Szwedzkie Skały, Ptasiak,Sucha Góra
listopad 3, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Podróż przez nieznane Karkonosze, tak bym mógł zatytułować tą wyprawę. Dla Janka być może stanie się jego ulubioną wyprawą, dla innych będzie niezwykłą, tajemniczą. Pomimo, że jestem stąd dla mnie była tym odkryciem jakiego się nie spodziewałem, choć z Jankiem po mapie “jeździliśmy” w tych miejscach już wielokrotnie. Znów się okazało, że to co na końcu, może być najlepsze! Skąd my to znamy…
To już trzecia nasza wyprawa w Karkonosze w ciągu ostatnich 7 dni. Tym razem początek znaleźliśmy we wsi Borowice, w miejscu gdzie nie ma wytyczonych szlaków patrząc, gdzieś między Smogornią od lewej, do Przełęczy Karkonoskiej po prawej stronie.
Pogoda była zacna: “suszarka” wiała i mieliśmy na starcie 22 C i im było wyżej tym było cieplej. Pierwszy cel: Szwedzkie Skały. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, więc nasza “męska” wyprawa była gotowa na wszystko. Ja już też w kontekście świetnego humoru Janka, który wstał rano bez “bólu”, śniadanie zjadł tak szybko, że mnie poganiał, “tato góry uciekną”. Wszystko zapowiadało się wspaniale!
Wystartowaliśmy “asfalcikiem” od Drogi Sudeckiej. Planowaliśmy dostać się do Doliny Myi, potoku kształtującego dość głęboką rynnę między dwoma grzbietami. Droga była na żółto. Janek wystartował szybko sam do góry, a potem wołał tato ratuj, bo igiełki modrzewi w tej “suszarce” wchodziły wszędzie. Jednak jak tylko skręciliśmy w ścieżkę w bok, temat skończył się, a Janek jak wytrawny wędrowiec kazał sobie pokazywać mapę, bo on kieruje. Kierował i dyskutował, a ścieżka była wyraźna, choć tylko dla takich poszukiwaczy jak my.
Dotarliśmy do Myi. Na mapie widzieliśmy ścieżkę po drugiej stronie. Jednak Janek, przewodnik odradzał bo ślisko. Myja nie jest łatwa do przejścia. Było pełno liści, igieł, a kamienie były bardzo śliskie. Janek wytyczył inną trasę. Zobaczył, że daleko są kaskady i powiedział, że tam tato przejdzie pierwszy. Ok.
Miejsce super. Stąd ta ścieżka zapewne. Skoro “tato pierwszy” ja dałem pierwszy krok i od razu wpadłem do strumyka. Kamienie były jak lodowisko. Na szczęście woda nie lała się do butów. Janek był w tak świetnym nastroju do eksploracji, że tym razem to on miał przechodzić pierwszy. Szwedzkie Skały miały być już po drugiej stronie…tylko gdzie? Stąd ich nie było widać.
Janek znalazł przejście. Znalazł też skały. Nie wyglądały one jakoś atrakcyjnie. Znalazł ścieżkę, mocno zarastającą i to było to: wspinanie się! Janek cały czas żył tym, że będzie się wspinać. Szedł po to by się wspinać. I nadszedł ten moment. Miał chłopak siły
Po wejściu na nie okazało się, że to jeszcze nie te…ale już widzieliśmy Szwedzkie Skały, piękną Dolinę Myi pod spodem i wiedzieliśmy, że to jest to miejsce. Janek tylko krzyknął wow! bo on już planował wspinaczkę. Ja jeszcze tego nie czułem, że on tego chce, natomiast miejsce mnie zaczarowało!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szwedzkie_Skały_(Karkonosze)
No i na szczycie Janek się wspinał. Był gotowy na każdą ekstremalną próbę, tylko nie rozumiał, że ja niekoniecznie. Pokazywał, gdzie pójść i słychać było stale: “Będę wspinał!”…a miejsce bajkowe do wspinania, odpoczywania i podziwiania. Ja już mogłem odpoczywać….a tutaj:”Tato chodź tutaj!”
No i chłopak musiał się wspinać. Nie było łatwo. Próbował atakować skały, to było za trudne. Więc trawersikiem i to się udało. Był to dobry prognostyk na dalszą wyprawę, bo Janek już widział Ptasiaka i już chciał tam iść.
Ale ja nie byłem gotowy. Zarządziłem śniadanie, bo pomny doświadczeń z ostatniego przejścia, to ja musiałem ładować akumulatory. Z drugiej strony, nigdzie w górach nie widziałem takich skał ze świerkami na ich ambonie, więc chciałem po prostu patrzeć. O dziwo Janek zaakceptował taki plan, choć ta Dolina Myi go tak korciła, że chętnie zszedł by w dół.
No i tak patrzyliśmy, a Janek zadał pytanie które mnie zaskoczyło: “Tato a to nie są takie kamienie jak w Górach Stołowych?” Odpowiem tak. Poziom skomplikowania tematu był tak duży, że już to mnie zaskoczyło. To, że pamiętał skały z Gór Stołowych to mnie powaliło…ale ja nie byłem przygotowany do fachowej odpowiedzi, zatem rozmawialiśmy, że to jest różowy kamień, a tamte w Górach Stołowych czarne…tak wyglądają niespodzianki na szlaku.
Kolejnym celem był Ptasiek. Znów nigdy tam nie byliśmy, ale na mapie wyglądało, że to będzie prosta, w miarę łatwa przeprawa. Zaskoczeni byliśmy już na wyjściu ze Szwedzkich Skał z serii: uwaga cywilizacja czyli “asfalcik”. Długo nim nie szliśmy, bo za mostkiem na Myi musieliśmy wejść mocno do góry i zaczęło się.
Janek generalnie nie lubi łatwych szlaków. Nie lubi szlaków, gdzie nic się nie dzieje. Tutaj zapowiadało się, że tak będzie. Jednak szedł pierwszy. Zastanawiałem się dlaczego. “Tato dawaj mapę!” stało się hasłem na które miałem podejść, pokazać i on dumał. Kończyło się pytaniem:”Gdzie ten Ptasiek?” No i omawialiśmy trasę, a on kierował.
Doszliśmy do pięknie wyglądającego w kolorach, rozdroża. Cały czas o dziwo bardzo wyraźną ścieżką. Janek jak zweryfikował mapę, to tylko sprawdził, że będą skały i tyle go interesowało, gdzie jesteśmy. Szykowała się kolejna wspinaczka.”Tato nie leń się!” padło pierwszy raz tego dnia. Pamiętając ostatnie wydarzenia, goniłem za synem bo wstyd.
No i zaczęło się. Pierwsze napotkane skały “były atakowane” pod silnym naporem starań Janka. Każda skałka była testowana. Wchodził i stwierdzał: “Idziemy dalej, to nie ta!” No to szliśmy dalej. W końcu pojawiła się tam. Czuć było, że to jest ta!
Ja wow! Syn: “Idziemy na górę! Wspinam się!” Zatem syn dostał szansę.
Ja naokoło, a on rysą do góry. Udało mu się. Dobrze stawiał nogi, ten granit był bardzo szorstki wiec miał jak się złapać. Zadowolony z sukcesu, postanowił wchodzić dalej! A tam niespodzianka. Kolejne skały!
Jak się potem okazało, to są te charakterystyczne skały o których się mówi, że są to Ptasie Skały na Ptasiaku. Ja wow!, syn wow!…ale każdy z innego powodu.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ptasie_Skały_(Karkonosze)
To było takie miejsce, że można jeść kolejne śniadanie, podziwiać kolejne widoki i odpoczywać, choć niektórzy muszą się powspinać…a “suszarka” nas dopadła. Oj jak tutaj wiało! Herbata próbowała nam odfrunąć, więc Janek trzymał kubki bo “…przecież one lecą z herbatą!” Był bulwers.
Ja wiedziałem, że to nie jest ostatni raz kiedy tutaj jesteśmy. Szwedzkie były bajkowe, Ptasie były amboną na Karkonosze i trzeba było tutaj przyjść by odpocząć po prostu.
Odpoczywaliśmy i się zastanawialiśmy co dalej. Janek patrzył na mapę i analizował. Pokazałem mu miejsce, gdzie było Schronisko Odrodzenie. To był dobry ruch. Dziecko zaktywizowane było gotowe na kolejne etapy naszej wędrówki, bo pieczątki przecież!
Wróciliśmy na nasz drogę. Teraz mieliśmy iść wzdłuż granic Karkonoskiego Parku Narodowego. Nie wiedzieliśmy co nas czeka, ale jak zwykle niespodzianki muszą być! Pierwsza “przełom” Srebrnego Potoku, bardzo urokliwy.
Druga mchy. Janek zainteresował się “kwiatkami” jak to powiedział. Tym bardziej, że te “kwiatki” oznaczały możliwość zatopienia całej nogi na drodze, którą szliśmy i widać było, że ktoś nawet jechał rowerem po niej!
Przyznam się, że bałem się nudy dla Janka. Tutaj jednak zaskoczenie. Oczywiście mapa, oczywiście ciągłe szukanie obejścia torfowisk różnej maści, tudzież przeskakiwanie po kamieniach, nie dawały nudy. Na koniec zawsze padało pytanie: “Gdzie ten niebieski?” bo do niebieskiego szlaku mieliśmy dojść i jakoś to było. Najgorzej było wtedy, kiedy miało być najlepiej…bo ścieżka zniknęła pod ścinką, a jakoś trzeba było nią dojść do “niebieskiego przecież!”
Ale jak tylko doszliśmy do niebieskiego, to pojawili się pierwsi turyści z psami. Janek nie lubi małych piesków. Jak przyspieszył “asfaltówką” to mi mój zegarek pokazał, że przesadzam z tempem. Uciekaliśmy od małego, szczekającego białego pieska, to była motywacja! Odrodzenie było blisko i tutaj była szansa na schowanie się przed nimi!
A tam pieczątka. Przybijana z takimi emocjami, z technologią, że aż miło! A w schronisku przepyszna szarlotka. Janek spróbował, bo były same jabłka i bita śmietana. Wołał: “Tato same jabłka!” czym oczywiście zrobił wrażenie, bo wszyscy wsuwali te jabłka z tą pyszną śmietanką…pycha.
Regeneracja była 100%! Wyszliśmy jeszcze na ławeczki. Tam dopiliśmy nasze herbaty zielone i w dół na kolejne nasze wspaniałe skały.
Odrobinę w dół niebieskim i widać było już nasze wcześniej odkryte skały na Suchej Górze.
https://www.zespoldowna.info/slonecznik-sucha-gora.html
Jankowi nie należało powtarzać, gdzie idzie. Zobaczył i padło:”Dlaczego nie biegniesz?” Na to wyglądało, że dziecko oczekiwało, że będę biegł za nim. To była jednak pomyłka. Mogłem iść szybko tak jak on, ale nie biegać. Przy takim tempie zresztą byliśmy tak szybko na skałkach, że to nie było istotne czy biegliśmy, czy szliśmy. Ja potrzebowałem odpoczynku a on wspinania i było ok.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sucha_Góra_(Karkonosze)
Było świetnie. Janek odkrył przy tym, że nie byliśmy na jeszcze jednych skałkach. Nie widzieliśmy ich wcześniej, a on stojąc na skałach je wypatrzył. Więc zdobywaliśmy kolejne, nieznane nam miejsce na Suchej Górze…ale po drodze wszystkie skały były nasze!
Udało nam się przy tym zobaczyć jaki trawers zrobiliśmy. Na mnie zrobiło wrażenie, a Janek tylko pytał:”Następna?”
No i doszliśmy do “nowych” skał. Janek aż drżał, bo wydawały się łatwe do zdobycia.”Ja sam!” więc nawet nie wolno było sugerować co i jak.
Dziecko zrobiło trawersik samo. Stwierdziło, że idzie na “głowę”. Nie hamowałem.
Na szczęście nie udało się wejść na “głowę”. Dziecko jednak było tak zmęczone skałkami i wspinaniem się, że znów dało szansę na regenerację. Patrzyliśmy na Odrodzenie stąd świetnie widoczne.
…a potem znów było wspinanie się.
W końcu Janek stwierdził, że “Słońce gasi” i robi się ciemno. Mamy biec do auta na obiad. Myślałem, że żartuje.
Jednak zejście z Suchej Góry to “zjazd”. On biegł i ja musiałem za nim. Dopingował, nabijał się ciągle, więc nie było wyjścia. Biegliśmy ścieżkami w dół.
Uratowały mnie ślady po robotach leśnych. Nie dało się biec, a przejście było możliwe jedynie tylko środkiem śladu. To też była przygoda. Nie było łatwo, więc ciągle padały ostrzeżenia: “Tato uważaj patyki!” I dziecko na patykach leżało, a ja w błocie. I tak schodziliśmy.
Jak podsumować wyprawę? Kolejny raz Janek zaskoczył swoim przywództwem i chęciami. Był sprawny, silny i ciągle testujący swoje możliwości. Wydawało mi się, że nie męczy się, a ja tylko czekałem na te wspaniałe skały, które robiły tak silne wrażenie, że … to był właściwy moment by tam być. Przeszliśmy bez szlaków tą całą wyprawę. Była trudna, także dlatego że była inna niż wszystkie. Na to wygląda, że Jankowi takich tras brakuje i tam czuje się najlepiej. Aż strach się bać!