Wielka Sowa 3.
styczeń 13, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
To staje się naszą tradycją. W ostatni albo pierwszy dzień roku wchodzimy na Wielką Sowę. Tym razem zgodnie z założeniami naszej 3 tury zdobywania Korony Gór Polski, wyruszyliśmy szlakiem czerwonym od Rzeczki….gdyż nigdy nim na tą górę nie wchodziliśmy. Byliśmy chyba piersi na starcie, gdyż było pusto, śnieżnie i spokojnie.
Szlak z Rzeczki, często też nazywany jako czerwony szlak z Przełęczy Sokolej, to chyba najpopularniejszy szlak na naszą górę.
http://www.zespoldowna.info/wielka-sowa-2.html
http://www.zespoldowna.info/ostatni-szczyt-w-tym-roku-wielka-sowa.html
Po pierwsze można śmiało zaparkować, bo jest tutaj dużo miejsca i to zorganizowanego tytułem wyciągów narciarskich. Po drugie jeszcze nie wejdzie się na szlak a mamy pierwsze schronisko, potem kolejne i te najstarsze w połowie góry o nazwie Schronisko Sowa. Po trzecie gdy już podejdzie się na pierwsze przewyższenie, jakieś 400 metrów podejścia, to potem jest łagodnie, parkowo idealnie na spacer dla wszystkich
Ma to swój minus w zimie, gdy mamy trochę śniegu, gdyż tworzy się na tym szlaku lód…i nie da się po prostu przejść tym szlakiem, bez jakiejś istotnej wpadki.
Koniec straszenia. My podjechaliśmy i poszliśmy. Pogoda była piękna, Góry Sowie z daleka zachęcały, a z bliska wręcz poganiały by je zdobywać
Uważam, że jest to idealna trasa na taką pierwszą wyprawę. Owszem jak widać powyżej, trzeba wejść na pierwszą małą górkę, która dla wprawionych to pikuś, dla tych “na start” może być przeżyciem. Nie warto jednak się zniechęcać. Od razu powiem też to: nigdy i nigdzie nie widziałem tylu ludzi z psami, co na tej trasie, bo jest fajna też dla nich.
My poszliśmy w rakach. To znaczy chłopcy pobiegli w rakach do przodu, a my powoli za nimi.
Sceneria jak widać rewelacyjna z tym śniegiem. Jednak pierwsze małe siodło i raki ratowały nam tyłki. Można było się przewrócić. Chłopcy tak gonili do przodu, że złapaliśmy ich pod schroniskiem. Na początku dziwnie opustoszałym, ale potem zorientowaliśmy się, że Sylwester musiał być huczny, stąd teraz, rano było tak cicho.
Tam podbiliśmy nasze książeczki i poszliśmy dalej. Od tego miejsca szlak już jest bardziej “górski” niż “parkowy”. To tym bardziej podkreśliło jedno: bez raków nie warto tutaj iść! Przykład jest poniżej, gdzie strumyk przepływający przez szlak zamarzł całkowicie tak, że na szlaku mieliśmy lodowisko.
Chłopcy jak już poszli w góry po świętach na Chełmca, kompletnie się zmienili. Obydwaj wspólnie “dokuczali” sobie na różne sposoby. Janek próbował tak wymanewrować Kamila by być pierwszym, co nie zawsze się udawało, ale od czego jest manipulacja. Udawało mu się to za każdym razem i co Kamil “odjechał” to musiał poczekać gdyż…w ten sposób mieliśmy ich na widoku.
Jeszcze dobrze nie rozruszaliśmy się, a już weszliśmy na szczyt jak się okazało. Było wciąż zaskakująco mało ludzi, a pogoda była wspaniała.
Zrobiliśmy zdjęcia, drugie śniadanko zjedliśmy i w dół.
I tak jak wchodziliśmy bez problemu, to zejściu towarzyszyły mijanki turystów, którzy właśnie zaczęli podejście z dziećmi, z sankami, psami. Wszyscy się ślizgali, ale twardo szli do góry, tak samo jak my schodziliśmy w dół.
Gdy już myślałem, że nic się nie zdarzy, a dla nas to po prostu za łatwy szlak, góry pokazały swoją urodę w połączeniu ze smogiem w kotlinach. Było wow!
Nie zdziwiło mnie, że ludzie dochodzili tylko do tego miejsca z parkingu i patrzyli w dół. Warto było.
Ja po takim spacerku, byłem zdecydowany już na bardziej ambitne cele. Czekał nas zatem w kolejny dzień Rudawiec najwyższy szczyt Gór Bialskich. Sowa jak zwykle dała nam pozytywnego kopniaka na nowy rok i trzeba było to wykorzystać.