Trzydniowiański Wierch
listopad 16, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Trzydniowiański Wierch jest w Tatrach i to już coś znaczy. Ma 1 758 m npm co niektórzy odbierają tak: “…i my tam wejdziemy bez problemu”. Uwaga zmyłka…ale dobra, bo na trasie znów spotkaliśmy tylko dobrych ludzi wyrażających słowa uznania i podziwu dla Janka, Kamila, a ja puchłem z dumy: “To niesamowite, że oni tutaj są, że chodzą po górach”…a Janek wymieniał im zdobyte szczyty i tu był problem. Niewielu zna ich tyle co on
https://pl.wikipedia.org/wiki/Trzydniowia%C5%84ski_Wierch
Trzydniowiański to taki “dziwny” szczyt. Najczęściej do przejścia gdzieś, ale nalezy do Korony Tatr, tej naszej. Niby nie jest wysoki…ale należy uważać jak i z której strony zabierać się za niego. My zaczęliśmy od Doliny Chochołowskiej, zaraz za znanym nam zejściem/wejściem do Doliny Starorobociańskiej. To był czerwony szlak…ale najpierw szliśmy do niego, szliśmy, szliśmy i szliśmy, i jeszcze raz szliśmy. Idzie się długo.
Nie zdradzę tajemnicy gdy powiem: przez kolejne 3 dni w dzień, w dzień pokonywaliśmy “zaskakujące” kilometry. W tym nam zawsze coś pomagało. Na Trzydniowiański na pewno pogoda, tudzież takie atrakcje jak ta “dziurka” w skale.
Przez Chochołowską przejść pomagało nam także to, że tutaj byliśmy i wiedzieliśmy, że już za chwilę powinniśmy być … najpierw za wejściem do Starorobociańskiej Doliny…
…by w końcu zobaczyć szlak czerwony w naszym kierunku. I tutaj zdjęcie to zmyłka. To że Kamil jest na końcu, to chwilowe. Sytuacja jest ustabilizowana od kilku wypadów, czyli Kamil idzie sam i wyprzedza nas o “tony” metrów, czasami w ”układach technicznych” Janek go wyprzedza, a potem jest jak zawsze: Kamil z Asią na górze, Janek ze mną na dole.
Kolejne wyjaśnienie: to ma być pierwsza wyprawa Janka w Tatry z kijkami. Na ten moment zabawa była świetna.
Janek w tym momencie idzie pierwszy w dobrym tempie i po wejściu na “podwyższenie” widzi podejście i nagle sił mu jakoś brakuje. Schody do Mordoru w wersji Trzydniowiańskiego Wierchu nie spodziewaliśmy się tego. Znów nam nikt nie powiedział!!!
Zaczynają się u podstawy, kończą gdzieś tam wysoko przy ostatnich świerkach. Dla Janka miała to być chwila prawdy z kijkami i było świetnie. Tak jak je obsługiwał, jak się nimi wspierał robiło wrażenie. Tutaj kilka słów na ten temat:
1.Kijki poprawiają koordynację ruchów.
2.Kijki wspomagają krążenie
To są oczywistości, ale u Janka to trening “koordynacji widzenia w przestrzeni, organizacji jej”. Umiejętność podtrzymywania się i korygowanie swojej postawy przy wchodzeniu. Załapał to. I choć go to istotnie spowolniło z radością oglądałem jak stopień po stopniu wchodził do góry…a było tego z tysiąc na pewno.
Szczyt się zbliżał i wydawało się, że to koniec wyprawy, ale było w tym trochę zmyłki. Słoneczko nas “rozebrało”. Gdy już byliśmy gotowi do “ostatecznego ataku”, były jeszcze z dwa “szczyty” do końca.
…ale zawsze kiedyś to się kończy. Panie wchodzące z nami, były pod wrażeniem tempa jakie mieliśmy…i znów dobre słowa. To miłe i tylko w górach. Oczywiście był popis Janka typu: “Tam Ornak”, bo po drugiej stronie był Ornak. To był dzień specjalny w tym temacie u Janka. Świetnie pamiętał szczyty z ostatniej naszej wyprawy na Ornak…czyli z drugiej strony, stąd niby się pytał, niby stwierdzał…”A to Wołowiec?”, “Jarek, a to co za szczyt Starorobociański?” Najlepsze, że on to szybko i precyzyjnie wymawia. Mi zawsze sprawia to trudność.
W końcu byliśmy pod ostatnim podejściem i tutaj mistrzowsko pracował kijami. Trening czyni Mistrza…”Jarek a kiedy będą łańcuchy?”. To zmąciło mój spokój.
Uciekłem do góry by choć raz być pierwszym, a widoki na Chochołowską, Ornak, Kominiarki Wierch były pyszne po prostu.
Zdobywcy wytrenowani szybko do zdjęcia …bo odpoczynek, śniadanie i odpoczynek. Trzydniowiański to góra, która “oczekuje” od Ciebie odpoczynku, bo jak nie patrzyć na Wołowca i Rohacze, Starorobociański, Rakoń i te doliny. Nie da się!!!
Odpoczywaliśmy, ale to był dopiero początek naszego przejścia. No właśnie. Nigdy, gdyby nie pobyt tutaj, nie wpadlibyśmy na wejście na szlak do Doliny Jarząbczej…bo gdzie? Myślę, że każdy tak myśli.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_Jarz%C4%85bcza
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wy%C5%BCnia_Jarz%C4%85bcza_Polana
…i każdy myślący w ten sposób popełnia błąd, bo to jest ta DOLINA, w którą warto wejść…ale my musieliśmy zejść. No to schodziliśmy i ja miałem wrażenie, że “wchodzimy w obraz DO telewizora”. Spadek stoku był olbrzymi. patrząc na wchodzących dwóch młodych chłopaków zlanych potem na maksa robiło wrażenie. Po prostu ściana do podejścia.
Mnie przy schodzeniu oczy bolały z wrażenia, ale to było zejście Janka. Już nie zeskakiwał, ale podskakiwał na kijkach na każdej belce. Dyrygował: “Myjemy ręce!” No i on pierwszy a za nim my.
Wejście trawersem na “widok” na Wołowiec i Rakoń był po prostu pyszny, tylko tak mogę to określić. Janek to potwierdzał goniąc do przodu tak, że nie szło go wyminąć…gdybyś chciał. Po drodze spotkaliśmy 9 letniego bohatera, który szedł z ojcem do góry, że aż miło.
Wchodząc do lasu zgodnie stwierdziliśmy, że tą drogą…tylko schodzimy, nigdy nie podchodzimy
Gdy skończyły się wyzwania “szlakowe”, Janek spokojnie przepuścił Kamila i zaczął męczyć do bólu: “Jarek a to co za góra?”. “Janek mówiłem, że Rakoń?”. Po pięciu krokach to samo. “Jarek a co to za górą?”…”Rakoń!”…”Jarek a co to za górą?”…”RAKOŃ!”. Tym nie męczył się, jakie to prawdziwe.
No i uratował mnie szlak. Janek pobiegł w dół, a my widzieliśmy rzekę…na szczęście nie postanowił przechodzić ją “trawersem” a wykorzystał mostek, kompletnie niewidoczny ze szlaku.
Pełne zaskoczenie za nim. Lód, jarzębiny zgodnie z nazwą doliny…ale podmarznięte.
Zaczęło się. Janek testował wytrzymałość lodu…i szybko się tym znudził, bo szybko udawało się go skruszyć.
W końcu zobaczyliśmy Kominiarski Wierch, co oznaczało powrót do “asfaltu”. Nie było to miłe, ale innej drogi po prostu nie ma. Szliśmy tak szybko nim aby jak najszybciej z niego zejść. Tylko to się liczyło. Najważniejsze, że jutro miało być ciepło i słonecznie…czyli znów mamy dużo pogodowego szczęścia!
Co do Trzydniowiańskiego Wierchu to polecam, bo warto wejść i patrzeć, i odpoczywać. Nie ma takiego drugiego szczytu jak ten w Ttarach Zachodnich…chyba że Rakoń…ale tam to tłum