani, nie patrzyliśmy do góry, gotowaliśmy się na wyjście “naszym” żółtym szlakiem na Wrota, gdy dwie panie nas wyprzedziły i stwierdziły, że idą na Szpiglasowy Wierch, bo będzie fajnie. Rodzina uśmiechnięta, potwierdziła że będzie fajnie i poszliśmy za nimi. Na Mnichu odbywała się jakaś magia, wpatrzony w to prawie wszedłem na Pana z TPNu patrzącego na nas tak jakoś dziwnie, jakby chciał nas jednak zawrócić.
Popatrzył na nas, my na niego i przekonaliśmy go, że damy radę, nawet z lawinami . To wszystko brzmiało jak jeden wielki żart: 1 czerwca koniec wiosny, a my wchodzimy w zimę…ale magia gór to magia gór. Na to wszystko pojawiło się słońce i poszliśmy dalej, bo już widzieliśmy Panie przed nami.
Skończyły się żarty i tylko Kamil mógł iść pierwszy. Ceprostrada bez śniegu i skrótu zimowego jest długa, piękna ale i męcząca. Zupełnie inna niż to nasze przejście z zimy “marcowej”. Ten moment z góry, to ten sam moment z dołu w marcu.
..ale góry to magia. Najpierw Mnich, niczym wielka skalna katedra.
Potem słońce i po chwili chmury…a na koniec śnieg. To była magia!!! Janek pozwolił wszystkim być oczarowanym, a potem trzeba było go gonić, a nad nim Miedziane, ostre i na szczęście bez śniegu.
Cały czas widzieliśmy Panie przed nami. Dodawało nam to otuchy, bo chmury były tak ciężkie, że nawet nie chciało mi się myśleć, że będziemy musieli przez nie przechodzić. Najważniejsze, że byłem…ostatni i musiałem ciągle gonić całą ekipę. Na skałach humor znacząco się poprawił. Oglądaliśmy cały festiwal walk świstaków, kozice nad nami, więc nie mogło być tak źle jak to widzieliśmy niżej, tudzież jak mówił Pan z TPNu. W końcu mamy dzisiaj wszystko nielogiczne: 1 czerwiec i zimę przede wszystkim.
Podejście do Doliny za Mnichem, to było jak wejście z prawie wiosny do pewnej zimy. Ciężkie podejście bez raków w świeżym śniegu byłoby bardzo trudne. Janek opanowanym krokiem do perfekcji ciągnął tempo do góry a my z nim, bo tam w końcu przerwa i ulga, bo znane miejsce z widokiem na Wrota. Wyglądały teraz jak ślizgawka.
Odpoczęliśmy i wiedzieliśmy, że to co było łatwe zostało już za nami. Cubryna w chmurach, ale Wrota nie i w oddali Szpiglasowy Wierch też nie. Chyba uwierzyliśmy, w tym momencie, że się da. Janek tak przyspieszył, że trzeba było go hamować. Kamil czuł, że jest trudniej, więc pilnował się Asi, najlepszego instruktora na świecie dla niego.
Był mały śnieg, zrobiło się więcej. Było ślisko, zrobiło się jeszcze bardziej, ale Janek i Asia mają coś w sobie, że w takich sytuacjach idą. To ciągnie nas, my za nimi.
Dar przywództwa, Janek ma po Asi. Ty mu mówisz Janek ostrożnie, a on tato to śnieg i gadaj z dzieckiem.
Ja do Janka: “Uważaj bo łańcuchy!”. A on do mnie: “Ja pierwszy!”
Dobrze, że choć Kamil miał dystans i spokojnie, zgodnie z instrukcjami od Asi pokonywał przeszkody. Przełęcz była już widoczna, ale najgorsze było też przed nami.
Na szczęście nie było nawisów na Miedzianych, ale trzeba było zrobić ostatnie zygzaki. Szerokość szlaku jakieś 30 cm…i Janek nie miał z tym problemów.
Przepaść w dół … Janek pomimo trudności śniegowych, skalnych…nie miał problemów.
Tam spotkaliśmy rodzinę: 3 dorosłych i 5 dzieci w wieku Janka. Przechodzili ten szlak i patrzyli na nas z dużym podziwem, tak jak i my na nich. Nie wiedzieliśmy, że to początek dobrych chwil. Bardziej skupialiśmy się nad tym co było nad nami. Podejście w śniegu jak w Alpach, a na górze już Szpiglasowa Przełęcz, tylko szkoda że nie było widać szczytu. Moja Asia, mój Janek takimi problemami nie przejmują się Są Wspaniali!
To było mordercze podejście. Kamil najbardziej wytrzymały z nas był gotowy iść dalej, ale szczyt w chmurze! Na szczęście Panie, które tyle razy mijaliśmy, właśnie schodziły i były tak zaskoczone tym, że doszliśmy za nimi, że nie było wyjścia. Nie mogliśmy nie wejść do końca!!! Kamil poprowadził pierwszy, a wysokość z lewej i prawej robiła wrażenie. Poniżej widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich.
…a grań niczym z filmów o zdobywaniu Alp.
Dobrze, że Asia prowadziła nas i Kamila tą swoją siłą i umiejętnością wskazywania ruchów. Wiatr wiał, chmury nadchodziły a my na szczycie Szpiglasowego Wierchu, kolejnego szczytu w naszej Turystycznej Koronie Tatr.
Na tym szczycie widać było naszą radość. Nie mieliśmy prawe wejść, bo wszystko było na opak przecież. 1 czerwiec i zima. Ostrzeżenia przed złą pogodą, a choć wyglądała na złą, to była po prostu zimowa, a my na nią byliśmy przygotowani. Bycie na tej górze jest naszym największym sukcesem w zimie
Wejść nie było trudno. Zejście było wyzwaniem. Pogoda się poprawiła i nagle zobaczyliśmy, że nasza ścieżka to na nasze pojedyncze stopy, z trudnościami skalnymi, które jakoś do góry nie były takim wyzwaniem.
Jak bracia się cieszą z sukcesu? Trudno uwierzyć, że Autysta może wyrażać taką radość, ale to Janek z zespołem Downa potrafił go nauczyć, czuć się szczęśliwym! Tym bardziej, że pojawił się Kuba z Gdańska. Popatrzył na nas na przełęczy i chłopaków przytulił, nam pogratulował i powiedział: “Jesteście niezwykli!” Byłem wzruszony, bo choć to nie pierwszy raz, to “takie Anioły” nas zawsze zaskakują i to, że mają na imię Kuba.
Wrażenia wrażeniami, ale trzeba było schodzić. Wiatr nie był przyjemny…a Kuba schodził w dół.
Zejście to znów pokaz dwóch światów:
*Janek śmigał w dół, był pewny swoich ruchów, choć nie jest tak wysoki i silny jak Kamil
*Kamil szedł dostojnie, bojąc się często stopni skalnych i najlepiej się czuł w asyście Asi
Janek jak zobaczył łańcuchy to było krzyk, że on sam, nie dotykać, nie ubezpieczać, a nie było pod nimi progu, choć odległość była może na 2 metry.
Kamil jak zobaczył łańcuchy, przestraszony czekał na instrukcje. I choć dzięki Asi, pokonał to za “jednym krokiem”, to w takich sytuacjach wychodziło to jak inni są wobec problemu. Janek dalej w dół szedł sam, goniąc. Kamil wciąż bardzo ostrożnie, wysokość jednak robiła na nim wrażenie…a Janek gonił Kubę, który znów tak jakby czekał na nas.
Janek zjeżdżał nawet na tyłku. On potrafi rozpoznać człowieka, czuje jego siłę i to przyciągało Janka do Kuby.
Tempo jakie narzucił na zejściu było niezwykłe. Asia z Kamilem idąc “normalnie” zostali daleko za nami. A on nawet się nie spocił. Trzeba było go znów wziąć na “zdjęcie” by Asia mogła dojść choć trochę do nas.
Do Doliny za Mnichem dobiegliśmy i tam znów był Kuba. Patrzył na chłopaków, na nas i nie mógł uwierzyć, że weszliśmy i schodzimy z powrotem do Palenicy, że byliśmy na Szpiglasie z nim.
Kuba poszedł, my odpoczywaliśmy…a potem były świstaki i Kuba.
Świstaki czekały na nas. Janek tym razem nie oglądał, widział machającego Kubę, który znów czekał na nas.
Anioły to są ludzie, którzy swoją obecnością umieją zmienić wszystko. Kuba się uśmiechał, mówił do nas i było lepiej.
Zeszliśmy za Kubą do schroniska. Tam poznaliśmy jego Rodzinę, te dzielne dzieci które też spotkaliśmy na szlaku. Oni wracali z powrotem do “Piątki”, a my w dół wspierani słońcem i dobrym nastrojem.
Zdobyliśmy kolejny 41, może 42 punkt z Turystycznej Korony Tatr. Ten leżał najdalej, co nie oznacza że był/jest najtrudniejszy. To drugie jeszcze czeka, ale gdy będziemy spotykać tak wspaniałych ludzi jak Kubę na naszych wyprawach, nie będzie to trudne, by wspiąć się tam, gdzie nikt nas się nie spodziewa.