Wielki Kopieniec na rozgrzewkę.
styczeń 2, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Są takie góry, które są odpowiednie na “odpowiednią” porę. Tak jest z tym szczytem. Wielki Kopieniec jest świetną górką na rodzinną wyprawę…bez miśków…w zimie, by w taką wspaniałą pogodę oglądać Tatry od jednego końca, do drugiego. A do tego, jeżeli jeszcze nigdy nie szło się zielonym szlakiem od Cyrhli, to dlaczego by nie!
Góry są jak magia, warto o tym wiedzieć. Na dowód tego zdjęcie na koniec dnia.
Jednak początek był bardziej codzienny. Chłopcy razem wystartowali, jednak Kamil postanowił jak zwykle pobiec…a widoki na Zakopane były wspaniałe…nawet bez smogu!
No to goniliśmy chłopaków, którzy po twardym lodzie szli naprzód opierając się raczkom, cały czas. Janek nawet ogłuchł na sugestie w tym temacie Asi.
Gdy wchodziliśmy na szlak, byliśmy straszeni obecnością chodzących niedźwiadków. Asia postanowiła się pilnować w tym temacie i chłopaków też. Na szczęście było wielu turystów. Podeszliśmy na schodki i temat miśków minął, a wrócił raczków. Podejście bez nich było coraz trudniejsze, a chłopcy odmawiali kooperacji. W końcu przyszedł moment “przymusu”: albo raczki na nogach, albo upadek. Zasugerowaliśmy chłopakom jednak raczki. O dziwo udało się!
…Janek postraszony w tym pustym lesie miśkami, w raczkach od razu pogonił do Asi, która pomagała Kamilowi z jego sprzętem…a potem śmigali wszyscy na Polanę Kopieniec do pełnego słońca.
Kolejne zaskoczenie: Kamil sam chciał okulary. Janek nie zaskoczył: odmawiał jak zwykle. Jednak byliśmy już na podejściu i trochę w lesie, zatem odpuszczono.
Kopieniec jest niesamowitą górą jeżeli chodzi o widoki. W taki dzień jak ten, widać było wszystkie góry, na jakie się wspinaliśmy. Nawet przelot śmigłowca TOPRu śledziliśmy, widząc, że leci na Zawrat.
Samo podejście to już była inna bajka. Kamil po bieganiu, nie miał sił. Janek nie zamierzał przyspieszać nawet dla herbaty i śniadania, a że troszeczkę wiało, to jeszcze to blokowało ich chęci.
Weszliśmy i warto było tutaj wejść, było wow!
Siedzieliśmy i delektowaliśmy się Doliną Pańszyczycy i Przełęczą Krzyżne, w końcu niedawno tam byliśmy, a humory dopisywały. Zejście to już była kolejna, inna bajka w raczkach. Chłopcy zbiegali z ostrego szczytu w dół, jakoś tym razem nie narzekali na raczki.
Tym razem ja byłem hamulcowym. Schodki? Jakie schodki w raczkach! Po prostu idzie się!!! A tyle było o to słów, jak się podchodziło.
I tak by biegli, gdyby już na samym końcu nie spotkali koni. Nauczeni krowami w Słowenii, woleli z Asią spokojnie przejść boczkiem. Udało się!
Potem w domu jeszcze znaczyliśmy szlak na mapie, który został zdobyty i zostało nam w tych Tatrach mało do przejścia. Fajnie, że był taki dzień jak ten, by móc rozgrzać się takim rodzinnym szlakiem, który nas nawet przez chwilkę nie zamęczył. Polecam.