Turbacz.
czerwiec 2, 2018 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
To było nasze ostatnie wyzwanie, ale to najtrudniejsze. Turbacz i Gorce są krajobrazowo bardzo piękne. Do chodzenia tylko dla wytrzymałych. Są w pewnym sensie nudne. Idzie się kilometrami pod górkę lub z górki, stale i stale przez las. Baliśmy się, że to może być za nudne dla chłopaków. Cóż w nocy padało i to mocno, i zastanawialiśmy, czy to nie pogorszy sytuacji, ale wstaliśmy rano i poszliśmy.
Na Turbacz można wędrować z różnych stron. Jest on niejako zwieraczem wielu pasm, więc od nas zależy, którym będziemy wchodzić. My wybraliśmy trasę numer 10, tak jest ona świetnie oznaczona, z Obidowej-Przygnatówki w kierunku do Schroniska PTTK na Starych Wierchach, stamtąd przez Obidowiec na sam szczyt Turbacz. Od tego miejsca jest chwilka do schroniska a stamtąd wracaliśmy żółtym szlakiem przez Miejski Wierch, Bukowinę Obidowską z powrotem do Obidowca trasą numer 9. Tak ona wyglądała.
Zaczynamy! Było wcześnie rano i chłopcy byli gotowi do szlaku. Janek zbyt gorliwy, gdyż wybrał sobie drogę i pomimo krzyku, że źle, nie reagował. Szedł. Trzeba było istotnej perswazji by to zmienić.
Ciężko było go zawrócić, a jak się udało to stracił motywację, bo Kamil był pierwszy a błoto było wszędzie.
Scenariusz jak zwykle: oni zasuwali, my próbowaliśmy ich dogonić. Dobrze, że Kamil zatrzymywał się na każdym skrzyżowaniu dróg, co też choć na chwilę blokowało Jaśka. Podejście pod Schronisko na Starych Wierchach było szybkie, łatwe i dynamiczne…ale tam nie było nikogo więc poszliśmy dalej. To był także koniec podejść, zdecydowanych. Odtąd szlak łagodnie wspinał się do góry, my mogliśmy patrzeć na Tatry, a chłopcy bawili się z błotem…no właśnie, błoto czyni cuda.
…i gołąb. Nie wiem czy odpoczywał po nocnej burzy, czy też był gołębiem pocztowym i nie bał się ludzi, zainteresował Jaśka i przestraszył Kamila, który właśnie gołębi boi się najbardziej. Dało to nam trochę odpoczynku.
Jasiek prowadził i jak na razie po 5 km nie było zmartwień, bo błoto dokonywało cudu. Wymagało przeskoków, zmian trasy, chodzenia po “skrótach”. Janek był tak zajęty tym, że nie było problemu z nudą. Szliśmy. Kamil słuchał, szedł za nim i reagował na dyrektywy. Były to precyzyjne sygnały, że pogodził się już z tym, że w górach Jasiek rządzi.
…a ten raz wpadł aż po koniec cholewki w ukrytą przez wodę dziurę…nie zrobiło to na nim wrażenia, raz się pośliznął i pobrudził…Kamil tylko skwitował, że Jaś jest brudny. Janek nie zauważył problemu, szedł dalej, wciąż do góry.
W końcu dotarliśmy pod Turbacz. nagle wszystko się zmieniło. Schody, brak drzew i jakoś bardziej wietrznie. I było tak: na początku ostatni, potem pierwszy i gonił na szczyt jakby tam miał znaleźć jakiś skarb!
…a potem był “atak” szczytowy!
Dojście na Turbacza to ponad 8 km jakie zrobiliśmy w 2:20 h. Dla mnie szybko. Byłem jak zwykle zaskoczony ich wytrwałością, dobrym tempem i chęcią. Po chwili odpoczynku i radości ze zdobytego szczytu, pobiegliśmy, tak pobiegliśmy po pieczątkę do schroniska!
Oto ona, przybita przez Jaśka ma się rozumieć. Wciąż to będę powtarzał: tak prosta czynność jak przybicie pieczątki wymaga bardzo dużej sprawności. Po pierwsze spytania się gdzie ona jest i to takiego, żeby każdy to zrozumiał. Jasiek to robi już perfekcyjnie. Potem też zrozumieniem znalezienie tego miejsca. W tak dużym schronisku jak na Turbaczu, nie było to łatwe! Udało się. potem Jasiek czyta książeczkę i szuka szczytu, gdzie ta pieczątka ma być przybita, to jest zabawa!!!
Przed nami była najtrudniejsza część wyprawy: długie zejście. Na naszym liczniku było już 8,7 km bałem się tego jak sobie poradzimy. Piękno Turbacza i szlaków w Gorcach nie przemawia do chłopaków. Ja mogłem popatrzeć na Tatry, ale oni. Co będzie ich dynamizować? Co ich będzie motywować? To były pytania z serii, co będzie jak zaczną marudzić
Nie było tak źle. Janek kłócił się stale jakim mamy iść szlakiem, tudzież skrótem. Terminologię skrótu opanował doskonale.
Żółty szlak dawał mu duże fory: był szeroki i suchy, więc śpiewał, skakał, szukał chrząszczy i oczywiście skrótów do każdej napotkanej chatki. To spowodowało, że Kamil zaczął przewodzić stawce i było to o tyle niebezpieczne, że on idzie zawsze szybko, a u nas było coraz mniej sił.
W pewnym momencie Janek stanął, Kamil zniknął i co tu robić? Szczęściem było to, że byliśmy już na końcu.
Od schroniska na parking pokonaliśmy 8,6 km. Wszyscy mieli dość tak długiego dystansu, to było widać. Razem 17,3 km nie był to krótki szlak
Po pięciu dniach nasz licznik się zatrzymał na: 59,4 km i sumę podejść 5 011 m…a MÓWILI ŻE NIE BĘDZIE CHODZIŁ!
Okazało się, że jesteśmy w stanie i jesteśmy przygotowani na długie trasy i duże góry. Do Korony nie zostało nam zbyt wiele, ale jest tam jedna góra do której musimy być przygotowani pod każdym względem: RYSY. Turbacz nam pomógł w tym, by jeszcze bardziej pracować nad naszą kondycją i jeszcze lepiej się przygotować na długa wędrówkę na najwyższy szczyt w Polsce: RYSY. To będzie nasz cel, bo rzeczy niemożliwe “potrafią” być możliwe, gdy wiemy jak.